Rozdział 17

22 3 0
                                    

Gdy opuściłam dom Blacków, zorientowałam się, że niestety muszę przejść obok garażu, by dotrzeć do swojego samochodu. Westchnęłam z lekką irytacją, unosząc głowę i spoglądając na pochmurne niebo. Chyba zaraz miało lunąć. Przypomniałam sobie, że pewnie dziewczyny w Forks właśnie kończyły zajęcia z wychowania fizycznego. Na samą myśl o tym, że Bella zapewne znowu kogoś niechcący znokautowała, uśmiechnęłam się smutno.

Z rezygnacją ruszyłam w stronę garażu, ale tak jak się spodziewałam, chłopcy szybko mnie zauważyli. Quil, pełen energii, podbiegł do mnie z szerokim uśmiechem. Jego oczy błyszczały, jakby sam fakt, że mnie widzi, był powodem do świętowania.

– Już uciekasz, Lauren? – zapytał, zerkając na mnie z zaciekawieniem.

– Taa... Pogadałam z panem Blackiem, teraz wracam do domu – odpowiedziałam, nie mogąc powstrzymać lekkiego westchnięcia.

Embry i Jacob, stojący przed garażem, również podeszli bliżej. Jacob patrzył na mnie nieco uważniej niż wcześniej, z typowym dla niego poważnym wyrazem twarzy.

– Co właściwie chciałaś od mojego ojca? – spytał Jacob, skrzyżowawszy ramiona na piersi. – Z tego, co wiem, nie kojarzy ciebie ani twoich rodziców – dodał, a w jego tonie pobrzmiewała nuta sceptycyzmu.

– Moja matka pochodziła z plemienia... No, z Alaski – burknęłam, czując, jak ich spojrzenia stają się bardziej uważne. – Jestem częściowo albinoską po niej. Po prostu, niektóre rzeczy są dla mnie niezrozumiałe, a nie mogę jej spytać, bo umarła, gdy byłam mała – wyjaśniłam, próbując ukryć smutek w głosie.

Quil zareagował pierwszy, marszcząc brwi.

– O kurde – rzucił cicho, jakby słowa uciekły mu z ust bezwiednie.

Embry natomiast spojrzał na mnie ze współczuciem, a jego twarz zdradzała cichy ból, jakby moja historia przypomniała mu coś osobistego. Wiedziałam, że jego matka przyjechała tu w tajemnicy, będąc w ciąży, a on sam nigdy nie dowiedział się, kim był jego ojciec.

– Chcesz dowiedzieć się więcej o swojej matce? – zapytał cicho, jego głos był ciepły, choć nieco niepewny.

Spojrzałam na niego, zdając sobie sprawę, że nasze historie miały wspólny mianownik. Embry wydawał się czuć coś podobnego do mnie – pustkę, którą trudno było wypełnić.

– Oczywiście. Niestety, twój ojciec jest przekonany, że są zasady, których nie można złamać, więc nie dowiem się za dużo – odparłam, zwracając się do Jacoba z nutą oskarżycielskiego tonu.

Jacob uniósł dłonie w geście obronnym, jego twarz rozjaśniła się w lekkim uśmiechu.

– Wow, spokojnie. Ja sam nie zawsze ogarniam te wszystkie zasady. Ale jeśli mogę ci jakoś pomóc, wpadaj śmiało – powiedział, a w jego głosie pojawiła się nuta zrozumienia.

– Uważaj, bo wezmę to jako obietnicę – ostrzegłam, unosząc brew w geście żartu.

Quil, stojący nieopodal, wydał z siebie cichy śmiech.

– A tak z ciekawości, czego takiego chciałaś się dowiedzieć? – spytał, typowo dla siebie ciekawski.

Spojrzałam na niego kątem oka, czując w sobie nagły przypływ złośliwości.

– Nie wtykaj nosa w nieswoje sprawy, bo zaraz oberwiesz – syknęłam automatycznie, po czym niemal od razu poczułam wyrzuty sumienia. – Sorry... – dodałam zaskoczona własną reakcją. – Powiedzmy, że chodzi o pewne tradycje w moim plemieniu, które wydają się podobne do waszych – dodałam wymijająco.

Uderzenie skrzydeł - Dziedzictwo HaidaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz