Młodzieniec sunął powoli przez gaj, a jego oczy chłonęły każdy szczegół otaczającej go scenerii. Nagle, w oddali, majestatyczny mur wyłonił się zza drzew i mgły. Kamienna struktura sięgała niemal trzykrotnie wyżej niż on sam, rzucając długi cień na niego. Bez chwili zawahania, chłopak położył dłonie na chłodnej, chropowatej powierzchni. Jego palce zaczęły badać każdy występ i szczelinę, szukając punktów oparcia. Z determinacją wypisaną na twarzy rozpoczął mozolną wspinaczkę. Mięśnie napinały się pod ciężarem ciała, a oddech przyspieszał z każdym kolejnym ruchem w górę.
Wspiął się na ostatni występ muru. Szeroka korona fortyfikacji porastała bujną trawą i różnorodną roślinnością, tworząc zielony dywan na kamiennej powierzchni. Pot spływał mu po skroniach, lecz oczy rozszerzyły się w zachwycie. Przed nim rozpościerał się krajobraz, który zdawał się sięgać po horyzont. Zielone łany zbóż z złotymi kłosami falowały delikatnie na wietrze, przecinane gdzieniegdzie wstążkami polnych dróg. Tu i ówdzie majaczyły samotne gospodarstwa, ich białe ściany odbijały promienie popołudniowego słońca. W miarę jak wzrok chłopaka wędrował dalej, domy zaczęły się mnożyć, tworząc coraz gęstszą mozaikę. Wreszcie, w oddali, wyrosło przed nim morze czerwieni - setki dachów, z których unosiły się smużki dymu z kominów, tworząc mglistą zasłonę nad rozległym miastem. Klęczał nieruchomo, chłonąc ten widok wszystkimi zmysłami, a jego serce biło teraz nie tylko z wysiłku, ale i z podekscytowania na myśl o tajemnicach, które kryło przed nim to ogromne skupisko ludzi.
Chłopak znieruchomiał, gdy do jego uszu dotarły strzępy rozmowy. Serce zabiło mu gwałtownie, a on sam, wiedziony instynktem, przywarł do chłodnej powierzchni muru. Wstrzymał oddech, starając się zlać z kamieniem i trawą, jakby chciał stać się niewidzialnym.
Odgłos butów szurających o polną piaszczystą drogę narastał. Zza rogu wyłoniły się dwie sylwetki w szkarłatnych szatach, które łagodnie falowały na wietrze. Na ich piersiach lśnił symbol złotego oka otoczonego płomieniami. Promienie słońca migotały na ostrzach włóczni. Strażnicy maszerowali miarowym krokiem, a ich rozmowa niosła się echem, podczas gdy w tle cykały koniki polne.
Młodzieniec leżał nieruchomo, czując, jak szorstki kamień wbija mu się w skórę. Obserwował spod przymkniętych powiek, jak czerwone sylwetki przesuwają się powoli wzdłuż muru, nieświadome jego obecności.
- Jak ja nienawidzę chodzić koło tego cmentarzyska, jeszcze w tak gorący i parny dzień jak dziś! Na Veldrana!- westchnął jeden z nich, ocierając pot z czoła. - Wolałbym pełnić wartę przy jednej z bram.
Drugi mu przytaknął:
- Wiem, bracie. Ale nie martw się, dziś wziąłem coś dobrego na ochłodę.
Pokazał dwie nie duże buteleczki z zielonego szkła, w których prawdopodobnie znajdowało się wino.
- O, widzę, że się przygotowałeś! - ucieszył się pierwszy strażnik. - Ale czy to aby rozsądne pić na służbie?
CZYTASZ
Kroniki Averonu: R106 (18+)
FantasyObiekt R106. Dwa słowa, które definiują całe jego istnienie. Dwa słowa, które przypominają mu każdego dnia, że nie jest człowiekiem. Że nie ma prawa do wolności, do własnego życia, do domu, do rodziny. Nie ma nawet prawa do własnego imienia. Jest ty...