Rozdział 11

29 6 0
                                    

W pewnym momencie ktoś rozpalił ognisko, co przyciągnęło uwagę większości z nas. Kilka osób rozpoznało znajome twarze wśród nowo przybyłych, którzy zbliżali się do naszego obozowiska. Ja również, mając już dość słońca, postanowiłam dołączyć do rozmów z nowymi ludźmi. Byłam mile zaskoczona, że tym razem do naszej grupy dołączyli rdzenni mieszkańcy rezerwatu. Próbowałam wśród nich rozpoznać Jacoba Blacka, ale jego wygląd w rzeczywistości różnił się znacznie od tego, który znałam z filmów. Ta różnica była dla mnie nieco frustrująca, bo czułam się zagubiona, próbując pogodzić fikcję z rzeczywistością.

Niestety, w zamieszaniu upuściłam swojego discmana, który zakopał się w piasku. Przeklęłam cicho pod nosem, próbując oczyścić go z ziaren piasku, które mogły dostać się do środka. Na szczęście, gdy Bella wróciła, poczułam ulgę, wiedząc, że jest w pobliżu ktoś, kto może mi pomóc. Usiadłam obok Tylera, który zaoferował swoją pomoc w naprawie mojego sprzętu. Nie chciałam stracić tego discmana – to była pierwsza rzecz, którą kupiłam, gdy tylko nadarzyła się okazja po wcieleniu się w ciało Lauren. Miał dla mnie wartość sentymentalną.

Bella usiadła naprzeciwko nas na kłodzie, przez chwilę obserwując, co robimy. Gdy Tyler zabrał się do naprawy, ja z wyraźnym niezadowoleniem wydęłam usta i sięgnęłam po butelkę wody, spoglądając na Bellę, która zaczęła rozmowę z jednym z nowo przybyłych.

– Jacob Black – przedstawił się chłopak, a ja prawie oplułam się wodą z szoku. Patrzyłam na niego w niedowierzaniu, czując się jak pedofil. To było jeszcze dziecko! Jacob był tak młody, że nie dziwiło mnie już, dlaczego Bella widziała w nim jedynie przyjaciela.

Starałam się zachować spokój, chociaż w głowie huczały mi myśli.

– To wy się znacie z Bellą? – zapytałam, próbując brzmieć przyjaźnie, chcąc wciągnąć się w tę niezwykłą rozmowę.

– Można by powiedzieć, że od urodzenia – odpowiedział Jacob, nie odrywając wzroku od Belli.

– Jak miło – odpowiedziałam, nie kryjąc lekkiego rozczarowania, że chłopak szybko stracił zainteresowanie rozmową ze mną.

W tym momencie Caroline, siedząca obok mnie, powiedziała coś, co mnie zaskoczyło. Miałam wrażenie, że to właśnie ja, jako Lauren, powinnam wypowiedzieć te słowa.

– Oh – zwróciła się do Belli, przyglądając się jej badawczo. – Właśnie mówiłam Tylerowi – rzuciła, zerkając na mnie kątem oka – że to wielka szkoda, iż żadne z Cullenów się dziś nie pojawiło. Czy nikomu nie przyszło do głowy, żeby ich zaprosić?

Te słowa zmroziły mnie, a widząc minę Belli, wiedziałam, że nie tylko mnie. Jacob najwyraźniej nie wyczuł jadu w słowach Caroline, bo popatrzył na nas z lekkim zdziwieniem.

– Masz na myśli dzieci doktora Cullena? – zapytał, nieco zaskoczony.

– Tak, a co, znasz ich? – odparła dziewczyna, traktując go z wyraźną wyższością.

– Cullenowie tu nie przyjeżdżają – stwierdził Jacob, ignorując jej pytanie i tym samym skutecznie zamykając temat.

Ku mojemu zaskoczeniu, Tyler poczuł się zagrożony i postanowił zagaić rozmowę z Caroline, pytając ją o opinię na temat jakiejś płyty – dokładnie tej, która była w moim odtwarzaczu! To przelało czarę goryczy. Wstałam, z trudem powstrzymując się przed chluśnięciem jej wodą w twarz. Nie chodziło o zazdrość, ale o frustrację. Wszechświat musiał mieć naprawdę pokręcone poczucie humoru, skoro w ciele Lauren utknęłam ja, a nie ta dziwna dziewczyna.

W tym momencie obok mnie przysiadł inny z rdzennych Amerykanów. Uśmiechnęłam się, gdy przedstawił się jako Sam. Rozmowa z nim okazała się o wiele przyjemniejsza niż z tamtymi dziewczynami, które wywoływały we mnie tylko irytację.

Uderzenie skrzydeł - Dziedzictwo HaidaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz