Rozdział 17. Deszcz

10 1 0
                                    

Następnego dnia

pov. Riccardo

Minęła już jedna noc odkąd uciekłem. Przez całą noc szedłem przed siebie aby być jak najdalej od chłopaków. Nagle przed sobą zauważyłem jednego z piłkarzy z drużyny piłkarskiej w której gram a był to Terry. Nie miałem zielonego pojęcia jak go spławić więc postanowiłem na improwizację. Gdy tylko się byłem blisko niego Terry zapytał:

- A ty Riccardo, co tutaj robisz?

- Na zagraniczne treningi idę. Odpowiedziałem niepewnie.

- Ale tak na nogach, może chciałbyś się u mnie zatrzymać na śniadanie? Spytał Terry widząc chyba że szedłem przez całą noc.

- Nie, dziękuję za chwilę mam helikopter. Powiedziałem zestresowany.

- Aha, to do zobaczenia innym razem. Pożegnał się Malak.

Ja też się pożegnałem i szedłem dalej. Po godzinie drogi z tego że nie spałem postanowiłem zrobić sobie krótki odpoczynek. Siadłem pod drzewem i zamknąłem oczy. Nagle usłyszałem dziwne dźwięki, tak jakby rżenie konia i warczenie psa. Więc natychmiast wstałem i poszedłem w tamtą stronę. Gdy byłem na miejscu zauważyłem dwa konie jednego leżącego a drugiego walczącego, nie z psem lecz z wilkiem. Nie mogłem tak bezczynnie patrzyć na krzywdę zwierząt więc chciałem patykiem odgonić wilka. Lecz nie zdołałem nawet tego wilka uderzyć bo ten bardzo mocno ugryzł mnie w brzuch. Zanim upadłem na ziemię uderzyłem go tak mocno że z podkulonym ogonem pobiegł w najbliższy las. A ja padłem na ziemię i nie mogłem już się podnieść. Spojrzałem na nie żywego białego konia obok mnie, wilk rozszarpał mu całą głowę więc nie miał szans ujść z tego żywy. Drugi koń czyli klacz miał ranną tylną nogę więc mógł sobie jeszcze spokojnie pożyć. Nie wiedziałem tylko tego czy ja to przeżyję. Nagle z lasu przybiegły trzy trochę mniejsze konie, moim zdaniem to były dzieci tej klaczy która przeżyła a ten koń który zginął do ich ojciec. Jeden z tamtych koni podszedł do mnie i pomógł mi wstać po czym chciał abym na niego wsiadł lecz ja odrzuciłem propozycję. Miałem tylko nadzieję że zdołam dotrzeć do swojej torby w której miałem apteczkę bo mój brzuch bardzo mocno krwawił. Zacząłem zmierzać w tamtą stronę a koń przez cały czas dotrzymywał mi kroku za co byłem mu do zgodnie wdzięczny. Gdy byłem już przy swojej torbie owinąłem sobie gruby bandaż wokół brzucha. Koń nadal nalegał abym poszedł z nim więc w końcu uległem i wsiadłem na białego konia. Nie wiem gdzie szliśmy ale przez cały czas konie bardzo się o mnie troszczyły. Więc postanowiłem nadać im imiona. Najmłodszymi koniami były dwa rumaki jeden czarny którego postanowiłem nazwać Grom więc spytałem:

- Ty cały czarny mogę mówić na ciebie Grom?

Koń podskoczył radośnie więc wziąłem to za zgodę. Biały koń na którym jechałem zaczął szarżować bo chyba był zazdrosny o to że nie ma własnego imienia więc powiedziałem:

- Piorun.

I także ten koń wesoło podskoczył tak że prawie spadłem. Została jeszcze klacz i jej córka. Młoda klaczka starannie opiekowała się matką, była biała w czarne plamy i wskazując na nią oznajmiłem:

- Wichura.

Jej też to imię się spodobało. Została jeszcze tylko klacz lecz nie mogłem wpaść na idealne imię które do niej pasowało. Gdy wreszcie zatrzymaliśmy się ja zsiadłem z Pioruna i rozejrzałem się. Byłem w pięknym lesie gdzie było małe piękne jeziorko. Więc to tutaj żyły te konie. Podszedłem pod najbliższe drzewo i zauważyłem że rosną na nim jabłka. Drzewo było dość wysokie a o wspinaniu nie było tutaj mowy więc wziąłem i wyciągnąłem z torby piłkę nożną którą wziąłem ze sobą żeby poćwiczyć. Piłkę lekko podbiłem nogą w górę tak że na ziemię spadło kilka ładnych jabłek. Po czym usiadłem pod jabłonią i wziąłem jedno jabłko do zjedzenia. Jabłko to było przepyszne. Po zjedzeniu jabłka wyciągnąłem skrzypce i zacząłem na nich grać. Moja gra przykuła uwagę rannej klaczy leżącej nad jeziorkiem. Po chwili przestałem grać bo bardzo bolało mnie ugryzienie wilka. A klacz wstała, podeszła do mnie i położyła się obok. Poczęstowałem ją jabłkiem i widząc krwawiącą ranę podszedłem aby ją opatrzyć. Klacz na początku była nie pewna ale zrozumiała że mam dobre zamiary. Bandażem owinąłem jej tylną nogę i akurat wtedy zaczął padać deszcz a po chwili ustał po czym ja powiedziałem:

- Wiem jak cię nazwę, Deszcz.

Wtedy Deszcz położyła głowę na moich kolanach po czym usnęliśmy.

Kilka godzin później

Niedawno się obudziłem i dowiedziałem się że Deszcz będzie miała za niedługo male źrebię. Dlatego pomimo bólu brzucha opiekowałem się nią najlepiej jak tylko umiałem. Gdy niosłem Deszcz jabłka nagle poczułem że coś ugryzło mnie w kostkę po czym upadłem na ziemię.

Tymczasem u Gabriela, Victora, Xeq, Feia i JP

pov. Victor

Od samego rana wyruszyliśmy na poszukiwania Riccarda. Mieliśmy wielkie szczęście że zostawił nam Cukierka bo ten owczarek niemiecki ma bardzo dobry węch. Od razu podłapał trop swojego właściciela i wszyscy podążaliśmy za nim. Po drodze nagle zauważyliśmy naszego kolegę z drużyny więc od razu podeszliśmy do niego i ja zapytałem:

- Nie widziałeś przypadkiem Riccarda?

- Widziałem bo przechodził tędy wcześnie rano i powiedział że idzie na jakieś zagraniczne treningi, a coś się stało? Zapytał lekko zmartwiony Terry.

- Bo Riccardo uciekł i zostawił nam ten oto list. Powiedział Gabriel podając list Malakowi.

Terry gdy tylko go przeczytał powiedział:

- No to mogę pomóc wam go szukać, ale zbliża się wieczór więc może zostaniecie u mnie na noc.

- Chętnie. Odpowiedziałem.

- Ja za nic w życiu. Odezwał się Gabriel.

- Ale dlaczego? Spytał Terry rzucając nożyczki które trzymał w ręce za siebie.

- No ja wiedziałem że tak będzie, już raz prawie obciąłeś mi jednego z moich kucyków a teraz chciałeś spróbować ponownie. Powiedział podirytowany Gabriel.

- No ale... Zaczął Terry.

- Z tobą ja nie gadam, i nara. Oznajmił Gabi i ruszył przed siebie.

- Ale gdzie ty idziesz? Zapytałem odchodzącego Gabriela.

- Daleko stąd! Krzyknął Gabi.

Ja już miałem za nim iść gdy zatrzymał mnie Terry i powiedział:

- Ja to załatwię a wy idźcie do mnie i się rozgośćcie.

- Dobrze. Odpowiedziałem i poprowadziłem chłopaków do domu Terryego.

pov. Terry

Poszedłem za Gabrielem, szedł dość szybko więc musiałem biec aby go dogonić. Gabriel wspiął się na najbliższe drzewo i nie chciał ze mną gadać więc było trudno przekonać go do tego aby zszedł na dół. Ja już chciałem się z nim pogodzić ale ten żart z nożyczkami to miał być ten ostatni. Miałem przy sobie list który sam od serca napisałem i wręczyłem mu go. On po dokładnym przeczytaniu listu powiedział:

- Masz szczęście że mam dobre serce, ale to nie zmienia faktu że nie ufam ci w stu procentach.

I razem z nim ruszyłem do mojego domu.



RiGiVOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz