Rozdział 13

32 6 1
                                    

- Luke, możemy porozmawiać?
- Już do mnie mówisz. Raczej nie potrzebujesz mojego pozwolenia.
Westchnąłem.
Luke siedział przed Universal Studio, ubrany w siwe dresy i z włosami związanymi z tyłu głowy w coś na kształt koczka. Właśnie jadł burrito, które de facto nie tak dawno temu mu przywiozłem. Nie pamiętam kiedy z ochroniarza zamieniłem się w jego prywatnego uber eats, ale najwyraźniej takie było teraz moje zadanie. Camila nawet nie ruszyła palcem, kiedy Luke zażyczył sobie burrito z podwójnym serem, szarpaną wołowiną oraz ostrym sosem, z jakiejś tam konkretnej budki przy plaży, przez co musiałem kręcić się po Los Angeles dobre pół godziny, dopóki nie znalazłem tej dziury i wolnego miejsca parkingowego.
Usiadłem obok Luke’a. Parking przed studiem był – jak zwykle – prawie pełny, ale dzisiaj przynajmniej nie towarzyszyła nam zgraja fanów.
Byliśmy tylko my dwoje...
My dwoje i pewnie od cholery kamer.
- Czy znalazłbyś pracę dla jednego tancerza? Może być w jakimś filmie albo w serialu. Właściwie to gdziekolwiek.
Luke zerknął na mnie ponad swoim jedzeniem.
- A co? Zmieniasz profesję?
Wywróciłem oczami.
- Nie. To dla Caluma.
- Aha...
Ponownie wgryzł się w burrito. Sos pociekł mu po brodzie. Starł go niedbałym ruchem, lecz ominął jedno miejsce. Dotknąłbym go, gdyby nie fakt, że bałem się,  iż zwyczajnie odgryzie mi rękę, tak bardzo wkurwiony wydawał się być od wczorajszego wieczoru.
Albo to był kac morderca, albo zazdrość.
Albo obie te rzeczy na raz.
- Nie ma takiej opcji. – Luke znów wgryzł się w swoje burrito. – Nie będę utrzymywać twojego faga...
- Zastanów się dwa razy, zanim dokończysz to zdanie.
Moja dłoń automatycznie powędrowała do broni. Luke wykrzywił usta w parodii uśmiechu.
- Nie boję się ciebie, Michael.
- Może powinieneś.
- Wiesz co? Kiedyś chyba bym się ciebie bał. Ale teraz? – Pokręcił głową. - Teraz jest mi wszystko jedno.
- To, że grasz w filmach akcji nie oznacza, że nie masz się czego bać.
- Wcale nie o tym mówiłem. Są różne rodzaje strachu.
- Zdaję sobie z tego sprawę.
Patrzyłem jak Luke znów wraca do jedzenia. Po raz kolejny mało starannie wytarł swój podbródek z lepkiego sosu. Nasze spojrzenia się skrzyżowały.
- No co?
- Calum nie jest moim chłopakiem – powiedziałem.
- Nie? – Prychnął. – Wczoraj wyglądało to nieco inaczej.
- Calum to mój najlepszy przyjaciel. Od czasów liceum.
- Nigdy wcześniej o nim nie wspominałeś.
- Bo nigdy nie pytałeś.
Blondyn odwrócił wzrok.
- Czyli wczoraj zwyczajnie się ze mnie nabijaliście?
Wzruszyłem ramionami.
- Trochę tak. To śmieszne, że byłeś aż tak zazdrosny. W innych okolicznościach pomyślałbym, że ci na mnie zależy... – Zerknąłem na niego nerwowo. - Ale byłeś naćpany, prawda?
Luke nawet na mnie nie spojrzał. Odwinął papierek i zajrzał do środka burrito.
- Nie wyobrażaj sobie za dużo. To były tylko dragi.
- Tak. To tylko dragi... – powtórzyłem, zaciskając palce na moich kolanach.
Luke w ciszy dokończył swój lunch. Chwilę później zmiął papierek w kulkę i odłożył śmieci na schody obok siebie. Już miał się podnieść, gdy zabrałem głos.
- Ubrudziłeś się.
- Gdzie?
Luke instynktownie sięgnął do podbródka, a potem do kącików ust. Na chybił trafił pocierał skórę, szukając plamy sosu, o której mówiłem.
- Nie. Nie tutaj. Trochę wyżej... – Widząc, że w ten sposób nigdzie nie zajdziemy, pochyliłem się i zanim dwa razy mógłbym pomyśleć co właściwie robiłem, pogładziłem jego podbródek kciukiem. – Tutaj...
Luke zamarł. Całkowicie zesztywniał pod wpływem mojego niespodziewanego dotyku; niespodziewanego dla nas obu. Z daleka musiałem wyglądać na równie zaskoczonego, co sam Luke. Siedzieliśmy tak chwilę, wpatrując się sobie w oczy. Nadal pocierałem jego świeżo ogolony podbródek kciukiem, tak powoli i delikatnie, iż można to było nazwać jakimś mikrodotykiem.
Nie mogłem oderwać wzroku od niebieskich oczu Luke’a. Widziałem jak źrenice chłopaka rozszerzają się, zupełnie jak pod wpływem narkotyków albo alkoholu. Ale Luke był dzisiaj trzeźwy. Powoli uczyłem się odróżnić kiedy był pod wpływem, a kiedy nie.
Teraz był czysty jak łza.
Czyli to mój dotyk go tak rozbudził.
Luke oblizał usta. Koniuszek jego języka, celowo, bądź nie, dotknął czubka mojego kciuka. Teraz to ja zamarłem.
Co teraz?
Co my w ogóle robiliśmy?
Gdybym mógł pochyliłbym się. Gdybym mógł pewnie bym go teraz pocałował.
Gdybym tylko mógł...
Niespodziewanie drzwi studia otworzyły się z hukiem za naszymi plecami. Oboje podskoczyliśmy. Moja dłoń bardzo szybko spadła z twarzy Luke’a. Zacisnąłem ją w pięść. Nic nie mogło ukryć wypieków na moich policzkach. Nie mogłem zrzucić nawet winy na słońce, bo to kryło się dzisiejszego dnia za ciemnymi chmurami.
Odwróciłem głowę. Bogu niech będą dzięki. To nikt z ekipy. To jedynie Camila, która przyszła nas nawiedzić w najgorszym momencie.
Wzrok ochroniarki przesunął się najpierw na Luke’a, dopiero potem na mnie. Jej brwi podjechały nieco w górę. Camila oparła się plecami o drzwi i spojrzała na nas z wyższością.
- Najedzony? – zwróciła się do Luke’a. – Bo reżyserka cię szuka.
Luke raz jeszcze potarł twarz dłonią, prawdopodobnie upewniając się, iż nie ma już na sobie resztek jedzenia. Podniósł się ociężale ze schodów i, nie patrząc na mnie, wszedł do studia.
Gdy tylko zostaliśmy sami, Camila odwróciła się twarzą do mnie. Pochyliła się, aby spojrzeć mi w oczy. Co za ironia. W tym momencie byłem bliżej pocałowania Camili, niż Luke’a.
Ochroniarka uniosła dłoń. Przez moment naprawdę myślałem, że zaraz mnie uderzy, ale ona jedynie poklepała mnie po ramieniu, po czym uśmiechnęła się szeroko i przebiegle.
- No, no! Jestem pod wrażeniem. Nie tak dawno temu kazałeś mi w ogóle o tym nie mówić, a teraz proszę bardzo. Jeszcze trochę i byście się całowali. Szybko się rozkręcacie.
Strząsnąłem jej dłoń z mojego ramienia.
- Ubrudził się. A ja nie chciałem, żeby zrobił z siebie debila.
- Ach, tak? Od kiedy tak ci zależy?
- Od zawsze.
Innymi słowy, odkąd się w nim zakochałem.
- Prawie mi was szkoda. Prawie. – Camila wyprostowała się i odwróciła z powrotem w stronę drzwi. – Czas wracać, kochasiu. Praca nie będzie na ciebie wiecznie czekać.
Westchnąłem i posłusznie udałem się za Camilą z powrotem do środka studia. Luke gdzieś zniknął. Miałem nadzieję, że w garderobie, bo chyba nie zamierzał występować w tych swoich siwych dresach. Chociaż nie narzekałbym. Dla mnie wyglądał dobrze we wszystkim. I bez niczego właściwie też.
- Michael!
Obróciłem głowę, spoglądając prosto na machającą do mnie entuzjastycznie i trochę nader przyjaźnie Cathrine. Dziewczynę właśnie podpinano do tych takich żyłek, na których aktorzy przeważnie robili fikołki i inne akrobacje. Za pierwszym razem to robiło wrażenie, ale z czasem wszystko się nudzi. Cathrine miała dzisiaj pofalowane włosy. Ich kolor podkreślono czarnymi, lisimi kreskami na powiekach oraz czerwonym, obcisłym kombinezonem. Miał tak głęboki dekolt, iż lada moment mogły wyskoczyć jej piersi.
Co ta reżyserka miała z tymi dziwnymi kombinezonami?
- Cześć – powiedziała radośnie Cathrine, gdy zbliżyłem się do niej.
- Widziałaś mnie już dzisiaj.
- Ale ty jeszcze nie widziałeś mnie w akcji! – Poruszyła zabawnie brwiami.
- Ach, tak? A co to za scena?
- Luke ma mnie uratować. W sensie, no wiesz, nie Luke, tylko kaskader. Ale wiesz o co chodzi.
- Tak... Chyba łapię...
Camila przystanęła obok mnie.
- Mamy problem.
- Jaki znowu problem?
Moje spojrzenie od razu powędrowało w stronę reżyserki. Wyglądała na bardzo niezadowoloną. W sensie bardziej, niż zwykle. Kłóciła się zajadle z gościem koordynującym kaskaderów, który swoją drogą wydawał się być nieźle przerażony. Sam podzielałem emocje zarówno reżyserki, jak i tego mężczyzny, to znaczy przerażenie i wkurwienie.
Co Luke znowu odjebał?
Mimochodem przeniosłem spojrzenie na drzwi jego garderoby, lecz te nadal były zamknięte. Miałem nadzieję, że faktycznie się tam przebierał i nie będzie robił żadnych scen poza tymi przed kamerą.
- Kaskader się wycofał – powiedziała Camila. – Powiedział, że ta scena jest za bardzo niebezpieczna i za mało mu płacą. Reżyserka zażyczyła sobie prawdziwe pociski, zamiast ślepaków. Chce, kurwa, nowy Matrix. Ktoś musi zatańczyć z kulkami. Dosłownie.
Camila spojrzała mi prosto w oczy. Zmarszczyłem brwi, bo gapiła się tak na mnie przynajmniej minutę albo dwie. Zakochała się czy co?
Bo chyba nie chciała, żebym...?
- Nie ma mowy!
Już byłem gotów uciec gdzie pieprz rośnie, gdy Camila złapała mnie mocno za ramię i szarpnęła w swoją stronę, tak że znaleźliśmy się na tym samym poziomie, a trzeba dodać, że normalnie sięgała mi jedynie do ramienia. Przełknąłem ślinę.
- Musisz to zrobić. Inaczej to koniec.
- W sensie z nami koniec? – Próbowałem jakoś załagodzić sytuację.
- Koniec z Lukiem!
- Przecież to nie jest wina Luke’a, tylko tej popierdolonej... To znaczy tej bardzo utalentowanej reżyserki.
Zmusiłem się do uśmiechu, tak w razie gdyby ktoś jednak nas podsłuchiwał.
- Ja to wiem i ty to wiesz. Ale ona tego nie wie. A to ona tutaj rządzi. Więc wchodzisz w to czy mam nas spakować?
- Czemu ja? Ty nie możesz tego zrobić?
- A czy ja ci przypominam Luke’a Hemmingsa?
- A ja?
- Nie, ani trochę. Ale ujdziesz z daleka. Ja jestem kobietą. – Wymownie dotknęła swoich wypukłych kształtów.
- Piękną kobietą – dodała wymownie Cathrine, bawiąc się linkami, do których właśnie ją podpięto.
Camila nawet nie mrugnęła okiem. Dalej wpatrywała się we mnie, jakby oczekiwała,  iż sam podejdę do reżyserki i jak skończony kretyn zgłoszę się na ochotnika.
Szybko się okazało, że wcale nie musiałem tego robić.
Bo Camila sama już to zaproponowała.
- Pan Michael Clifford? – Mężczyzna, który jeszcze chwilę temu wysłuchiwał obelg i oszczerstw, lecących z bladych ust reżyserki, zbliżył się do mnie ostrożnym krokiem, jak do dzikiego zwierzęcia, które łatwo spłoszyć. W dłoniach ściskał jakąś pomiętą kartkę papieru. – Proszę to podpisać. W trzech miejscach. Tutaj, tutaj i tutaj.
- A co to jest?
- Nic takiego. Jedynie formalności. – Uśmiechnął się, ale grymas ten nie sięgnął nawet jego oczu. – Taka tam umowa, że bierze pan świadomą odpowiedzialność za własne życie. I że w razie czego wszystkie koszty pokryje ubezpieczenie.
- Wszystkie koszty?
- Tak. Pogrzebu albo leczenia.
Mężczyzna wepchnął mi długopis i kartkę papieru w ręce. Spojrzałem na Camilę. Kobieta mruknęła coś i pochyliła się, tylko po to, żeby zacisnąć moje palce wokół długopisu. Pod presją spojrzeń wszystkich obecnych w studiu faktycznie podpisałem się w trzech, wyznaczonych miejscach.
Teraz mogłem się już tylko modlić.
Ktoś przyniósł mi garnitur, podobny do tego, który Luke nosił w paru innych scenach serialu. Pozwolono mi się przebrać w toalecie, ale marynarka okazała się być za ciasna przynajmniej w czterech różnych miejscach w ramionach i w pasie, przez co ktoś musiał przyjść i mi pomóc. Panikowałem tak bardzo, że nie przeszkadzała mi nawet para obcych rąk, macających mnie w najbardziej niekomfortowych miejscach, aby sprawdzić czy wszystko leży jak trzeba i czy dobrze założyłem kamizelkę kuloodporną.
Jakby to był mój pierwszy raz.
- Gotowy? – zapytał ktoś z ekipy.
Bardzo możliwe, że mówił coś jeszcze, ale nie słyszałem dużo więcej, aniżeli puls wysadzający bębenki moich uszu.
Umrę. Dzisiaj umrę.
Adrenalin krążyła w moich żyłach jak nigdy przedtem. Widziałem mroczki przed oczami. Jeśli się nie ogarnę to na pewno mnie postrzelą.
Wbiłem paznokcie w podbicia dłoni. Poczułem jak czyjeś ręce pchają mnie w kierunku ustawionej już scenografii. Ktoś przyczepił linki do moich ramion i nóg.
- To do akrobacji. Gdyby coś się stało musisz dać nam znak. Unieś dłoń. A jak nie będziemy cię widzieć to krzycz.
Zaraz.
Jak nie będą mnie widzieć?
Po pomieszczeniu na raz rozniósł się siwy dym. Czyli miałem unikać prawdziwych kul i to jeszcze na oślep?
Teraz to już na bank umrę.
- Spokojnie. Kule powinny wbić się w ścianę za tobą. Wszystko jest obliczone – powiedziała kolejna osoba z ekipy. Ich twarz powoli zlewały mi się w jedno.
- A jaki jest margines błędu?
Dziewczyna uśmiechnęła się niezręcznie, po czym uniosła dłoń i zbliżyła do siebie dwa palce, tak że niemal się stykały.
Miałem przejebane.
Chciałem zapytać czy mogę chociaż zadzwonić do Caluma, żeby się pożegnać, albo przynajmniej po raz ostatni popatrzeć na Luke'a, który prawdopodobnie siedział teraz w swojej garderobie, nieświadomy co się działo po drugiej stronie drzwi, ale zabrakło mi czasu. Reżyserka podniosła się lekko z krzesła i z grymasem niezadowolenia na ustach klasnęła w dłonie. Z głośników popłynęła piosenka „Holding Out For a Hero” Bonnie Tyler. Oślepiły mnie światła tysiąca lamp. Chwilę później ktoś krzyknął „Akcja!”.
Przełknąłem ślinę.
Nie widziałem kto do mnie strzela. Za to bardzo wyraźnie usłyszałem pierwszy huk. A potem drugi. Zrobiłem skok w tył, unik w bok, a potem nawet fikołka w powietrzu.
Okay, musiałem przyznać, że te liny były jednak całkiem fajne...
Kula ze świstem przeleciała tuż obok mojego policzka. Przekląłem i wygiąłem się do tyłu, prawie jak w Matrixie, próbując uniknąć kolejnego pocisku.
- Teraz biegnij przed siebie! – krzyknęła reżyserka, bardziej podniecona niż kiedykolwiek wcześniej. Zaczynałem myśleć, że kręciła ją ludzka niedola. – Dawaj, dawaj, dawaj!
Jakie miałem wyjście?
Nie myślałem, po prostu puściłem się biegiem przed siebie, tak jak kazała reżyserka. Coś błysnęło obok mnie. Chyba ogień albo jakaś pieprzona petarda. Biegłem dalej i szybciej niż kiedykolwiek. Ktoś znów wystrzelił kilka pocisków w moją stronę. Przez dym nic nie widziałem gdy poczułem jak ktoś chwyta mnie, obraca i...
- Cięcie!
Ręce od razu mnie puściły. Jeden z aktorów uśmiechnął się do mnie i poklepał mnie po ramieniu.
- Nieźle, stary. Żyjesz? – Schował broń, którą wcześniej musiał do mnie strzelać, z powrotem do kabury, po czym uśmiechnął się do mnie zawadiacko, jakby to wszystko było zaledwie dziecinną zabawą.
Jak w amoku skinąłem głową. Tylko na tyle było nie stać. Wpatrywałem się w aktora z oszołomieniem, myśląc jedynie o tym, że prawdopodobnie zaraz stracę przytomność, ale nie byłem nikim ważnym, więc ledwo zdążyłem wyciągnąć do niego ręce i przytrzymać się jego ramienia, gdy aktor puścił mnie i z cierpiętniczym wyrazem twarzy rozmasował swój kark.
- Zrób sobie przerwę, Danny- powiedziała do niego reżyserka, niemal tak delikatnie jak mówi się do dziecka albo do kota. Nawet na mnie nie spojrzała, jakbym zamienił się w ten siwy dym, który wcześniej zasnuł plan serialu. – Zasłużyłeś na to.
Danny uśmiechnął się do reżyserki i zniknął gdzieś między innymi aktorami, którzy bili mu brawo, jakby to on tańczył z kulami, a nie ja.
- Brawo. – Camila stanęła naprzeciw mnie. – Dałeś radę.
- Czy ciebie do reszty pojebało?
Dopiero teraz zauważyłem, że za Camilą stał Luke. Wyglądał na rozgniewanego i może trochę przestraszonego. Był blady jak ściana, a jego wzrok lustrował mnie z każdej strony, jakby szukał krwi.
Jego niebieskie oczy w końcu zatrzymały się na moim uchu.
- Krwawisz.
Luke zawołał kogoś z ekipy, żeby mnie odczepił. Wyglądał jakby miał zwymiotować albo sam kogoś postrzelić, jeśli zaraz ktoś się mną nie zajmie. W ekspresowym tempie zostałem odczepiony od linek i zaprowadzony do jego garderoby. Luke dosłownie wezwał wszystkich medyków, którzy patrzyli na niego wielkimi oczami, gdy on wykrzykiwał kolejne rozkazy. W tym momencie był gorszy niż reżyserka. Sam musiałem mieć wypisany szok na twarzy, ponieważ, musiałem przyznać, nigdy wcześniej nie widziałem, żeby Luke aż tak się przejmował. Szczególnie mną.
- Luke, to tylko draśnięcie – powiedziałem, gdy usadzono mnie przed lustrem w garderobie aktora.
- Cicho bądź.
Luke stanął za mną. Patrzył na ręce medykom i przebierał nogami, jakby był gotowy zrobić to za nich, chociaż, mogłem się założyć, że o pierwszej pomocy wiedział mniej, niż Bullet.
- Przynieście lodu. – Luke znów użył tego swojego władczego tonu, patrząc stanowczo na medyków.
Miałem ochotę zapaść się pod ziemię, bo wbrew wszystkim moim cichym potrzebą bycia dostrzeżonym, nie przywykłem do takiej atencji. Medycy wymienili ze sobą spojrzenia, ale ostatecznie faktycznie wyszli, zostawiając mnie sam na sam z Lukiem.
- Nie musiałeś robić takiej sceny – powiedziałem, kiedy chłopak stanął za krzesłem, na którym sam mnie posadził. I to siłą. 
- To ty zrobiłeś scenę. Co ty sobie myślałeś?
- Nic nie myślałem. Potrzebowali kaskadera, bo twoja reżyserka ma dobrze niepoukładane w głowie! Camila mnie do tego zmusiła.
- Jasne. A ty gdzie miałeś wtedy rozum?
- Ktoś musiał to zrobić.
Spojrzałem wyzywająco w oczy jego odbicia.
Zrobiłem to dla ciebie, kiedy to rozumiesz?
- To jakieś twoje nowe aspiracje? Nie wiedziałem, że w ogóle nadajesz się na kaskadera.
Wygiąłem kąciki ust w karykaturalnym uśmiechu.
- Jestem człowiekiem wielu talentów.
Czułem jak ucho mnie piecze, a krew spływa powoli wzdłuż mojego karku. Luke zbliżył się do mnie. Powoli pochylił się w moim kierunku. Oddech uwiązł mi w gardle, gdy jego usta niespodziewanie musnęły moje skaleczone ucho.
- Więcej tego nie rób - powiedział cicho.
Chciałem odwrócić głowę, aby na niego spojrzeć. Ale wtedy znaleźlibyśmy się ze sobą nos w nos. A ja nadal byłem oszołomiony i napędzany trochę adrenaliną. W tej chwili nie ręczyłem za siebie. Dlatego dalej patrzyłem w nasze lustrzane odbicie, jak Luke nachyla się bliżej, zaciskając dłonie na oparciu krzesła, tuż za moimi plecami.
- A co? Zabronisz mi?
- Nie. Ale nie mogę cię stracić.
- No na pewno. Potrzebujesz mnie, co?
Oddech uwiązł mi w gardle, gdy Luke uśmiechnął się perfidnie i bez słowa polizał świeżą ranę na moim uchu. Dreszcz podniecenia przeszedł wzdłuż mojego kręgosłupa. Nie myślałem trzeźwo, upojony jego dotykiem. Odwróciłem głowę, aby na niego spojrzeć. Nasze twarze znalazły się jakieś milimetry od siebie, tak jak to sobie wyobrażałem wiele razy wcześniej, nawet przed chwilą.
Luke uśmiechnął się do mnie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. 
Zanim zdążyłbym nacieszyć się tą chwilą, a tym bardziej jakkolwiek zareagować na słowa Luke’a, on już odsunął się ode mnie.
- Draśnięcie, ale słyszałem, że po ślinie goi się szybciej, wiesz? – Westchnął teatralnie. – Pójdę sprawdzić co z tym lodem...
Całe szczęście, bo nagle zrobiło mi się strasznie gorąco.
Luke zostawił mnie samego w garderobie. Zjechałem niżej na krześle. Czy aby na pewno nic mi się nie stało? Bo czułem się jakbym stracił przytomność i właśnie przyśnił mi się jeden z najpiękniejszych snów.

**************
Współczuję wszystkim, którzy wracają niedługo do szkoły... Trzymajcie się tam.
Miłego dnia / nocy / życia 🖤
alternativetrash_1

BulletproofOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz