3.

530 18 40
                                    


Obudziłam się z pulsującym bólem głowy, a wokół mnie panowała gęsta cisza. **Nie wiedziałam, gdzie jestem.** Próbowałam zebrać myśli, ale obrazy z wczorajszego wieczoru były rozmazane, jakbym próbowała złożyć puzzle, z których połowa została spalona.

Poczułam szorstką tkaninę pod sobą — to nie było moje łóżko. Usiadłam gwałtownie, a świat wokół mnie zawirował. **Gdzie ja, do cholery, jestem?**

Rozejrzałam się po pokoju, a widok, który zastałam, szybko uświadomił mi prawdę. **Bartek.** Byłam u niego. W jego mieszkaniu. Wszystko zaczęło powoli wracać: noc, kiedy zabrał mnie z tamtej ulicy, nasze kłótnie, jego dotyk, to, jak mnie niósł... A potem ciemność.

Podniosłam wzrok na drzwi, które prowadziły do salonu. **Złość narastała we mnie powoli, ale nieuchronnie.** Nie prosiłam go, by mnie zabrał. Nie chciałam tu być. A teraz... teraz czułam się uwięziona.

Wstałam z łóżka, niemal tracąc równowagę. Zobaczyłam swoje odbicie w lustrze po drugiej stronie pokoju. Włosy miałam potargane, koszulka, którą miałam na sobie, była zmięta i wyglądałam, jakbym nie spała od dni.

Otworzyłam drzwi z impetem, czując, jak adrenalina zaczyna krążyć w moich żyłach. Bartek siedział na kanapie, jego nogi były nonszalancko rozłożone, a na stole leżała zapalniczka i coś, co wyglądało jak zrolowany skręt.

— Co tu się, do cholery, wydarzyło? — warknęłam, ledwo powstrzymując gniew.

Podniósł wzrok na mnie, jakby dopiero teraz zauważył moją obecność. **Oczy pełne obojętności**, które doprowadziły mnie do szału.

— Wstałaś. Świetnie — rzucił sucho, nie odrywając wzroku od swojego telefonu. — W kuchni jest woda.

— Nie odpowiadaj mi takim tonem, Bartek! — zasyczałam, idąc w jego stronę. — Co się wczoraj wydarzyło? Dlaczego tu jestem?

Podniósł wzrok na mnie, a jego spojrzenie było zimne jak lód.

— Naprawdę musisz pytać? — W jego głosie słychać było wyraźną nutę kpin. — Zgodziłaś się, żeby zostać. A teraz, proszę bardzo, masz swoje miejsce. Wcale nie musisz mi dziękować.

**Poczułam, jak coś we mnie pęka.** Chciałam mu wytknąć, że nic nie pamiętam. Że nie było to moją decyzją, żeby tu być. Ale jednocześnie wiedziałam, że nie mogę wygrać tej rozmowy. Nie z nim.

— Nie zamierzam tu zostawać — powiedziałam, próbując nadać swojemu głosowi stanowczości. — Wychodzę.

Ruszyłam w stronę drzwi, ale zanim zdążyłam do nich dotrzeć, Bartek wstał z kanapy jednym, płynnym ruchem i **znalazł się przede mną**, blokując mi drogę.

— Nigdzie nie idziesz — powiedział niskim, niemal warkotliwym głosem.

**Jego bliskość była przytłaczająca.** Czułam, jak jego ciało prawie dotyka mojego, jego oddech gorący na mojej skórze. Mimo że chciałam go odepchnąć, coś w jego postawie zmusiło mnie do zatrzymania się.

— Bartek, odsuń się — próbowałam zachować kontrolę nad sytuacją, ale mój głos zadrżał. To go rozbawiło.

— Dlaczego tak się spieszysz, Fafiś? — zapytał, a jego usta uniosły się w kpiącym uśmiechu. — Nie podoba ci się mój mały raj?

Nienawidziłam tego pseudonimu, który mi nadał. To, jak go wymawiał, z tym kpiącym tonem, sprawiało, że chciałam wrzeszczeć.

— Przestań mnie tak nazywać! — krzyknęłam, próbując się wyrwać z jego uścisku. Ale **jego ręce natychmiast znalazły się na moich ramionach**, mocno mnie przytrzymując.

I let the world burn Fartek Where stories live. Discover now