Dochodziła Północ. Na skąpanej w blasku księżyca drodze pojawiła się ciemna postać. Drobne ciało zostało pokryte długą, ciągnącą się do ziemi peleryną. Twarz przysłaniał kaptur, spod którego powychodziły, niektóre krnąbrne pasma kręconych włosów. Postać żwawym krokiem ruszyła przed siebie aleją otoczoną z lewej i prawej strony żywopłotem przyciętym nienaturalnie równo. W ciemności przeszła przez bramę jakby to metal stał się na moment marną imitacją. Z prawej strony coś zaszeleściło. Nagle na drogę wyskoczył biały, majestatyczny paw. Kobieta odetchnęła z ulgą. Prąc dalej przed siebie aleją, gdzie żywopłot tłumił jej korki, dosłyszała muzykę. Zmęczona dniem dzisiejszym zwolniła kroku. Zabicie swojego wieloletniego przyjaciela i kochanka nie pozostawiło na niej jakiegokolwiek śladu cierpienia. Jednak zjadanie przez węża ciała blondyna mogło uchodzić za brutalny uraz, który spróbuje załagodzić dzisiejszej nocy alkoholem. Tym bardziej, że jest to Michelle pierwszy w życiu bal. Z ciemności wyłonił się ładny, wiejski dwór. Z wielkich okien sączyło się światło. Ruszyła pospiesznie aleją próbując utrzymać równowagę na drodze posypanej żwirem. Wysokie, czarne szpilki nie były odpowiednim wyborem na tą podróż do dworu Malfoy'ów. Kiedy dotarła do frontowych drzwi, same rozwarły się przed nią. Weszła do wielkiego holu pokrytego grubym dywanem. Muzyka była tak głośna, że nie słyszała własnych myśli. Stanęła przed masywnymi, drewnianymi drzwiami, skąd dochodziły śmiechy i krzyki pijanych gości. Zawahała się. Potem obróciła mosiężną gałkę. Ogromny salon był pełen ludzi. Niektórzy tańczyli pijani, inni w niedużych grupkach szeptali coś do siebie, a potem buchali intensywnym śmiechem.
Michelle ściągnęła z głowy kaptur. Dopiero teraz mogła zobaczyć dokładnie, gdzie się znajduje. Ściany w jasnych barwach powiększały pokój, drewniany parkiet ocieplał pomieszczenie.
- Widzę, że trafiłaś do nas - usłyszała za sobą donośny głos.
Wilde odwróciła się w stronę Lorda i ukłoniła. Czerwone oczy wpatrzyły się w jej twarz.
- Ściągnij z siebie płaszcz. Przedstawię ciebie.
Michelle ściągnęła płaszcz i poprawiła grube loki, które dzisiejszego wieczora były rozpuszczone. Miała na sobie obcisłą suknię w kolorze krwistej czerwieni z dużym dekoltem, który odsłaniał zarys jej piersi. Oddała Riddlowi płaszcz i podążyła za nim. Zaprowadził ją do kąta, w którym stała czwórka mężczyzn. Dwójka z ich wydawała się doszczętnie znudzona, natomiast pozostali bawili się w najlepsze. Na widok swojego pana wyprostowali się wszyscy. Wzrok jednego z nich wylądował na Michelle. Był przystojnym mężczyzną o platynowych włosach. Stalowoszare oczy nie mogły oderwać się choćby na sekundę od ciemno brązowych oczu Wilde.
- Lucjusz Malfoy - przedstawił się na jednym wdechu, jakby patrzenie na nią zabierało mu całe powietrze. Przysunął się do niej najbliżej jak umiał i ucałował jej dłoń. Jej rękę w swojej trzymał nadzwyczaj długo.
- Michelle Widle - odparła.
- Michelle - zaczął Czarny Pan obejmując ją swoim zimnym ramieniem - Dołączyła niedawno do naszego kręgu. Podczas spotkania przedstawię ją reszcie.
Dopiero teraz Wilde zauważyła Snape stojącego blisko Lucjusza.
- Michelle, to Yaxley - rzekł Tom wskazując jej mężczyznę o tępym wyrazie twarzy, którego widziała już podczas śmierci Dumbleodre'a. - Dołohow. Serverus'a pamiętasz, mam rację?
- Tak, oczywiście, mój panie. Nigdy bym nie zapomniała o profesorze Snape'ie.
- Już niedługo dyrektorze hogwartu.
- W takim razie gratuluję dyrektorze ciepłej posady. - powiedziała jedwabiście.
Snape kiwnął tylko głową. Przeprosił ich na moment i odszedł wraz z Czarnym Panem. Zniknęli w tłumie ludzi żwawo o czymś rozmawiając. Dołohow pomachał do kogoś z daleka i wraz z Yaxley'em opuścili towarzystwo Michelle i Lucjusza.
CZYTASZ
MICHELLE • Weasley
FanfictionMichelle rozpalona nowymi ideami świata przyjmuje mroczny znak za cenę ludzkiego życia. Krwiożercza Wilde mknie do hierarchii tronu czarnego pana jako jego prawa ręka. Wychowana w sierocińcu próbuje dostosować się do arystokratycznego życia, balów o...