Rozdział 4

31 5 0
                                    

Po niezwykle emocjonującej lekcji biologii, w której sama odczułam niepokój z powodu morderczej aury, jaką w mojej wyobraźni roztaczał Edward, nadeszła chwila, na którą czekałam. Święty spokój od wampira czytającego myśli — mogłam w spokoju pogłębić swoją wiedzę na temat historii plemienia.

Jedno już wiedziałam na pewno — w legendach mowa była o wilkołakach. Przeanalizowałam całą historię, jaką znałam. Skoro Kajusz wytępił wszystkie wilkołaki, a one rozprzestrzeniały się jak wampiry przez ugryzienie, to z pewnością właśnie o nich mówiono w opowieściach plemienia. Podekscytowałam się, odkrywając coś, co dawało mi wgląd w przeszłość i otwierało nowe perspektywy.

Zostałam jednak z jednym pytaniem: skoro moja matka wyglądała tak, jak wyglądała, czy to oznacza, że była wilkołakiem? Może dlatego opuściła swoje plemię, które wierzyło w ptasich opiekunów duchowych? Byłam tak ciekawa! Może nie umarła naturalnie, ale za sprawą Volturi? Ojej...

Moje myśli przerwał głos Belli, która rozmawiała z Jessicą — zapewne znowu o Cullenów. Zerknęłam na ich stolik, ale Edwarda wciąż tam nie było. Wiedziałam, że niedługo wróci. Moje spojrzenie jednak zderzyło się z Alice, która ku mojemu przerażeniu szeroko się do mnie uśmiechnęła.

Czyżby miała jakąś wizję, o której nie wiem? Wiedziałam, że Alice wierzy, iż ona i Bella się zaprzyjaźnią. Jednak, według mnie, Bella nie darzyła jej taką przyjaźnią, na jaką zasługiwała. Cały świat Belli kręcił się wokół Edwarda. Miałam wrażenie, że później prędzej zaprzyjaźniła się z Rosalie niż z tą uroczą wampirzycą.

Na szczęście mnie nie zagadywali, a weekend spędziłam w domu. Nie przemawiała do mnie deszczowa pogoda. Mój ojciec znowu musiał wyjechać na weekend. Dużo podróżuje, ale większe miasta mają to do siebie, że łatwiej tam spotkać się z klientami. Cenił ciszę domostwa, więc cieszyło mnie, że gdy był w domu, naprawdę uczestniczył w moim życiu.

Podczas obiadu z Emily, jedząc jej spaghetti — które uwielbiałam, a które okazało się ulubionym daniem Lauren — usłyszałam coś, co mnie zaskoczyło.

— Ostatnio zauważyłam, że kręcisz się na strychu — powiedziała Emily, a ja poczułam, jakby złapała mnie na gorącym uczynku. Myślałam, że jak ninja usypiam ich czujność i penetruję poddasze. — Rick — tak nazywała mojego ojca — nie powiedział ci wszystkiego o twojej matce... I myślę, że to ja powinnam ci powiedzieć, bo nie uważam, że niewiedza cię ochroni. Dodatkowo widziałam książki... Jak wiele wiesz?

Zamilkłam, trzymając widelec w powietrzu, z którego spadł makaron, chlapiąc sosem mój ulubiony czerwony sweter. Uwielbiałam go, jak niewiele ubrań Lauren.

— Wiem, że pochodziła z plemienia Haida i była albinoską — powiedziałam, wahając się chwilę, czy mówić jej więcej. — Czy była wilkołakiem? — zapytałam wprost.

Emily spojrzała na mnie i nagle wybuchła głośnym śmiechem, nie mogąc się powstrzymać.

— Przepraszam! — powiedziała, przecierając łzę spod oka. — Tego się nie spodziewałam... hahaha... wilkołakiem... Masz bujną wyobraźnię — przyznała, a ja już wiedziałam, że nie dostanę takich odpowiedzi, na jakie liczyłam. — Twoja matka, Seraphine, faktycznie była albinoską i pochodziła z plemienia Haida. Mało tego, była tam szamanką. Jest taka tradycja w ich plemieniu, że szaman zawsze poślubia obrońcę. Tak ich nazywano. Jednak około dekady temu, a może i więcej, obrońcy przestali istnieć. Według legend, nazywano ich zmiennokształtnymi — wyjaśniła mi. — Dlatego jej ojciec chciał, aby poślubiła kogoś z klanu wodza. To była naturalna propozycja, Lauren. Twoja matka odmówiła, uznając, że nie chce mieć nic wspólnego z tradycjami i obowiązkami, jakie na nią spadają. Jako żona wodza, nawet w współczesnych czasach, miałaby wiele obowiązków. Stwierdziła, że chce być wolna jak ptak i nie zamierza być ptaszyną w złotej klatce. Jej rodzina to zrozumiała... Nie wiem, dlaczego, ale pozwolili jej odejść — przyznała. — Twoja matka zaczęła podróżować i tak poznała twojego ojca... Często mu mówiła, że uwielbia być wyzwolonym ptakiem, ale chciałaby uwić sobie z nim gniazdko — dodała z czułością w głosie. — Była cudowna. Naprawdę. Piękna i zjawiskowa. Niestety, słabe zdrowie ją pokonało. Gdy urodziła ciebie, jej stan się pogorszył.

Uderzenie skrzydeł - Dziedzictwo HaidaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz