NieŻywa

31 8 7
                                    

 Sophie nie dawała znaku życia przez dwa kolejne dni, podczas których rozgoryczony ojciec przystał na propozycje Ivana. Przez cały ten czas myślał o tym, jak bardzo się pomylił, podczas wyboru wiary i drogi dla siebie oraz bliskich. W zaciszu własnej sypialni klął, wyzywał Boga i szukał odpowiedzi, dlaczego jego córka odeszła? Słowa Marca go nie uspokoiły, bo nikt nadal nie potrafił odpowiedzieć na męczące go pytania.

Równo po dwóch dobach wyszedł z synami na zewnątrz, by na własne oczy zobaczyć plamę krwi oraz zastygłego z zimna zająca. Pogoda zmieniła się diametralnie, zimny wiatr przeszywał wszystkich na wskroś, a opady śniegu zdawały się być coraz bardziej obfitsze.

- To kara ojcze?

- Kara?

- Bóg nas ukarał.

- Bóg powinien być łaskawy, a nie stać po stronie wygrywających wojny. Winien cieszyć się naszą wiarą.

- Powinien, a jednak zabrał naszą siostrę.

- Zamilcz! 

Władca ujął w ręce oszronionego zająca i poczuł, jak bardzo zmarznięty był, a po tym dostrzegł coś, czego nie widział nikt poza nim.

Cofnął się pamięcią kilkanaście lat i rozpamiętał chwilę, w której zobaczył Ahnamet. Siedziała w kącie, trzęsąc się, a na jej szyi widniała metalowa obroża, łącząca ją łańcuchem ze ścianą. Według, wtedy młodego wikinga było to dziwne, bo dlaczego ktoś miałby w taki sposób więzić dziecko? Możliwe, że właśnie to pokierowało nim tak, a nie inaczej. Zamiast zabić młódkę, zabrał ją na swój okręt, przywiózł do osady i wychował.

Pierwszy, drugi i dziesiąty dzień był dla jego córki ciężki. Siedziała pod ścianą i nie chciała jeść, aż w końcu widząc swoich nowych, brykających braci, odżyła. Bawili się i walczyli, mimo że nie rozumieli się wzajemnie, jednak było w tym coś zaskakującego, bo gdy któreś z nich chciało porozumieć się z innymi, rysowali na ziemi znaki. Było to pismo rozumiane tylko przez ich dziesiątkę, gdyż w tamtych czasach żyła jeszcze Tordii, biologiczna córka króla.

Zanim Marc, Arnes oraz Ahnamet zaczęli używać języka znanego wszystkim, często w zaciszu swoich pokoi robili dziwne dla ojca rzeczy. Namaszczali się własną krwią, tworząc z niej znaki na twarzach, całkowicie tak, jak gdyby znali zwyczaje nowej, pogańskiej rodziny. Jakiś czas później miasteczko zostało namaszczone przez chrześcijan i tego też dnia podlotki odrzuciły całkowicie swoje popędy, by zatopić się w nowej rzeczywistości.

Tord opadł na kolana i ułożył zająca tak, by fale mogły go zwolna zabierać. Z każdą, pobielone zwłoki cofały się w stronę morza, kończąc wizję Duńczyka.

- Jak do tego doszło?

- Mówiłem wam już ojcze.

- Powtórz!

- Zabiła go, napiła się krwi i złożyła ofiarę, a potem stała się tym czymś. Nie wyglądała, jak teraz, ani nigdy wcześniej, mieszka w niej coś niepokojącego.

- Jak w tobie lub twoim bracie?

- Nie, to jest inne. Wyrwało z niej życie, a ja nie mogłem nic zrobić.

- A chciałeś? - Siwek połączył wzrok z Marcem i powoli podniósł się z ziemi. - Pytam, czy chciałeś? - Uderzył jego pierś oburącz i tym samym zmusił, by ten się cofnął. - Koniec z tym czczym gadaniem, złożymy ofiarę tak, jak należy. Sophie odejdzie, jak odeszła wasza matka, a moja żona, bez krzyży i modlitw. Spłonie na największej z łodzi obłożona kwiatami i końskimi łbami, a my będziemy świętować, że trafiła do walhalii.

Przestroga na potworyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz