Rozdział 12

32 4 0
                                    

Nieoczekiwanie znalazłam się pośrodku lasu w środku zimy, gdzie jedynym dźwiękiem było skrzypienie śniegu pod moimi nagimi stopami. Co dziwne, nie odczuwałam zimna, mimo że nie miałam na sobie butów. Wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że śnieg topnieje pod dotykiem mojej skóry. Wokół panowała głucha cisza, a białe zaspy otaczały mnie ze wszystkich stron, tworząc niemalże surrealistyczny krajobraz zanurzony w lodowej pustce.

Przede mną rozciągały się dwie ścieżki, prowadzące w nieznane. Pierwsza, jasna i szeroka, była dobrze utwardzona i oznaczona. Prowadziła przez łagodny stok, gdzie śnieg był ledwie widoczny, jakby zapraszała do łatwego przejścia. Druga była jej całkowitym przeciwieństwem – ledwo dostrzegalna, zasypana śniegiem, kręta i stroma. Wiodła przez gęstwinę ciemnych, nagich drzew, które uginały się pod ciężarem lodu, jakby las ostrzegał mnie przed jej wyborem.

Nagle zimny powiew wiatru owiał moją twarz, jakby sam las próbował mnie ostrzec, pchając delikatnie w stronę wygodniejszej, jasnej ścieżki. Ale coś w moim wnętrzu, może intuicja, kazało mi wybrać tę trudniejszą drogę, jakby to właśnie ona kryła w sobie prawdziwe odpowiedzi.

Ruszyłam więc w głąb lasu, idąc za głosem intuicji, przekonana, że prawdziwe wyzwanie i prawda kryją się tam, gdzie droga jest najtrudniejsza. Każdy krok na tej ścieżce był wyzwaniem – śnieg był głęboki, a mróz przenikał przez cienki materiał mojej piżamy, którą nagle zdałam sobie sprawę, że mam na sobie. Dresy i podniszczony podkoszulek, który dawno powinien trafić do kosza, były marną ochroną przed lodowatym chłodem. Droga stała się tak wąska, że musiałam przeciskać się między drzewami, a każdy podmuch wiatru zsypywał na mnie większe ilości śniegu.

Kiedy już miałam wrażenie, że nie dam rady, zauważyłam dużego białego kruka, siedzącego na jednej z gałęzi. Jego szyję zdobił błyszczący naszyjnik w kształcie płatka śniegu. Jego oczy, błyszczące jak zamarznięte jezioro, pełne były inteligencji, co wywołało we mnie niepokój.

W tym momencie usłyszałam cichy głos, który rozległ się w mojej głowie, choć kruk nie poruszył dziobem: „Co nigdy nie wraca, choćbyś bardzo tego pragnął?"

Odpowiedź przyszła mi naturalnie, zanim jeszcze zdążyłam się zastanowić:

– Czas.

Kruk zamachnął skrzydłami i nagle zniknął, jakby nigdy go tam nie było, pozostawiając po sobie jedynie opadające płatki śniegu. Naszyjnik, który wcześniej nosił, uniósł się w powietrzu, wskazując mi kierunek, gdzie gałęzie drzew rozchyliły się, odsłaniając dalszą ścieżkę.

„Czy to jest sen?" – pomyślałam, marszcząc brwi, zdezorientowana i jednocześnie zaintrygowana tym, co miało mnie jeszcze spotkać.

Kroczyłam ścieżką, która prowadziła mnie głębiej w serce tego tajemniczego, zimowego lasu. Po chwili dotarłam do brzegu zamarzniętego jeziora, które rozciągało się szeroko, niczym lustrzana tafla pokryta cienką warstwą lodu. To miejsce było mi obce, choć czułam, jakby miało dla mnie ogromne znaczenie. Nad brzegiem jeziora stało samotne, stare drzewo – jego gałęzie były nagie i wysuszone, a kora popękana, jakby widziało zbyt wiele zim.

Zbliżyłam się do drzewa, zauważając orła, który siedział na jednej z gałęzi. Jego oczy były pełne mądrości, a spojrzenie przenikliwe, jakby zaglądał w głąb mojej duszy.

„Czemu krucze skrzydła stały się czarne?" – usłyszałam jego głos w swojej głowie, głęboki i pełen powagi.

To pytanie różniło się od wcześniejszych, miało w sobie coś starożytnego, coś, co przywołało z pamięci legendy Haida. Przełknęłam ciężko ślinę, przypominając sobie ich historie, i odpowiedziałam, choć niepewna, czy mam rację:

Uderzenie skrzydeł - Dziedzictwo HaidaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz