NieZdrada

19 5 15
                                    

Sophie siedziała na krześle przed sporej rozmiarów komodą i opatrywała swoją ranę. Ranę, którą posiada przez Ahnamet, a dzięki której uwolniła brata od cierpienia.

Na meblu stały trzy lustra, które oświetlone świecami odbijały jej oblicze. Była sobą, a nie potworem, który spał właśnie na samym dnie ciała i rozpościerał dookoła siebie aurę tajemniczości. Czarnowłosa podczas jej odwiedzin była w pół świadoma, aczkolwiek nie umiała wytłumaczyć, dlaczego nie potrafi sobą kierować. Nie wiedziała też, jak może to zatrzymać, choć z drugiej strony ostatnie wydarzenie poszły po jej myśli. Po wszystkim Weilth był jak nowy, uśmiechał się, prowadził rozmowy w trakcie dobiegłej końcowi kolacji i nawet przez moment nie pomyślał o siedzącej nieopodal siostrze, jakby nie istniała. Egipcjanka domyślała się, że poznał przebieg rytuału z nią w roli głównej, acz zdawał się to uciszyć, jak gdyby ta sprawa nigdy go nie dotyczyła. Młódka ubolewała nad tym, choć jej chrześcijańska odsłona nakazywała milczeć. Jako dobra katoliczka umiała wziąć na siebie sprawy nie swoje, chociaż ta dotyczyła jej jak żadna inna. Potrafiła też wybaczać i kochać, jak nauczył ją ojciec, taka właśnie była.

Zawieszona w letargu przesuwała mokrym materiałem po kadzącej się ranie. Czyżby teraz miała konać, jak jej brat kilka dni wcześniej? Nie wiedziała tego, jednakże z zamysłu wyrwał ją pochylony płomień świec.

Zwróciła twarz w kierunku drzwi i ujrzała swojego boskiego kompana. Marc stał oparty o framugę, z rękami skrzyżowanymi na piersi i obserwował swoje rodzeństwo. Sophie natychmiast poprawiła halkę, zasłoniła nogę i odłożyła ścierkę na blat.

- Co cię do mnie sprowadza?

- Cierpisz. Ten zapach poznam o każdej porze dnia i nocy. - Wszedł dalej, zamknął drzwi i zbliżył się do kobiety. Przyklękną na jedno kolano i czule objął jej łydkę. - Pokaż.

- Nie, to nie przystoi.

- Mówię, żebyś pokazała, pomogę Ci. Pomogę tak, jak ty pomogłaś naszemu bratu.

- To nie byłam ja.

- Sophie, ależ oczywiście. Arnes wszystko mi powiedział.

- Pamiętam to, jak przez mgłę.

- To, co w tobie jest, kazało pomoc Weilhtemowi. Gdyby nie ty, zapewne by umarł. Pokaż. - Bysior odsunął materiał skrywający ranę i przyjrzał się jej. Nie wyglądała za dobrze, tak jakby wiedźma przeniosła ją jeden do jednego z ciała męskiego, na nią samą.

- Jeszcze nigdy nie zabrałeś komuś bólu, nigdy bracie.

- A ty nigdy nie uratowałaś komuś życia, sama pozwalając sobie na cierpienia. Nie oszukasz mnie Sophie, wszystkich, ale nie mnie.

- Jak chcesz to zrobić? - Młódka chwyciła materiał ją okalający i upchnęła go między swoje uda. Będący obok Marc, co prawda był jej bratem, ale był też mężczyzną, co sprawiało, że czuła się nieswojo. Jeszcze nigdy nikt nie był tak blisko niej, w tak niedwuznacznej sytuacji. Obserwowała bruneta, który nachylił się nad raną. Jego oddech był ciepły, choć sama szrama gorętsza.

- Zamknij oczy. - Mruknął i po wykonaniu polecenia, ciemnowłosa poczuła coś miłego. Jego graba objęła czule nogę, uniosła ją i wtedy też doszło do niej to, co się działo. Ustawiła stopę na jego udzie, pozwalając żeby męskie, wąsate usta przechadzały się wzdłuż nacięcia. Miał racje, ból zelżał, choć psychicznie nie była w stanie tego udźwignąć. Raz, czy dwa widziała jak młode pary wprowadzają się w stan uniesień i to, co działo się za zamkniętymi drzwiami jej pokoju, było do złudzenia podobne.

- Nie bracie. - Szepnęła, mimo chwilowej ulgi i skierowała wzrok na Marca. Ten zdawał się nie skupiać na obolałym miejscu, a powoli jak złów kierować swoją twarz bliżej jej łona.

Przestroga na potworyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz