Rozdział 17

1.5K 72 79
                                    

tutaj juz nie bede sie rozpisywac

nie odpowiadam za wszelkie uszczerbki na zdrowiu spowodowane przez ten rozdzial

czytacie na wlasna odpowiedzialnosc

milego czytania, buziaczki

***

Była sobota, godzina dwudziesta dwadzieścia pięć. Stałam przed lustrem i podziwiałam swoje odbicie. Nie żebym miała wysokie ego, ale po prostu wyglądałam ładnie. Długie brązowe włosy, które w końcu wyglądały choć odrobinę mniej jak siano, wyprostowałam. Moją twarz ozdabiał delikatny, ale podkreślający moją urodę, makijaż. Na sobie miałam czerwoną, satynową sukienkę na ramiączka, z marszczonym dekoltem, która sięgała mi do kostek. Do tego założyłam także białe buty, którymi nie były moje ukochane air forcy. Parę razy przeszło mi przez myśl, żeby je zmienić, ale ostatecznie stwierdziłam, że nie mogę cały czas nosić tych samych butów. Szczególnie na takich imprezach, jak ta. Na szyi zawisł złoty wisiorek z serduszkiem, a na ręce bransoletka z muszelkami, którą kupiłam w Orlando. Była ładna. Uśmiechnęłam się na wspomnienie tego miasta.

Ze sobą nie brałam nawet torebki. Wiedziałam, że prędzej czy później gdzieś ją zgubię i prawdopodobnie nie będę miała nawet kogo poprosić, żeby pomógł mi jej szukać. Różnica pomiędzy imprezami nastolatków, a tą, na której byłam z klubem była taka, że zwykli nastolatkowie nie stwarzają nawet pozorów, że jest z nimi wszystko w porządku. Wszyscy biegali, przepychali się, nigdy nie obyło się bez jakiejś bójki lub policji. Wiedziałam, że jeżeli gdzieś zostawię torebkę, to już prawdopodobnie nigdy więcej jej nie zobaczę, nie mówiąc już o jej zawartości. Natomiast imprezy z klubem, na pewno nie były mniej dzikie, ale jednak miały w sobie coś co odróżniało ich od zwykłych imprez. Nie było bójek, wszyscy sobie ufali, policja nie mieszała się w te sprawy. Na nie chodziłam, żeby się bawić z przyjaciółmi, a na zwykłe imprezy po to, żeby się najebać. I tak też miałam plan na dzisiaj. Szkoła wystarczająco bardzo przytłoczyła mnie przez poprzedni tydzień, więc miałam prawo dać sobie trochę luzu w sobotni wieczór.

Gdyby Alex, wciąż miała z nami kontakt, to pewnie zadzwoniłabym teraz do niej, jednak tym razem wybrałam numer, z którym, ostatnimi czasy, wymieniałam najwięcej połączeń. Włączyłam Facetime'a i oparłam telefon o szklankę, która stała na biurku, obok lustra. Jeden sygnał. Drugi. Zaczęłam się stresować. Trzeci. Ale nie wiedziałam czemu. Po małej chwili na ekranie pojawił mi się dobrze znany mi wyraz twarzy. Delikatny grymas, brwi uniesione do góry i ten cholerny mały uśmiech. Hector siedział gdzieś w ciemnym pomieszczeniu, a jego twarz oświetlało tylko światło płynące z telefonu. Uśmiechnęłam się szeroko i oddaliłam się parę kroków od telefonu, żeby chłopak dostrzegł to jak ładnie byłam ubrana. Już dawno zdążyłam się pogubić na jakim etapie jest nasza znajomość, ale traktowałam go jako dobrego przyjaciela. Oczywiście zaraz po Ferminie, bo on miał zdecydowanie tytuł najlepszego przyjaciela.

Wykonałam obrót wokół własnej osi, o mało co się nie zabijając o własne nogi. Postawiłam zdecydowanie zbyt duży krok, jak na to, na co pozwalała mi sukienka. Machając rękami w zdecydowanie za szybkim tempie, wróciłam do swojej dawnej pozycji, mając nadzieję, że nikt nie zauważy tego, jak bardzo to machanie rękami mnie zmęczyło. Hector w odpowiedzi krótko się zaśmiał i pokręcił głową.

- Żyjesz? - zapytał, kiedy już wrócił spojrzeniem do telefonu.

- A nie widać? - odpowiedziałam pytaniem, na pytanie.

- No niestety widać aż za bardzo.

- Dupek - powiedziałam, kręcąc głową. Ruszyłam w kierunku telefonu, żeby przed nim stanąć.

Mi Sol y Mi Luna [Football fanfiction]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz