Ahnamet wyszła z kościoła i przemierzyła wzrokiem większość drogi, którą chciała pokonać. Jej celem było dostanie się do domu ojca i pokazanie mu, że jest sobą, tą prawdziwą i jedyną. Miała w planach już nigdy nie pozwolić, by Sophie wróciła do świata, który do tej pory odgradzała jej sobą. Tyle lat musiała oglądać wszystko nie swoimi oczami, a teraz mogła w końcu pokierować swoim życiem tak, jak tego chciała.
Domy okalające przejście, pokryte były śniegiem, mróz chwytał znowu i ponownie, tworząc przy tym mozaiki na oknach. Większość z nich była zamknięta drewnianymi zaporami, aczkolwiek na niektórych malowały się przepiękne rozety oraz kwiaty. Wyglądały tak, jakby ktoś odwiedzał MaryGrisk nocą i narysował na szkle misterne wzory, oddające chłód panujący dookoła.
Mimo nieprzyjemnych warunków dzieci nadal bawiły się w akompaniamencie śmiechu, z kolei dorośli robili to, co powinni, dbali o gospodarstwa.
Inwentarz tuptał wesoło, choć niektóre gąski dawały znać, że pogoda je przerasta. Machały ogonami, gęgając przy tym i co jakiś czas patrzyły na rąbiących drewno mężczyzn.
Gdzieś dalej ktoś ostrzył miecze, a dalej za nim ktoś inny przenosił wory wypełnione materiałem na prowizoryczne straganiki.
Życie nie zmieniło się, mimo że ona podjęła już decyzję. Krocząc boso po śniegu, nachyliła się i chwyciła w garść śnieg. Nie topniał, nawet gdy przyłożyła go bliżej nosa, chcąc poczuć jego zapach, nie stało się nic. Po raz pierwszy zauroczona zmarzniętymi kropelkami, wbiła w nie wzrok i pozwoliła, by przesypały się przez palce.
- Sophie! Sophie! - Młody podlotek imieniem Jorg podbiegł do maszkary i widząc, że nie jest tym, za kogo ją wziął, skamieniał. Ahnamet spojrzała na niego, uśmiechnęła się i wyciągnęła dłoń splamioną turkusem w stronę młodzieńca. Mimo wcześniejszego uwięzienia, znała go i była świadkiem tego, jak rósł.
Na dzień dzisiejszy miał co prawda sześć lat, a ona doskonale pamiętała przebieg jego narodzin oraz tego, jak może wyglądać jego dalsze życie.
- Coś się stało? - Zagaiła, z kolei on odbiegł w stronę domu i schował się za matką. Ta spojrzała na boginie i objęła go czule, przyciskając do siebie. Tego się nie spodziewała, bo przecież wcześniej każda z osób była jej przychylna. Nabrała więcej powietrza i ruszyła w dalszą drogę.
Po kolejnych kilku metrach poczuła na sobie oczy większej ilości osadników, początkowo nie przejmując się tym, skupiła się na drodze, by koniec końców ją olśniło. Wygląd, który teraz prezentowała i szata nie ukrywająca jej ciała przed zimnem mogła dać wszystkim do myślenia. Jakby tego było mało ślady, które zostawiała były inne. Wgniecenia w białym dywanie nie topniały, a powinny.
Czując, że wybrała zły moment na pokazanie się światu, przyspieszyła. Bądź, co bądź nie chciała nikogo wystraszyć, wprost przeciwnie. Pragnęła być kochaną, tak jak kochana była Sophie. Lud jej ojca powinien zaprzestać obaw, bo w końcu była tu od zawsze. Była uosobieniem bóstw, które znali. Wiedzieli, że Arnes i Marc nie są ludźmi i szanowali ich oraz przychodzili w razie pomocy. Czy z nią będzie podobnie? Taką miała nadzieję.
Kilkanaście metrów przed zakrętem, który był pierwszym z dwóch, jakie prowadziły do głównej chaty, usłyszała za sobą krzyk Ivana. Wołał ją, nie Sophie, ją i tym samym doprowadził do tego, że już każdy z mieszkańców wbił swoje spojrzenie w czarnowłosą.
Trzech z nich przerwało pracę i stanęło przed nią, zagradzając tym samym dalszą drogę. Egipcjanka zatrzymała się, mierząc ich i ujrzała, że każdy trzyma dłoń na orężu. Uśmiechnęła się nieznacznie i nawet uniosła nieco ręce w górę, by dać im znać, że nie jest zagrożeniem. Dlaczego reagowali na nią właśnie tak? To pytanie było dla niej zagadką.
CZYTASZ
Przestroga na potwory
Historical FictionJeśli lubisz serial wikingowie, film bogowie egiptu lub Achilles i w dodatku pociąga Cię fantastyka, ta książka jest dla Ciebie. To moje autorskie dzieło, w którym pisze o dziejach topornych ludzi z Danii. Walki, krwawe opisy, przemyślane zdarzenia...