NieMiłość

16 5 6
                                    


Drwa z wolna opadały na ziemię w porcie okalającym wybrzeże Francji. Ich wióry układały się nic nie znaczący dla ludzi postronnych obraz. Zawiewane wiatrem zwolna przesuwał się między butami pracujących, by w końcu wpaść do wody. Szum okalający to zdarzenie wyprawiał zmarznięte gałęzie drzew w ruch, jak gdyby matka natura chciała przekazać coś wszystkim tu i teraz.

Kilka kawałków drewna odprysnęło przed burtę i zostało łapczywie połknięte przez mniejsze, chowając się przed potworami z głębin, ryby. Jedna z nich była poszarpana, acz po pożarciu zlepku celulozy wygięła nadszarpnięty grzbiet, spłoszyła się i odpłynęła. Odpłynęła w stronę brzegu i tutaj zakończyła się jej przygoda, bo złapana w drobne ręce, została wyrwana ze swojego świata. Szarpiąc się na boki, próbowała w ostatnim odzewie wrócić do domu, jednakże nie zdołała.

Chłopiec dzierżący zwierzę, krzyknął ochoczo i zwrócił uwagę szkutników. Ci tylko zerknęli, czy wszystko jest w najlepszym porządku i wrócili do pracy. Rzeźbili w drewnie, chcąc jak najszybciej ukończyć powierzoną im pracę.

Trwało to już drugi tydzień. Od czternastu dni starali się zalepić na różne sposoby łódź, która niczym wspomniana wcześniej ryba, była na brzegu. Trzeszczała swoją potęgą, poganiając pracowników, jakby wiedziała, że jej miejsce jest na falach.

- Pani, biskup Andrew.

- Wprowadzić.

Po tych słowach do potężnej sali wszedł nie ubrany w togę, a strój do walki duchowny. Miał na sobie skórzane spodnie, które na pierwszy rzut oka nie pomogłyby mu podczas starć. Nic bardziej mylnego. Podwójna warstwa bydlęcej skóry poprzeszywam była metalowymi elementami. Te, niczym niewidoczna tarcza mogły zatrzymać uderzenie wykonane z mniejszą siłą lub nieodpowiednim kątem. Koło pasa wisiał jego miecz, schowany w pochwie, jednocześnie gotowy do ataku, choć nie teraz. Napierśnik był dłuższy, sięgał niemal jego kolan i podobnie jak portki wzmacniany był dla utrudnienia przeciwnikowi mordu. Ręce złożone na wysokości bioder, krzyż na piersi oraz dłuższa broda, dawały znać, że nie był zwykłym śmiertelnikiem. Nie, był wojownikiem, który w imię Boga rozpłatał nie jedna czaszkę pogańskich ludów. Ciemnej oprawie oczu dodawał fakt, że był posiadaczem niezwykle gęstych, bujnych włosów koloru brunatnego.

- Pani, twojego męża nie ma w mieście, a więc chce prosić ciebie, bym mógł popłynąć z wami do Danii.

- Jesteś biskupem, jeśli zginiesz przyjdzie nam wybierać twojego zastępcę, a nie ukrywam, że będzie to ciężkie. - Urwała na moment. - Wyjść, wszyscy, chce porozmawiać z duchownym sam na sam. 

Jak powiedziała, tak też się stało. Sala opustoszała, a ona pokonała trzy, dzielące ją od poziomy Andrewa schodki i poprawiła piękną, niebieską suknie. Mimo, iż miała już trzydzieści pięć lat, co było sukcesem zważywszy na fakt, że urodziła syna, wyglądała dobrze. Drobne zmarszczki uwidaczniały się tylko podczas uśmiechu, a wąska talia odejmowała jej dodatkowo lat. Pewne jest jedno, nie wyglądała jakby urodziła w wieku lat szesnastu. Królowa niespiesznie zbliżyła się do duchownego, poczekała aż drzwi do sali zamkną się i opiekuńczo przesunęła dłonią po opakowanej w zbroje piersi mężczyzny.

- Nasz syn nie może stracić ojca.

- Takie jest moje powinienie. Jestem to winny naszemu krajowi.

- Jesteś winny stracić swoją głowę?

- Wiesz, o czym mówię. 

 Biskup spojrzał w dół na swoją niedoszłą kochankę i nachylił się w przód. Było od niego niższa o głowę, a jednak bez trudu połączył ich usta w długim i mokrym pocałunku. Objął kobietę rękami, niemo przysunął ją do siebie i powędrował obudowanymi, wąsatymi ustami na jej smukłą szyję. Mimo tego kim był, kochał ją. Kochał, jak mąż żonę, nie siostrę, nie królową, a kochankę. Kobieta odchyliła głowę w bok, łaknąc tych pieszczot, acz klecha nie potrafił ponownie wejść do zakazanej wody. Wyprostował się, musnął lekko zaczerwieniony policzek lubej i uśmiechnął się.

- Nie zezwalam, nasz syn za niedługo będzie królem. Musisz przeprowadzić święcenia.

- Na tą chwilę królem jest twój mąż i w jego oczach, to jego syn. Tak powinno zostać.

- Zostanie, jeśli zginie, to z przekonaniem, że zostawił po sobie dziecko.

- Nie możesz mnie zatrzymać Anno, nie godzę się na to.

- W wirze walk możesz stracić to, co mamy najcenniejszego. Zapewne przyjdzie ci bronić wyżej postawionych i sam umrzesz.

- Nie pokonali mnie do tej pory i teraz też tego nie zrobią.

- Skąd masz tą pewność mój miły?

-Jestem wysłannikiem bożym. 

Kobieta uśmiechnęła się i widząc, że jej słowa nie zmienią jego zdania, ujęła krzyż wiszący na jego ciele. Ucałowała go ze łzami w oczach i przytaknęła w końcu. Ich mały romans oraz niesłyszana, w jej mniemaniu przez nikogo rozmowa dobiegła końcowi. Bysior ukłonił się lekko, posłał kochance ostatnie spojrzenie i wyszedł.

Królowa nie została jednak sama, bo zza tronu wyłonił się jej syn, który skrywał się, wsłuchując w znajome głosy. Jego mina była zdruzgotana, bo całe życie, które znał właśnie legło w gruzach. Szybkim krokiem podszedł do matki, nieczule złapał jej policzki i wystawił na próbę sił ich wzroku. Milczała. To była chwila, w której zdała sobie sprawę, że tak skrzętnie skrywane kłamstwo wyszło właśnie na światło dzienne.

- Nie mów ojcu.

- Czego mam mu nie powiedzieć, że nie jestem prawnym następcą tronu?!

- On cię zabije Auguście.

- Może powinien? - Urwał i odsunął się od rodzicielki, wpatrując się w ziemię. Ból, który czuł w sercu był na tyle duży, że podsuwał mu kolejne wizje. Może stojąca obok kobieta powinna zginąć? Może jego przybrany ojciec powinien wiedzieć? Może Andrew kłamał? Jego świat legł w gruzach.

- Jak mogłaś mnie okłamywać tyle lat?!

- Robiłam to dla twojego dobra, musisz zasiąść na tronie, Artur musi zginąć! Jeśli wróci z Dani, sama to zrobię.

- Oszalałaś!

- Wszystko, co uczyniłam, robiłam dla ciebie.

- Dla mnie? Oszukiwałaś, lawirowałaś i mówiłaś mi rzeczy, które okazały się nieprawdziwe. Co takiego było dla mnie, to twoje ambicje, nie moje!

- Musisz spłodzić syna, byś był bardziej wiarygodny.

- Przestań! - Przerwał i otarł twarz, by z natłoku myśli nie uronić ani jednej łzy. Było mu ciężko, jakby ktoś na jego piersi ułożył kilka betonowych bloczków i nakazał brać pełne oddechy. Zaczerpnął kilka razy powietrza, poczuł zbliżającą się matkę i odwrócił od niej wzrok.

-  Zostaniesz królem, czy ci się to podoba, czy nie. Artur nie podejmuje już decyzji sam, jest stary i schorowany.

- Nie matko, wróci tu po wygranej bitwie i dowie się o wszystkim, tak jak powinien.

- Kochanie, pamiętasz, jak za młodu zakładałeś koronę? Jak bardzo chciałeś być prawy? Jak...

- Zamilcz! Zamknij swoje plugawe usta i daj mi pomyśleć! - Jak chciał, tak też się stało. Brunetka cofnęła się, otarła mokre policzki i skierowała w stronę drzwi, zostawiając tym samym przyszłego lub niedoszłego władcę Francji samego ze sobą.

Przestroga na potworyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz