Rozdział 4

35 6 3
                                    

Miesiąc później siedziałem w autobusie do Los Angeles. Postanowiłem nie wracać do mojego apartamentu. Pewnie już ktoś go wynajmował. Nie chciałem szukać niczego innego i nie chciałem się przeprowadzać. Postanowiłem, że będę dojeżdżać do pracy autobusem, tak jak inni, normalni ludzie. Nie byłem żadną gwiazdą. Byłem jedynie ochroniarzem. Poza tym, znając Luke’a, aktor będzie potrzebował mnie dniem i nocą, więc pewnie i tak długo nie zabawiłbym ani w apartamencie, ani nawet w hotelu. Tak będzie ekonomicznie i korzystnie.
Dam radę.
Na przystanku czekała na mnie Camila z papierowym kubkiem kawy.
- To dla mnie? – zapytałem, siląc się na uśmiech, chociaż zawzięcie walczyłem z ziewnięciem.
- Nie. Ale jak tak na ciebie patrzę to chyba potrzebujesz tego bardziej. – Camila wepchnęła mi kubek z kawą w wolną dłoń. W drugiej trzymałem już torbę, tę którą ostatnio wygrzebałem z dna szafy; tę którą zawsze używałem w pracy ochroniarza. Już czułem się jakbym wrócił na stare śmieci. – Spóźniłeś się.
- Nie ja, tylko autobus.
- Nie masz swojego samochodu?
Potrząsnąłem głową. Kawa była gorąca, a ja jak zwykle piłem zachłannie. Nieumyślnie poparzyłem sobie język. Wystarczył łyk, bym się obudził.
- Co ty pijesz? – Skrzywiłem się, gdy posmak niemożliwej do wytrzymania goryczy uderzył w moje podniebienie.
- Potrójne espresso.
- Jezu...
- Nie narzekaj. Wyglądasz jakbyś nie przyjechał autobusem, tylko jakby autobus przejechał po tobie. No już, do dna.
Camila postukała w kubek i wymownie podsunęła mi go pod sam nos. Para uderzyła w moje nozdrza, ale posłusznie upiłem kolejny łyk. Już po chwili Camila prowadziła mnie do czarnego BMW z przyciemnianymi szybami. Trochę spodziewałem się zobaczyć Luke’a na tylnym siedzeniu, ale z tyłu samochodu leżała wyłącznie mała torebka, pewnie należąca do Camili oraz koszyk z kwiatami i słodyczami.
- Dostałaś prezent od naszego milusiego pracodawcy? – zadrwiłem, sięgając po karmelowe cukierki.
Camila uderzyła w grzbiet mojej dłoni.
- Zostaw. To prezent dla naszego pracodawcy.
- Od cichej wielbicielki?
Zabrałem dłoń. Od razu odechciało mi się tych słodyczy.
- Nie zadawaj głupich pytań. Najlepiej siedź cicho. – Czarnowłosa przekręciła klucz w stacyjce. Z radia popłynęło „Comin’ Home Baby” Mel Torme. To musiała być płyta Luke’a, tylko on słuchał takiej muzyki. – Myśl o wypłacie. Tak jak ja.
Kobieta ruszyła z miejsca parkingowego i pojechała Bóg jeden wie w jakim kierunku. W innym życiu czułbym się porwany, ale teraz? Teraz nie narzekałem. Dostałem darmową kawę i posiadałem ciepłą, dobrze płatną, chyba w miarę stabilną posadę. Wystarczyło, że będę udawać, iż wcale nie musiałem narażać mojego życia i to dniem oraz nocą, aby zarobić te pieniądze. No i musiałem tylko przymknąć oko na fakt, że będę pracować u boku chłopaka, w którym byłem zakochany od kilku lat i to bez wzajemności.
Mogło być gorzej.
Mógłbym być bezrobotny. Tamta kula mogłaby trafić mnie prosto w kręgosłup, przerwać jakiś ważny kręg i mnie zabić. Albo sparaliżować do końca życia. Luke mógł powiedzieć, że mnie nienawidzi. Albo Bullet mogłaby przegryźć mi tchawicę.
Jak teraz na to patrzę to naprawdę mogło być o wiele gorzej...
Pociągnąłem długi łyk kawy, znów parząc sobie język, po czym wbiłem wzrok w drogę przed nami.
Kilkanaście minut później Camila zatrzymała się przed Universal Studios.
- Serio? Zabierasz mnie na plan serialu? Przecież...
- Tam też zdarzają się różne wypadki. Na przykład, pijany Luke ostatnio wpadł w szał, bo Bullet nie dostała swojej ulubionej wody z włoskich źródeł.
Zmarszczyłem brwi.
- Na plan też przychodzi pijany?
Camila wyłączyła silnik, odpięła pas i wysiadła.
- Mówiłam ci. Im mniej pytań zadajesz, tym dłużej żyjesz. A teraz pośpiesz się.
Posłusznie wysiadłem na zewnątrz. Zabrałem swoją torbę oraz tę Camili, jako że ona już trzymała oburącz kosz pełen drogich kwiatów i słodyczy. Pognałem za dziewczyną, jako że ochroniarka ewidentnie nie miała zamiaru na mnie czekać. To imponujące jak szybko chodziła, zważywszy na wysokie szpilki, które miała dzisiaj na sobie. Jeszcze bardziej by mi zaimponowała, gdyby pokazała mi jak w nich walczy. Chociaż w sumie takie obcasy wcale nie byłyby głupią bronią. Może sam powinienem spróbować?
Wylegitymowano nas wzdłuż i wszerz zanim w ogóle pozwolono nam wstąpić do studia, a co dopiero na jakikolwiek plan. Teraz to serio poczułem się, jakbym wrócił na stare bagno. Pracownik Universal Studio z septum i niebieskimi pasemkami nie poznał mnie, chociaż ja dobrze kojarzyłem jego twarz. No tak, przecież byłem tylko ochroniarzem, nikim istotnym. Ale może to i lepiej, że mnie nie pamiętał? Im mniej rzucam się w oczy, tym lepiej dla mnie.
Camila poprowadziła mnie w kierunku jakichś drzwi, na których białą kartką zaznaczoną tytuł projektu. „Bulletproof”. Czyli to ten serial, nad którym teraz pracował Luke z prawdopodobnie swoją nową dziewczyną albo przynajmniej ustawką o imieniu Cathrine Lambert. Nad drzwiami świeciła się czerwona lampka, a nad nią wymowny napis „Nie przeszkadzać. Trwa nagrywanie”.
Camila sięgnęła do kieszeni skórzanej kurtki. Wyjęła z niej gumę do żucia o smaku miętowym. Nie zaproponowała mi ani jednej. Widocznie darmowa kawa to było aż nadto uprzejmości z jej strony. Camila schowała opakowanie gum do żucia z powrotem do kieszeni, a potem nacisnęła na klamkę i weszła do środka, chociaż czerwona lampka nadal się świeciła. Po chwili wahania podążyłem za nią, po drodze wyrzucając pusty już kubek po potrójnym espresso.
Jeden z kamerzystów obejrzał się na nas, gdy po cichutku zajęliśmy miejsce blisko drzwi, tuż obok młodej reżyserki, która była zbyt zajęta wpatrywaniem się intensywnie i z lekko niezadowolonym grymasem na twarzy w scenerię przed sobą, aby nas zauważyć. Camila szepnęła coś reżyserce na ucho. Reżyserka pokiwała głową, ale nadal na nas nie spojrzała. Widocznie nie miała zamiaru odrywać wzroku od Luke’a, który odgrywał właśnie scenę kłótni z Catherine Lambert. Oboje wyglądali zjawiskowo, może nawet trochę nierealnie. Szczególnie Luke, którego ubrano w czarny, dopasowany garnitur. Bez krawatu. Koszulę pozostawiono finezyjnie rozpiętą, tak że widziałem ogoloną, gładką klatkę piersiową ukrytą pod cienkim materiałem. Przełknąłem ślinę i spojrzałem na Cathrine. Aktorka miała długie rude włosy, aktualnie zaplecione we francuski warkocz. Spływały gładko po jej prostych plecach, kończąc się gdzieś w okolicach jej bujnych bioder. Pewnie to były drogie doczepki, ale i tak robiły wrażenie. Dziewczyna miała na sobie białą koszulę z kołnierzykiem, także rozpiętą wystarczająco, abym mógł zobaczyć zarys jej czarnego biustonosza. Do tego dobrano jej lśniące, chyba lateksowe spodnie i czarne kozaki sięgające lekko za kolano. Czarne cienie na powiekach dodawały jej rysom ostrości.
Luke i Cathrine pasowali do siebie. Nie tylko pod względem wizualnym. Ogólnie byli kompatybilni. Dwoje bogatych, młodych i utalentowanych aktorów. Kobieta i mężczyzna. Tego od nich oczekiwali. Romansu, nie tylko na ekranie.
Poczułem jak coś zaciska się na moich wnętrznościach, gdy Luke niespodziewanie postąpił o krok do przodu. Cathrine i Luke spotkali się jakby w połowie drogi, wpadając sobie nawzajem w ramiona. Iskry między nimi były nie tylko wyczuwalne, ale i zauważalne gołym okiem, szczególnie gdy ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Luke podniósł Cathrine i obrócił ją powoli. Dziewczyna oplotła jedną nogę wokół jego pasa i położyła dłoń na jego policzku...
- Cięcie! – krzyknęła młoda reżyserka. Kobieta wymownie powachlowała się swoim manuskryptem, a potem podniosła się ze swojego dotychczasowego miejsca. – Pięć minut przerwy. Potrzebuję kawy i świeżego powietrza.
Luke od razu puścił Cathrine. Dziewczyna poprawiła koszulę i upewniła się czy rozporek w spodniach nie rozpiął się przez nagłe ruchy przed kamerą. Luke chyba zażartował, bo na jego ustach pojawił się uśmiech, a w policzkach dołeczki. Delikatnie szturchnął ramieniem aktorkę. Rudowłosa posłała mu szeroki, olśniewający uśmiech.
Odwróciłem wzrok.
- Potrzymaj.
Zanim zdążyłbym zaprotestować albo poprosić o jakieś wyjaśnienie, Camila wepchnęła mi w ramiona koszyk prezentowy. Trzymałem go mocno, żeby nie zrobić z siebie kompletnego pośmiewiska i nie upuścić prezentu dla Luke’a - naszego pracodawcy, jak to ujęła Camila – i to na oczach całej ekipy filmowej.
Niespodziewanie Luke przeniósł swoje spojrzenie z Cathrine na Camilę, a potem na mnie. Cały się spiąłem. Wyprostowałem się jak struna i przybrałem trochę przyjaźniejszy wyraz twarzy. Nie było idealnie, bo nie oczekujmy cudów, to nadal byłem ja, ale przynajmniej trochę mniej marszczyłem brwi i moje spojrzenie chyba nie było aż tak posępne, jak wcześniej.
Luke podszedł bliżej, zatrzymując się na wprost naszej dwójki.
- Camila? Co ty tutaj robisz?
- Michael do ciebie przyszedł. Twój były ochroniarz, pamiętasz?
- No tak pamiętam... – Luke zlustrował mnie wzrokiem. Zmarszczył brwi na widok koszyka prezentowego. – Ale chyba nie za bardzo rozumiem...
- Michael chciał poprosić cię o pracę – weszła mu w słowo Camila.
Chciałem...
Co?
Zaraz. To nie tak miało być!
To Luke prosił mnie o powrót, nie ja jego!
Zmarszczka między jasnymi brwiami Luke’a tylko się pogłębiła.
- Ja.... – wydukałem, ale Luke już przejął ode mnie koszyk prezentowy.
Przegrzebał wszystko i wyjął paczkę czekoladek z alkoholem. Połknął trzy na raz.
- Dzięki – powiedział, dalej przeżuwając. – Tego potrzebowałem.
- Uhm... To nie tak...
- Właściwie to już ostatnio chciałem zapytać czy znajdziesz chwilę w harmonogramie, żeby dla mnie trochę popracować, ale tak szybko uciekłeś. Potrzebuję większej obstawy. Sam rozumiesz... – Luke machnął dłonią, jakby praca na tym planie już oznaczała, że jest Bogiem i osiągnął maksimum sukcesu. – Pogadaj z Ashtonem o stawce. Na pewno się dogadacie. Masz jeszcze jego numer, co nie?
Skinąłem głową.
Co innego mogłem zrobić?
No tak. Pewnie wyjaśnić wszystko i powiedzieć o tym jak Camila przyszła do Wallmartu, wciskając mi czek, niby to od niego samego, ale nagle wszelkie słowa i pytania utknęły mi w gardle.
-  Tak... Dobrze...
Reżyserka wróciła na miejsce i klasnęła dłońmi.
- Wszyscy na miejsca!
- Widzimy się – powiedział Luke, figlarnie puszczając oczko w eter. Nie byłem pewien czy zwracała się do mnie, czy może do Camili.
Camila niespodziewanie złapała mnie za przedramię i wyciągnęła za drzwi z dala od planu serialu. Wyrwałem się jej, gdy tylko drzwi zamknęły się za naszymi plecami.
- Co to było? Okłamałaś mnie!
- Nie. Ja tylko nagięłam trochę prawdę. I nie krzycz na mnie. To moment kiedy mi dziękujesz.
- Niby za co?
- Załatwiłam ci pracę.
- On mnie tam nie chce!
- Oczywiście, że ciebie chce.
Zacisnąłem dłonie, żeby nie potrząsnąć Camilą. Czy ona w ogóle siebie słyszała? I czy ona w ogóle widziała minę Luke’a? Nie mógł być bardziej obojętny w stosunku do mnie i mojej potencjalnej posady u jego boku.
- Nie rozumiem cię. Po co przyszłaś do mojej pracy? Przepraszam, byłej pracy. Zwolniłem się, tylko dlatego, że powiedziałaś, że Luke chce mnie z powrotem.
Na ustach Camili pojawił się uśmiech. Momentalnie pożałowałem moich słów.
- Nie o to mi cho...
- Właśnie o to – ochroniarka bezwzględnie weszła mi w słowo. - Po naszym pierwszym spotkaniu w klubie trochę sobie poczytałam. O tobie.
- Nie jestem osobą publiczną. Nikt mnie nie zna.
- To prawda. – Nie ukrywam, jej słowa trochę zabolały. – Ale pracowałeś tutaj. Podpisałeś NDA i wiele innych papierków. W biurze Ashtona dalej leżą twoje akta.
- Jesteś z nim na „ty”? – burknąłem.
- We własnej głowie tak – sprostowała. – Czytałam o twoim wypadku. Bardzo mi przykro.
- Mnie też.
- I rozumiem dlaczego odszedłeś.
- Tak? A ciebie kiedyś postrzelili? – odgryzłem się.
- Jeszcze nie – odparła tym samym kąśliwym i zimnym tonem, co ja. – I mam nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie.
- Chcesz, żebym nauczył cię...
- Ani mi się waż kończyć to zdanie – warknęła. – To, że jestem dziewczyną niczego nie oznacza. Masz mnie traktować jak kogoś równego siebie. Albo nie. Może nawet jak kogoś lepszego od ciebie.
Uniosłem brwi.
- Mam ci przypomnieć, że w klubie cię pouczyłem?
Camila objęła dłonią kaburę pistoletu.
- A ja mam ci przypomnieć jak przygniotłam cię do podłogi? Dzisiaj mam na sobie obcasy. Chcesz się przekonać czy to bardziej boli?
Zacisnąłem usta.
- Podziękuję.
- Nie chcę, żebyś mnie czegokolwiek uczył. Nie po to cię tutaj sprowadziłam. Chodzi o Luke’a.
Nie mogłem się powstrzymać od pogardliwego prychnięcia.
- Zawsze chodzi o Luke’a.
- To nie są żarty. Luke... On nie jest sobą. Coraz więcej pije. Zatrudniono mnie krótko po tym jak odszedłeś. Jego problemy zaczęły się właśnie wtedy.
- Jakie problemy?
- Poważnie tego nie widzisz? On cały czas jest pijany. Nawet teraz. Nie pamięta połowy swoich kwestii, co chwila zastępują go dublerzy albo kaskaderzy. Nie radzi sobie. A reżyserów coraz bardziej to wkurwia. Jest z nim źle. Bardzo źle.
- A tobie zależy bo...?
- Bo kiedy Luke straci kontrolę to straci też pracę – odparła. – A jeśli Luke straci pracę, to wylatuję także ja. Bez niego wracam prościutko do śmietnika, z którego przyszłam. Potrzebuję kasy. Nie mogę skończyć na kasie w sklepie, tak jak ty. Bez urazy.
Machnąłem dłonią.
- Słyszałem gorsze rzeczy.
Camila przestąpiła z nogi na nogę. Nerwowym ruchem poprawiła czarne, długie włosy. Naprawdę była zdesperowana.
- To jak? Wchodzisz w to? – W jej głosie brzmiała czysta nadzieja.
- Kto wchodzi w co?
Na sam dźwięk tego głosu zadrżałem. Rozpoznałbym go wszędzie... Bo nadal prześladował mnie w najgorszych koszmarach.
- Panie Irwin. – Uśmiechnąłem się najszerzej, jak tylko umiałem, po czym odwróciłem się twarzą do menagera Luke’a. – Jak miło znów pana zobaczyć.

**************

Kocham Camilę. I Cathrine, ale ją poznacie już niedługo.
Co robicie w tę niedzielę? Ja głównie odpoczywam i jak widać próbuję redagować "Bulletproof". Jutro jadę do Łodzi, bo słyszałam o dość nowej naleśnikarni zainspirowanej Wiedźminem (moja miłość).
Miłego dnia / nocy / życia 🖤
alternativetrash_1

BulletproofOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz