- Co ja tu robię? - pomyślałam głośno wjeżdżając moją nowiutką, sportową, czerwoną audiczką na wiejskie, trochę zabłocone podwórko ciotki Stanisławy. Nie byłam tu kilkanaście lat, ale już z daleka zauważyłam, że niewiele się zmieniło. Parterowy domek pokryty był jednak nowym dachem i wyglądał schludnie. Okna też były w miarę nowe, plastikowe. Miałam tu spędzić trzy tygodnie, karmić psy, koty i kury, podlewać kwiatki, w czasie, gdy ciotka będzie w sanatorium. Na szczęście nie było tu innego, bardziej śmierdzącego inwentarza, bo do chlewu to na pewno bym nie weszła. Albo do obory. Brrr.
Powinien tu być mój kuzyn Tomek, syn ciotki, ale jego żonka nie zgodziła się na przesunięcie wyjazdu wakacyjnego, więc namówiła Tomka, aby poprosił mnie o przyjazd i opiekę nad domem jego matki. Ta głupia pinda - Karolina, żona Tomka, nie ciotka oczywiście - myślała, że skoro mam możliwość pracy zdalnej, to mogę siedzieć trzy tygodnie na tym wypiździejewie w gminie Zadupie, bo niby nie miałam nic lepszego do roboty. Zgodziłam się jednak, ponieważ lubiłam siostrę mojej matki, a Karoliny szczerze nie cierpiałam. Postanowiłam więc, że utrę jej nosa i to ja zajmę się zwierzakami i będę podlewała te cholerne rośliny. Chciałam pokazać, jaka z niej wyrodna synowa i zgodziłam się popilnować domu ciotki.
I oto jestem. Mieszczuch w wiejskim świecie. Zaparkowałam i zgasiłam auto. Sprawdziłam w lusterku jak wyglądam, poprawiłam i tak wzorowo upięte włosy, wygładziłam wypielęgnowanymi dłońmi kierownicę wpatrując się w idealny, hybrydowy manicure i wzięłam głęboki wdech. W końcu wysiadłam. I od razu moja dziesięciocentymetrowa szpilka od Jimmy'ego Choo zapadła się w błocie. Kurwa!
- Florka, witaj - ciotka wyszła z domu rozkładając szeroko ręce do wylewnego powitania. Eh.
Tak. Miałam na imię Florentyna. Wiem, mogło być gorzej, ale szału też nie było. Dokładnie nazywałam się Florentyna Eugenia Piździak. Rodzice spaczyli mnie po całości.
- Jesteś wreszcie - uśmiechnęła się serdecznie, złapała mnie w ramiona i pocałowała w oba policzki. Rany Boskie. Z trudem powstrzymałam chęć wytarcia twarzy, nawet rękawem mojego drogiego żakietu Versace.
- Dzień dobry - odpowiedziałam rozglądając się dokoła.
- Chodź do środka, kochana, napijemy się herbatki i wszystko ci opowiem co i jak, ale najpierw rozpakuj się w gościnnej sypialni. Pamiętasz jeszcze gdzie się znajduje?
- Tak ciociu, w końcu spędzałam tu kiedyś wakacje.
- To było ze dwadzieścia lat temu, Floreczko - ponownie się do mnie uśmiechnęła.
Floreczko. Ughgh.
- Trzynaście, ciociu. W swoje ostatnie wakacje miałam piętnaście lat.
- Tak dokładnie pamiętasz?
Pamiętałam, bo byłam niska, nosiłam grube okulary, i nie miałam cycków. Wyglądałam na maksymalnie szóstą klasę podstawówki, a nie ogólniak, do którego właśnie wtedy się dostałam. Do tego niejaki Krystian, syn sąsiadów ciotki, chłopak w wieku Tomka, czyli tylko dwa lata starszy ode mnie, w dodatku najlepszy kumpel mojego kuzyna, dokuczał mi z tego powodu całe wakacje. Zawsze z Tomaszem uciekali tak, żebym tylko za nimi nie szła i nie szpiegowała. Często też chowali się w stodole, pili ukradkiem pędzony tam bimber, a ja obserwowałam ich przez szparę w drewnianych drzwiach i skrycie marzyłam, żeby Krystek spojrzał na mnie choć raz jak na nastolatkę, a nie na dzieciaka, młodszą i niesforną siostrę cioteczną swojego kumpla. Był bardzo przystojny i taki męski jak na swój wiek. Siedemnastolatek, który od małego pracował w polu miał już dość mocno przypakowane mięśnie, zupełnie inaczej niż jego rówieśnicy z miasta.
Otrząsnęłam się ze wspomnień i zaniosłam walizkę do sypialni gościnnej. Stało tam duże łóżko, szafa i komoda z telewizorem. Wystarczyło. I tak planowałam większość czasu siedzieć z laptopem w salonie lub na tarasie i pracować. Zostawiłam bagaż i wyszłam. Później się rozpakuję - pomyślałam.
- Siadaj, Florciu - ciotka wskazała mi krzesło w kuchni. - Odpocznij po podróży, i opowiadaj co u ciebie.
- Nic nowego. Praca ta sama, pieniądze się zgadzają, zdrowie też dopisuje. Naprawdę mam się całkiem nieźle.
- A masz tam jakichś przyjaciół w tej Warszawie?
- Tak, mam kilkoro znajomych i jedną prawdziwą przyjaciółkę. Wystarczy.
- A sprawy sercowe? Masz kogoś?
- Nie ciociu. Nie mam na to czasu. Pracuję całymi dniami, nie mam czasu ani siły na związki.
- Zamęczysz się dziecko.
- Ciociu mam przyjaciół, spotykamy się co drugi piątek, chodzimy do baru.
- Florciu - zaczęła łagodnym tonem głaszcząc mnie po ręku - na co ci to wszystko? Mieszkanie w Warszawie, auto z salonu, drogie ciuchy - dotknęła materiału mojej koszuli PINKO - skoro nie masz się z kim tym cieszyć?
- Mam dopiero dwadzieścia osiem lat, na stałego partnera przyjdzie jeszcze czas - uśmiechnęłam się do niej łagodnie. - Dobrze mi jak jest.
- W takim razie na zdrowie - powiedziała unosząc szklankę w geście toastu.
Złapałam za swoją szklankę i napiłam się.
- Matko! Ale ostra! Co to za herbata, ciociu? - zapytałam krztusząc się jak idiotka, a przecież upiłam tylko niewielki łyk.
- Aaa, dolałam nam wiśnióweczki własnej roboty. Na lepszy sen - wyszczerzyła się szelmowsko.
Jedną herbatę i dwa kieliszeczki naleweczki później ciotka pokazała mi gdzie są karmy, ile i jak podawać je zwierzętom.
- Psom nasypujesz do tej miski na dole - rzekła wskazując metalowe pojemniki w przedsionku. - Kotom wyżej, na parapecie, żeby psy im nie wyżerały - wskazała mniejsze miseczki. - Pamiętaj, aby wiadra z karmą dobrze zamykać, by nie wywietrzała - kontynuowała. - A teraz choć, pokażę ci jak szukać jajek i gdzie jest ziarno dla kur - skierowała nas w stronę kurnika. - Ale najpierw - spojrzała na moje jasne, markowe obuwie - załóż jakieś tańsze trampki.
- Pamiętaj - odezwała się, gdy wychodziłyśmy z kurnika - aby na noc zamykać drzwiczki. Wieczorem kury same do niego wejdą, po prostu je zamknij - poinstruowała kiedy otrzepywałam się po wyjściu z tego ciasnego, śmierdzącego i bardzo dusznego pomieszczenia.
- Niech się ciocia nie martwi, dam sobie radę. To tylko kury, a nie świnie. - Odpowiedziałam chcąc jak najszybciej wziąć prysznic. Czułam, że śmierdziałam jak kloszard.
- W razie czego dzwoń. Jeśli będę na zabiegu, to mogę nie odebrać, ale oddzwonię.
- Naprawdę dam sobie radę - zapewniłam.
Ciotka spojrzała na mój wykrzywiony wyraz twarzy i nie uwierzyła.
- Zawsze możesz też podejść do państwa Archackich - wskazała głową dom za płotem na sąsiedniej parceli. Ładny, elegancki, piętrowy domek. - Mirek z Grażynką zawsze pomogą. I zawsze z Grażynką się wymieniamy, ona mi mleko, ja jej jajka.
- Dobrze ciociu, będę pamiętać.
- Wierzę ci, Florka. A teraz chodź. Napijemy się jeszcze naleweczki.

CZYTASZ
Urlop z farmerem
RomanceFlorentyna to elegancka, żyjąca na poziomie drobna kobieta. Zachłyśnięta warszawskim życiem zwraca zbyt dużą uwagę na to co powiedzą inni. Jest ambitną graficzką w jednej ze stołecznych korporacji. jak zmieni się jej postrzegania świata, kiedy wyjed...