Mandat zaufania

22 5 13
                                    

Kahil po krótkiej i ostrej wymianie zdań z bratem uwolnił ręce siostry i stanął kawałek za nią. Chciał być żyjącą poduszką powietrzną, która w razie nieprzewidzianych sytuacji mogłaby obronić najbliższych. Mimo obawy, a nawet lęku, czuł potrzebę zapewnienia wszystkich, choć złudnego bezpieczeństwa.

Kobieta niespiesznie przeniosła skostniałe paluchy na chorą nogę, zaciągnęła się wonią zgnilizny i przeciągnęła językiem po owrzodzeniach. Nie wyglądała na zniesmaczona, wprost przeciwnie do swoich pobratymców.

- Wyjdźcie i cokolwiek by się nie działo, nie wchodźcie bez zaproszenia.

- Nie zostawię cię z nim, nie po tym, co uczyniłaś.

- Skoro tak, to sam zabierz go z krainy umarłych Greku.

- Nie igraj ze mną.

- Potrafisz błagać?

- Potrafię rozłamywać czaszki gołymi rękami.

- Potrafisz też zastraszać, mimo że twój oponent na to nie reaguje.

-  Gdybym wiedział, że nie jesteś w stanie mu pomóc, już byś zdychała. - Czarnowłosa pokiwała głową na boki i widząc, że jej prośba spaliła na panewce, przysunęła czoło do pościeli. Napełniła płuca do granic kilkukrotnie, zamknęła oczy i przewróciła dłonie wierzchem do góry. 

- Secie, najznakomitszy wojowniku, panie ciemności, chaosu, burz i pustyń. Synu wielkiego Re i Nut, bracie Ozyrysa, Izydy i Neftydy. Ojcze Anubisa, strażnika bram i dusz, pozwól mu przyjść do swojej służki. Pozwól mu zobaczyć mój lęk i cierpienie, jako pokazałam mu je setki lat temu i teraz też chcę. Zezwól na przekroczenie przez niego bram i zawitania na tym padole, bym mogła oddać mu cześć. 

Zawierucha na zewnątrz przybrała na sile, a zapalone do tej pory świece zgasły, jakby smagane czarną magią. Jedna część pokoju była zacieniona, z kolei na drugim jego końcu stali nierozumiejący całego zajścia bracia. Po raz pierwszy usłyszeli coś takiego, coś co w zasadzie nie mówiło im nic, coś co niepokoiło, a jednocześnie ich ciekawiło. Nie chcieli odchodzić, nie chcieli chować się za drzwiami, a być tu, z nią, z Ahnamet. Ta wyprostowała się zwolna i zwróciła twarz w ich kierunku.

- Nie patrzcie na niego, nie jesteście godni.

Po tych jakże proroczych zdaniach temperatura wewnątrz izby diametralnie spadła. Wychodząca z ust rodzeństwa para była oznaką zawitania na ziemi nikogo innego, jak samego Anubisa. Ten bez pośpiechu wyłonił najpierw czubek czarnego nosa, z kolei po tym wkroczył w szarość cały.

Wyglądał, jak coś na kształt człowieka, choć nie do końca. Zamiast nóg miał potężne psie łapy, załamane dokładnie w tych samych punktach. Były one czarne, choć szponiaste pazury złociły się przyjemnie. Przepaska na biodrach ukrywała ludzkie, szerokie uda, a wyrzeźbiony tors przypominał korpus najznakomitszych gladiatorów. Silne ręce dzierżyły w ręce laskę, która na samej górze była skręcona. Przewieszony na niej znak w kolorze pirytu wisiał spokojnie tuż obok głowy. Głowy przypominającej pysk szakala. Jego skóra była ciemna, niczym nocne niebo i dla ludzi z nad Nilu oznaczała barwę rozkładającego się ciała.

Ahnamet zwróciła się do niego, ukłoniła niemal przylegając do ziemi i ucałowała pokraczne stopu bóstwa.

- Mój królu. - Szepnęła tonem godnym najznakomitszej kochanki, z kolei potwór warknął pod nosem. Jego głos był jak grzmot gromu podczas najstraszniejszej z burz, głośny, dosadny i niepodlegający sprzeciwowi. Wolna z rąk ujęła splamione pismem policzki dziewki i sprawiła, że podwójne źrenice spojrzały do góry. Bóg był większy od zebranych przynajmniej o połowę ich ciał, aczkolwiek to nie przeszkadzało jego służącej.

Przestroga na potworyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz