II.

374 23 0
                                    

Biegłam i biegłam, nie oglądając się za siebie.

Wokół mnie był las, a ja pomiędzy drzewami, stawiałam kroki tak szybko, jak tylko było to możliwe.

Nie rozumiałam gdzie się kieruję, wiedziałam jedynie, że uciekam.

Czułam strach.

Czułam niemoc.

Czułam przerażenie.

Rękami odgarniałam wszelkie gałęzie zagradzające mi drogę.

Bałam się odwrócić.

Bałam się wydać jakikolwiek dźwięk.

Bałam się, że ktoś, albo coś mnie dogoni.

Nagle usłyszałam dźwięk budzika. Szybko rzuciłam się w stronę telefonu, aby wyłączyć ten dźwięk szatana.

Szósta rano. Próbowałam uspokoić swój przyspieszony oddech i na myśl o śnie ucieszyłam się, że budzik zadzwonił w odpowiednim momencie.

Mimo wszystko czułam się zmęczona.

Przeżuta i wypluta.

Tak z pięć razy.

Wiedziałam, że im dłużej będę leżała w łóżku, tym szansa na wstanie z niego będzie malała.

Postanowiłam przed wyjściem jeszcze raz się wykąpać, ogarnąć swoją twarz i coś przekąsić, aby mieć siłę na cały dzień. Tak też zrobiłam.

Dopijając poranną kawę wzięłam telefon do ręki. Kiedy odblokowałam ekran, moim oczom ukazało się kilka powiadomień na Messengerze.

Kliknęłam w dymek czatu i momentalnie ukazała mi się klasowa konwersacja. Szybko przejrzałam wiadomości, jednak nie zauważając niczego ciekawego, postanowiłam zbierać się do wyjścia.

Zostało mi jedynie ubrać koszulę i buty.

Nie zrobiłam tego wcześniej, bo znając swoje szczęście, wybrudziłabym ubranie, albo podczas jedzenia, albo tuszowania swoich niedoskonałości pod lekkim makijażem.

Nie należałam do kobiet przesadnie dbających o wygląd, natomiast też nie chciałam należeć do kobiet odstraszających swoją twarzą.

Moja zasada była prosta.

Makijaż miał podkreślać naturalność i nie zajmować więcej niż dziesięć minut. Zyskując ten czas, mogłam zadbać o dłuższy sen o poranku.

Weszłam do pokoju i zerknęłam na wiszącą na wieszaku białą koszulę. Podeszłam do niej z dozą niezadowolenia i zaczęłam ją ubierać.

Tak bardzo nie chciałam w niej iść. Tak bardzo dalej nie chciałam nosić nic, oprócz czarnych rzeczy. Ciągle czułam w sobie żałobę, a noszenie innego koloru było dla mnie czymś w rodzaju jej podważania.

Jednakże zdecydowałam się na nią ze względu na babcię.

To ona mi ją kupiła z myślą o rozpoczęciu roku, a także o maturze. Tak bardzo cieszyła się, że mogła mi ją podarować, że to pewnego rodzaju symbol mojego powrotu do lepszego samopoczucia.

Widziałam jak w dniu zakupów z radości świeciły się jej oczy. 

Nie mogłam jej tego zrobić. Nie mogłam pokazać, że dalej cierpię, bo wiedziałam, że ta kobieta martwiła się o mnie bardziej niż o siebie i chciała, abym w końcu poczuła się lepiej.

Przejrzałam się w lustrze i szybkim krokiem ruszyłam do przedpokoju założyć buty. Czarne adidasy dopełniły mój outfit.

Zgarnęłam jeszcze z wieszaka skórzaną ramoneskę, mały czarny plecak i klucze od swojego auta, a na nos założyłam okulary przeciwsłoneczne, spodziewając się za dużej ilości promieni słonecznych dochodzących do moich oczu. W końcu dopiero rozpoczął się wrzesień.

Fix YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz