Przez cały dzień Jess nie przestawała wypytywać Bellę o jej relację z Edwardem, ekscytując się nią niemal tak samo, jak swoją nadchodzącą randką z Mikiem, gdy tylko Bella znikała jej z oczu. Ja natomiast siedziałam z boku, obserwując ich podchody — człowieka i wampira — z lekkim rozbawieniem. Edward wydawał się wciąż niepewny, co właściwie chce osiągnąć.
Nie mogłam jednak zaprzeczyć, że sprawa była już przesądzona. Kwestią czasu było, aż Edward zacznie tańczyć wokół Belli jak Majowie przed swoim bóstwem, z tym że ten wampir o wiele bardziej chciał kontrolować życie dziewczyny. Z drugiej strony, patrząc na Bellę, dostrzegałam, że potrzebowała kogoś, kto przejmie część jej trosk i obowiązków. Może taki układ wyjdzie jej na dobre?
Przynajmniej ja nie widziałam w ich związku aż takiej toksyczności, jak wielu innych czytelników. Może dlatego, że moja perspektywa była nieco skażona? Z trudnością mogłam spojrzeć na tę historię zupełnie neutralnie.
Po ostatniej lekcji — biologii — jak najszybciej uciekłam na parking. Zwolniłam się z ostatniej godziny pod pretekstem złego samopoczucia, a moja gorączka, niepokojąco wysoka, przekonała szkolną pielęgniarkę, by odesłała mnie do domu.
Napisałam szybkiego SMS-a do Jess, że spadam na wagary, symulując chorobę, i że opowiem jej wszystko jutro, bo mam coś pilnego do załatwienia. Wolałam ją uprzedzić, zanim zacznie dręczyć mnie pytaniami. Wysłałam też wiadomość do Emily:
„Muszę z tobą i ojcem porozmawiać wieczorem, to ważne. Chodzi o Seraphine."
Pisząc to, poczułam ukłucie niepokoju. Emily była dla mnie jak matka, ale użycie imienia mojej biologicznej matki w wiadomości wydawało się dziwnie obce. Wiedziałam, że szkoła poinformuje ją o moim zwolnieniu, więc wolałam, by dowiedziała się tego najpierw ode mnie.
Krótko po tym, jak wysłałam wiadomość, otrzymałam odpowiedź: „Dobrze, ale uważaj na siebie." Jej troska mnie zaskoczyła. Uśmiechnęłam się lekko, dociskając pedał gazu, ale zaraz zwolniłam, pamiętając o tym, by nie wpaść w kłopoty z komendantem Swanem.
Podczas jazdy zaczęłam dostrzegać coś dziwnego. Mój wzrok, który od rana był nieco zamglony, stawał się coraz ostrzejszy, jakby mgła opadała, a widoczność stawała się nadludzko doskonała. Na karku poczułam gęsią skórkę. Coś się zmieniało — czułam to w kościach.
Po jakimś czasie dotarłam do rezerwatu La Push. Krążyłam trochę po okolicy, próbując znaleźć właściwy dom, aż w końcu zniecierpliwiona zobaczyłam dwóch chłopaków na poboczu. Zatrzymałam się i wysiadłam z auta.
Obaj patrzyli na mnie z zaciekawieniem.
— Hej! — zagaiłam.
— Ooo, to ty jesteś Lauren, co nie? — zapytał jeden z nich, uśmiechając się szeroko.
— Ano, ja — odparłam, mierząc ich wzrokiem, ale ich imiona kompletnie wyleciały mi z głowy. Nie byli Jacobem Blackiem, więc mieli pecha. — Znacie może ten adres?
Pokazałam im karteczkę z zapisaną lokalizacją. Chłopcy wyglądali na uczniów gimnazjum.
— Co chcesz od Jacoba? — spytał bez ogródek ten młodszy z nich. Westchnęłam.
— Bardziej od Billy'ego czegoś potrzebuję — wyjaśniłam.
— Podwieziesz nas, to pokażemy ci drogę — zaproponował ten z którym jedynym nawiązałam rozmowę, a drugi stał dalej milcząc, wpatrując się we mnie jak w obrazek.
— Okej... a jak się nazywacie? — spytałam, wzdychając.
— Jestem Quil, a to Embry — odpowiedział.
CZYTASZ
Uderzenie skrzydeł - Dziedzictwo Haida
FanfictionTo była chwila nieuwagi, a moje życie nagle wywróciło się do góry nogami, kiedy obudziłam się w ciele Lauren Mallory. Kim ona jest? Na początku sama nie wiedziałam, dopóki nie przypomniałam sobie irytującej, trzecioplanowej blondynki ze "Zmierzchu"...