15.

339 16 28
                                    

Słońce powoli wspinało się na niebo, jego złote promienie przenikały przez zasłony, rzucając ciepłe, rozproszone światło na wnętrze sypialni. Bartek poczuł to światło na swojej twarzy, wybudzając się z głębokiego snu. Chociaż czuł, jak jego ciało domaga się jeszcze kilku minut odpoczynku, jego umysł już zaczął powoli włączać się w tryb działania. Nie była to jednak zwykła pobudka – coś było inaczej. Czuł ciepło, jakby promieniujące z jego ciała, ale nie było to tylko ciepło od słońca. Powoli otworzył oczy, pozwalając, aby światło wypełniło jego pole widzenia.

Pierwsze, co zauważył, to ciężar – przyjemny, delikatny, ale jednak zauważalny. Faustyna. Jej ciało leżało przy nim, wtulone jak dziecko szukające schronienia przed światem. Jej głowa spoczywała na jego ramieniu, złote włosy rozsypane jak promienie słońca na jego piersi i poduszce, lśniły w porannym świetle. Z każdą chwilą, gdy wracał do pełnej świadomości, czuł intensywniej jej obecność – delikatny zapach kwiatów, może jaśminu, który zawsze otaczał ją niczym delikatna chmura. W jej oddechu było coś uspokajającego, równomiernego, jakby wszystkie problemy zniknęły na ten krótki moment, który dzielili w tej intymnej ciszy.

Jego dłoń mimowolnie powędrowała do jej włosów. Głaskał je delikatnie, nie chcąc jej obudzić, ale jednocześnie nie mógł oprzeć się pokusie, by nie dotknąć tego złocistego wodospadu, który zawsze go fascynował. Z każdym przesunięciem palców po jej włosach czuł, jakby czerpał z tego siłę, a jednocześnie tonął coraz głębiej w swoich myślach. Jak to się stało, że się tu znaleźliśmy? – zastanawiał się. Wszystko wydawało się tak nierzeczywiste. Przecież jeszcze kilka godzin temu była dla niego odległym marzeniem, kimś, o kim mógł tylko śnić, a teraz leżała obok niego. W jego łóżku. Przytulona do niego jakby byli czymś więcej niż tylko przyjaciółmi.

Spojrzał na nią, próbując zatrzymać w sobie każdą chwilę. Jej twarz była spokojna, niemalże dziecięca w swoim wyrazie. Usta, które wczoraj szeptały do niego rzeczy, które nigdy wcześniej nie miały miejsca, teraz były lekko rozchylone, jakby oddychała przez sen. Jej rzęsy rzucały długie cienie na policzki, a delikatne rumieńce świadczyły o głębokim śnie. Bartek patrzył na nią, a każda sekunda zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Jak bardzo ją kocham – pomyślał, czując, jak jego serce zaciska się z bólu. Czuł to od dawna, ale teraz, gdy miała być tak blisko, to uczucie stawało się niemal nie do zniesienia.

Nie mógł się jednak oszukiwać. To, co wydarzyło się tej nocy, nie było przejawem miłości. Dla niej to była ucieczka, sposób na zapomnienie, na chwilowe oderwanie się od świata, który ją przytłaczał. Wiedział to. Wiedział, że Faustyna nigdy nie spojrzy na niego w ten sposób, jak on patrzył na nią. A jednak, gdy wczoraj szepnęła, że go potrzebuje, że potrzebuje tego wszystkiego, nie potrafił odmówić. Dał jej to, czego chciała. Chociaż czuł, że to złamie go na kawałki, chciał być tym, kogo szukała, nawet jeśli to miało trwać tylko jedną noc.

Wciągnął głęboko powietrze, czując, jak jego serce bije szybciej. Wiedział, że nie może tak dłużej. Muszę zniknąć – pomyślał. To było jak mantra, którą powtarzał sobie od jakiegoś czasu, ale teraz nabrało to nowego znaczenia. Faustyna nie była jego i nigdy nie będzie. Ta noc, jakkolwiek dla niego pełna emocji, nie zmieniła tego faktu. Nie miał prawa jej zatrzymywać, przywiązywać do siebie tylko dlatego, że sam czuł się przy niej dobrze. To byłoby egoistyczne. A on zawsze starał się być dla niej kimś lepszym niż to.

Jego myśli powędrowały do tamtej rozmowy z jej ojcem. To wydarzyło się, kiedy Faustyna była w szpitalu. Leżała wtedy nieprzytomna, po jednym z tych trudnych dni, które wydawały się wracać z coraz większą siłą. Siedział przy niej, trzymając jej rękę, kiedy drzwi do pokoju otworzyły się, a w środku pojawił się jej ojciec. Wysoki, surowy mężczyzna, zawsze patrzący na niego z pewnym dystansem i chłodem. Nie spodziewał się, że ten zacznie rozmowę. A jednak, tamtego dnia, usłyszał słowa, które wyryły się w jego pamięci na zawsze.

„Zostaw ją" – powiedział wtedy beznamiętnie, patrząc mu prosto w oczy. „Ona nie potrzebuje kogoś takiego jak ty. Nie widzisz, jak jej to szkodzi? Nie jesteś w stanie jej pomóc. Jedyne, co możesz zrobić, to odejść. Daj jej szansę na normalne życie. Z kimś, kto nie ściągnie jej na dno."

Bartek pamiętał, jak te słowa przebiły go na wskroś. Wiedział, że ojciec Faustyny nigdy go nie akceptował. Dla niego Bartek był kimś zbyt „zwykłym", zbyt prostym, nieodpowiednim dla jego córki. Ale wtedy, tamtego dnia, zdał sobie sprawę, że może jej ojciec miał rację. Może naprawdę nie był dla niej wystarczająco dobry. A miłość, którą czuł, nie miała dla niej żadnej wartości.

Teraz, leżąc z nią w tym łóżku, Bartek poczuł, jak te słowa wracają do niego z pełną siłą. Zostaw ją. Uciekaj. Nie ściągaj jej na dno. Może to była prawda. Może on tylko komplikował jej życie, zamiast je ułatwiać. Może, gdyby zniknął, mogłaby znaleźć kogoś, kto naprawdę zasługiwał na jej miłość.

Spojrzał na nią jeszcze raz. Leżała tak spokojnie, jej usta czasem drżały, jakby szeptała coś przez sen. Bartek poczuł, jak jego serce łamie się na tysiąc kawałków. Nie chciał jej zostawiać. Każda komórka jego ciała krzyczała, by został. By walczył. Ale wiedział, że to nie ma sensu. Ona nigdy nie poczuje do niego tego, co on czuł do niej. A jeśli naprawdę ją kochał – a kochał ją bardziej niż kogokolwiek innego – musiał dać jej odejść. Musiał się wycofać.

Z każdą sekundą czuł, jak ta decyzja staje się coraz bardziej nieunikniona. Nie mogę tu dłużej być. Muszę odejść. To było jak cios prosto w serce, ale wiedział, że nie ma innego wyjścia.

Powoli, delikatnie, uwolnił się z jej uścisku, starając się nie obudzić jej w tym procesie. Poczuł, jak jej ręka opada bezwładnie na łóżko, a ona zamruczała przez sen, jakby instynktownie szukała go obok siebie. Chciała go zatrzymać, nawet nieświadomie. Ale on nie mógł dłużej zostać.

Opuścił stopy na zimną podłogę, wzdrygając się na chwilę od chłodu, który natychmiast przeniknął jego ciało. Ale to nie było nic w porównaniu z bólem, który czuł wewnątrz. Każdy ruch wydawał się ważyć tonę. Każde ubranie, które zakładał, zdawało się ciążyć na nim jak wyrzut sumienia. Jego dłonie drżały, gdy zapinał guziki koszuli, ale nie pozwolił sobie na żadną słabość. Musisz być silny. Musisz ją zostawić – powtarzał sobie, jakby próbował przekonać samego siebie.

Kiedy był już ubrany, spojrzał na nią jeszcze raz. Leżała tam, nadal śniąc o czymś, o czym on nigdy nie miał się dowiedzieć. Jej złote włosy błyszczały w porannym świetle, a jej delikatna, dziecięca twarz była spokojna, jakby nic na świecie nie mogło jej zmartwić. Moja Fafis – pomyślał z czułością, wiedząc, że to pożegnanie. W jego sercu wciąż tliła się nadzieja, że może, kiedyś, w jakimś innym życiu, mogliby być razem. Ale nie w tym. Nie teraz.

Zanim wyszedł, nachylił się nad nią, by ostatni raz delikatnie pocałować jej czoło. Czuł, jak jego serce bije szybciej, jakby każde uderzenie miało rozerwać go na kawałki. Przepraszam – wyszeptał, choć wiedział, że nigdy nie usłyszy tych słów.

Zamknął drzwi za sobą cicho, starając się nie zwrócić na siebie uwagi. Kiedy zamknęły się z lekkim kliknięciem, poczuł, jak coś w nim pęka. Jakby z każdym krokiem, który stawiał dalej od jej pokoju, zostawiał za sobą kawałek siebie.

Zanim na dobre opuścił jej mieszkanie, wyszeptał w stronę zamkniętych drzwi: Kocham cię.

I let the world burn Fartek Where stories live. Discover now