Przeczucie.

24 5 17
                                    

- Sophie, Sophie... - Głos poszkodowanego rzęził, rozdzierając ciszę. Spocony Weilth leżał na łożu okryty futrami, mimo że już na pierwszy rzut oka płonął żywym ogniem, który podsycała gorączka. Jego twarz spowita była w cierpieniu na granicy istnienia. Jedną kończyną był gdzieś indziej, acz mały płomień jeszcze się w nim tlił. To wszystko obserwowało dwoje jego braci.

- On bredzi.

- Kahilrze, ile to trwa? - Arnesa wbił wzrok w rannego, a później przeniósł go na drugiego krewniaka.

- Jestem tu od wczoraj, wcześnej był Wolen i twierdzi, że majaczy tak od czasu zakucia naszej siostry w okowy.

- Cztery dni? Pozwoliliście męczyć się mu cztery dni i żadne z was nie zareagowało?

- Marc wiedział, był u niego Matte. Powiedział też ojcu.

- Dlaczego nie przyszedł?

- Tord? - Mina blondyna sprawiła, że brunet odsłonił fioletową nogę Weiltha. Krwawe wybroczyny ciągnęły się od przecięcia w każdą możliwą stronę sygnalizując jasno, że w na pozór lekkie draśnięcie wdała się gangrena. Smród, który do tej pory zakryty był narzutą, rozszedł się do nozdrzy zgromadzonych powodując jawne skręcanie się ich żołądków.

Maść nałożona przez Sophie najwidoczniej nie pomogła, bo jej przyrodni brat kręcił się po łożu, zlany potem, jak nigdy wcześniej. Arnes w tym momencie zrozumiał, że jego boski krewniak najzwyczajniej w świecie nie chciał spijać bólu, jaki odczuwał ich konający kompan. Bądź, co bądź umówił się on z ojcem, że podczas zajść podobnych do tego nie będzie ingerować. Prawda jest taka, że w ekstazie mógłby specjalnie uśmiercić chłopaka, byleby tylko poczuć tak upragnione przez siebie odczucia.

- Sophie, Sophie...

- Idź po nią, przyprowadź ją tu! - Bóg wojny zwolna popuszczał wodzy swoich nerwów, co niestety nie było za dobrym rozwiązaniem dla nikogo. Nauczony swoją przeszłością, znał własne ograniczenia, a jednak sytuacja, w której się wszyscy znaleźli nie była czymś normalnym. Ostatnimi czasy stracił swoje oczko w głowie, siostrę którą zajmował się całe życie, teraz z kolei wisiało nad nim także widmo utraty przyjaciela. Nie chciał i nie mógł do tego dopuścić, acz nie był pewien, czy podoła wyzwaniu rzuconemu przez los.

Zamieć usypała wokół Sophie małe zaspy śniegu, jedna z nich opadała lekko na jej plecy i tworzyła mini skocznie narciarską. Kiedyś cała zgraja potomków króla tworzyła pagórki polane wodą, które zwolna tworzyły coś na podobny kształt. Podlotki jeździły na stworzonym lodowisku i wyskakiwały w dal, mierząc komu udało się dolecieć dalej. Były to lata cudowne, beztroskie, gdzie każdy był sobie równy. Był, bo dzisiaj, teraz ten obraz żółknął rozlewając się coraz bardziej, jak nocna mara.

Czarnowłosa drżała, choć nie było jej zimno i szeptała w języku staroegipskim kolejne modlitwy, nieświadoma tego, że w zamieci ktoś się do niej zbliżał. Jegomość podszedł do słupa za nią, odpiął ją i pomógł wstać.

- Musisz nam pomóc siostro. - W odezwie otrzymał kolejną garść cichych słów, które jak mantra powtarzane były przez dziewczynę. Ona sama znała ich znaczenie, jednak dla jej brata mogły być i były czymś nieznanym. Myśli bruneta powędrowały nawet w niebezpieczną stronę, bo czy jego krewniaczka nie rzuca uroku na konającego w alkowie Weiltha? Mógł jej wierzyć? Chciał, próbował, ale okoliczności, w których się znalazł były co najmniej niepokojąca.

Kahil wprowadził na pierwszy rzut zmarzniętą kobietę do domu i wyminął Marca, którego ręce skrzyżowane były na piersi.

- Co robisz?

Przestroga na potworyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz