Zawiasy wydały z siebie przeciągły, żałosny jęk, gdy drzwi powoli się uchyliły. W progu ukazała się przysadzista sylwetka kupca, tego samego, który niedawno częstował młodzieńca osobliwym posiłkiem. Jego twarz lśniła od potu, a oddech był ciężki, jakby samo wejście do pomieszczenia wymagało od niego ogromnego wysiłku. Teraz, w lepszym świetle, chłopak mógł dokładniej przyjrzeć się swojemu nowemu panu. Odziany był w kosztowny, jedwabny strój o barwie zgniłej zieleni, który z trudem obejmował jego przerośnięte ciało. Tłuste oblicze kupca wykrzywiał grymas pogardy, gdy lustrował wzrokiem zgromadzonych niewolników, traktując ich niczym podrzędny towar na targu. Przy nosie trzymał białą chusteczkę, która roztaczała woń kwiatów, skutecznie maskując nieprzyjemne zapachy unoszące się w pomieszczeniu.
Zza kupca wyłoniła się postać, która sprawiła, że czas zdawał się na moment stanąć w miejscu. Długie, jasne włosy dziewczyny opadały kaskadą na jej ramiona, mieniąc się w blasku świec niczym złote nitki. Jej smukłą sylwetkę otulała suknia w kolorze soczystej zieleni, która podkreślała delikatność jej ruchów. Każdy fałd materiału układał się idealnie, jakby został stworzony przez najzręczniejszego krawca. Twarz dziewczyny emanowała nieskazitelnym pięknem - skóra gładka jak alabaster, oczy błyszczące niczym klejnoty, a usta delikatnie wygięte w tajemniczym uśmiechu. Jej obecność zdawała się rozświetlać ponure pomieszczenie, przyciągając spojrzenia wszystkich obecnych, którzy nie mogli oderwać od niej wzroku.
- Tholvar Gim! - oznajmił donośnie - Od tej chwili jesteście moją własnością. Wkrótce planuję sprzedać was swoim klientom, którzy chętnie zapłacą za takie jak wy okazy - Po czym zaczął liczyć swoje towary.
- Aż pięcioro żyje. Bardzo dobrze. - Na jego twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech, jakby sama chciwość się uśmiechała.
Chłopiec, podniósł wzrok na Kupca a ten zbliżył się do niego powoli, lustrując go z uwagą od stóp do głów, po czym, jakby rozważając na głos, stwierdził:
- Ten mały wygląda na dobrze wytresowanego psa. A te bursztynowe oczy... Siedzi w nich coś niezwykłego.
Tholvar podszedł do rudowłosej kobiety po lewej stronie, która skuliła się w kącie. Choć wcześniej stawiała opór, teraz sprawiała wrażenie pogodzonej z losem. Jej ruchy stały się spokojne, a w oczach malowała się uległość.
Kupiec zwrócił się do Loka, wskazując na skuloną postać:
- Co z tą tutaj?
Mężczyzna otarł pot z czoła i odparł:
- Kiedy otworzyliśmy jej trumnę, oszalała. Zaczęła wrzeszczeć i drapać paznokciami o drewno, aż krew się lała. Musieliśmy ją unieruchomić, inaczej by się sama zabiła.
Tholvar zmarszczył brwi, spoglądając na kobietę z mieszaniną niechęci i zimnej kalkulacji.
- Jeśli do jutra nie odzyska zmysłów, to ją zakopiecie. Nie potrzebuję szalonych niewolników - powiedział Tholvar tonem, który nie znosił sprzeciwu, a w jego oczach zatańczył cień grozy. - Rozumiesz, Lok?
CZYTASZ
Kroniki Averonu: R106 (18+)
FantasyObiekt R106. Dwa słowa, które definiują całe jego istnienie. Dwa słowa, które przypominają mu każdego dnia, że nie jest człowiekiem. Że nie ma prawa do wolności, do własnego życia, do domu, do rodziny. Nie ma nawet prawa do własnego imienia. Jest ty...