HORKRUKSYMichelle pozostawiła na kieliszku ślad po czerwonej szmince. Muzyka bębniła o ściany, a ten głośny dźwięk przyprawił Wilde o mdłości. Była to trzecia impreza śmierciożerców w tym miesiącu. Powodów do uciech było nieskończenie wiele, od wygrywanych bitew po dołączeniu prawie stu tysięcy nowych rekrutów. Według Pana wszystko płynęło dobrym nurtem, być może prócz jednego osobnika, który w ostatnim czasie szarpał mu nerwy.
Z końca sali widział, jak jego córka, prawa ręka chwiejnym krokiem opuszcza pomieszczenie. Poszedł jej śladem. Mimo początku listopada zaczął prószyć śnieg. Było mroźnie i wietrznie. Tom uświadomił sobie, że Michelle wyszła na zewnątrz w cieniutkiej sukience. Rozejrzał się w osłupieniu, nie mogła pójść za daleko, była zbyt pijana, aby biec. Jednak idąc już kawał drogi ogrodem Malfoy'ów nie mógł nigdzie jej dostrzec. Rozgorączkowany przyspieszył kroku i wszedł na ich trawnik biegnący ku ławeczką ustawionych blisko róż. Wtedy blask latarni oblał jej ciało. Siedziała w towarzystwie mężczyzny, którego Riddle początkowo nie mógł rozpoznać. Wilde wymachiwała rękoma na lewo i prawo, aż w końcu stanęła na równe nogi próbując odejść od większego o dwie głowy od niej mężczyzny. Nieznajomy wstał i usilnie złapał z jej nadgarstek mocno ściskając. Rzucił ją na ławkę i położył się na niej. Wbił zażarcie się w usta Wilde. Rozpiął rozporek. Wtedy Czarny Pan w jednej chwili pojawił się przy nich, złapał go za szyję i pociągnął wyżej. Twarz seniora Notta wyglądała jak zwierzę w trakcie łowów. Oczy miał duże, usta rozchylone, a dłonie gorące od podniecenie.
- Jutro porozmawiamy o tym, Nott - syknął i zrzucił go z ławki na trawnik.
Mężczyzna wstał i nic nie mówiąc pobiegł w stronę rezydencji. Minęła chwila nim Czarny Pan usiadł przy niej na ławce. Dopiero wtedy zrozumiał, że Michelle cała dygocze i płacze.
- Wszystko dobrze? - zapytał się jej i wykrzywił wargi w odrazie.
Pokiwała głową patrząc na śnieg okrywający równie przyciętą trawę.
- Powinnam już iść - powiedziała mimo woli.
- Stój! - rozkazał jej zanim zrobiła krok na przód - Nigdzie się nie ruszysz beze mnie, czy tego chcesz, czy nie. Nie pozwolą, aby któryś z tych zwierząt znowu się na ciebie rzuciło. Odprowadzę cię do domu, już mnie nużą te biesiady. Nieprawdaż?
- Tak - odparła słabo zachrypniętym głosem.
Czarny Pan westchnął. Wstał na równe nogi i ściągnął z siebie płaszcz. Okrył nim szczelnie Michelle. Rozejrzał się na około. Upewniony, że nikt ich nie obserwuje pomógł wstać Wilde. Złapał ją mocno za ramię i przeprowadził poza bramę. Przeteleportował ich do domu stojącego w lesie. Wszystkie okna były pozasłaniane, dlatego zwolnił kroku przez ciemność. Michelle szła, a bardziej próbowała iść za nim i odpalić jednocześnie papierosa. Udało jej się osiągnąć jeden z zamiarów i o mały włos nie przewróciła się na kwiaty, gdyby nie interwencja Toma, który ją złapał w ostatnim momencie.
- Wyrzuć tego papierosa - syknął, kiedy niewielka chmara dymu wyleciała z jej ust.
Pokręciła głową i zaciągała się coraz szybciej i mocniej. Skończywszy rzuciła niedopałek na śnieg i zachwiała się niebezpiecznie.
- Mogę... Mogę iść sama - wybełkotała i ruszyła przed siebie.
Tom asekurował ją z tyłu i pomógł wgramolić się jej przez futrynę w drzwiach. W przedpokoju zrzuciła z siebie wysokie szpilki. Oddała mężczyźnie płaszcz i wspięła się po schodach próbując nie przewrócić się. W jednej chwili runęła na ostatnim schodku, potykając się o niego. Riddle policzył w myślach do dziesięciu uspokajając zszargane nerwy. W nieprzeniknionej ciemności odnalazł Wilde i wziął ją na ręce. Na krótkim odcinku do jej pokoju niósł ją blisko siebie. Była zimna, pachniała wanilią, alkoholem i papierosami. Wreszcie ułożył ją do łóżka. Myślał, że zasnęła, ale ta odwróciła głowę w jego stronę i szepnęła pytanie, które targnęło na niego.
CZYTASZ
MICHELLE • Weasley
FanfictionMichelle rozpalona nowymi ideami świata przyjmuje mroczny znak za cenę ludzkiego życia. Krwiożercza Wilde mknie do hierarchii tronu czarnego pana jako jego prawa ręka. Wychowana w sierocińcu próbuje dostosować się do arystokratycznego życia, balów o...