14.

526 16 53
                                    

Poranek przyszedł szybciej, niż chciałam. Leżałam w łóżku, wpatrując się w sufit, z ciężkim sercem i jeszcze cięższymi myślami. Dzień, na który czekałam z niechęcią, wreszcie nadszedł. Spotkanie z ojcem i... przyszłym mężem. Nie mogłam znieść tej myśli. Wydawało mi się, że gdybym mogła, najchętniej zniknęłabym z tego świata, z tej sytuacji, od tej narzuconej mi przyszłości.

W mieszkaniu Bartka nie było tak źle. Spokój, cisza i ta dziwna, znajoma aura jego obecności były czymś, co dawało mi chwilowe ukojenie. Ale to było złudne. To nie był mój świat — a przynajmniej nie taki, w którym mogłam teraz zostać. Musiałam się zmierzyć z tym, co przygotował dla mnie ojciec.

Ociągając się, wstałam z łóżka i zaczęłam przygotowywać się do tego dnia, który chciałam jak najszybciej zakończyć. Zamówiłam taksówkę, wiedząc, że droga do domu ojca będzie jak droga na szafot. Założyłam prostą, ciemną sukienkę, włosy zostawiłam rozpuszczone — nie chciałam się specjalnie starać, skoro całe to spotkanie miało być farsą.

Gdy taksówka podjechała, westchnęłam ciężko i wyszłam z mieszkania. Droga do domu ojca była spokojna, ale mój umysł krzyczał. Każdy kilometr przybliżał mnie do rzeczywistości, której nie chciałam zaakceptować. Dotarłam pod ogromny, biały dom, który zawsze wydawał mi się bardziej zimnym pałacem niż domem. Czułam chłód już na sam widok. Zawsze czułam się tam jak gość, a nie jak córka.

Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w stronę drzwi. Gdy je otworzyłam, na progu stanął... Antek. Ten sam Antek, którego spotkałam ostatnio, ten, który sprawiał, że czułam tylko narastający niepokój.

— Faustyna, jak miło cię widzieć — powiedział z tym swoim fałszywym uśmiechem. Nie mogłam ukryć, że jego obecność mnie zirytowała.

— Czego ty tu robisz? — zapytałam bezceremonialnie, wchodząc do środka. Nie miałam ochoty na jego sztuczną uprzejmość.

— Twój ojciec mnie zaprosił. To dla ciebie, w końcu przygotowania do ślubu muszą być dopięte na ostatni guzik — odpowiedział, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie.

Mój żołądek się skręcił na sam dźwięk tego słowa: „ślub".

Weszłam głębiej do salonu, gdzie czekał mój ojciec. Nie był sam. W pokoju było pełno obcych ludzi. Zastanawiałam się, o co tutaj chodzi, dopóki ojciec nie powiedział:

— To osoby, które będą odpowiedzialne za organizację twojego ślubu, Faustyno. Wszystko jest już gotowe — tort, alkohol, dekoracje, nawet twoja suknia jest wybrana.

Nie mogłam w to uwierzyć. Przygotowali wszystko, nawet nie pytając mnie o zdanie. Nie pytał mnie nikt o to, czego ja chcę. Rozejrzałam się wokół, a złość zaczęła wzbierać we mnie jak fala. Nagle poczułam dotyk na plecach. Odwróciłam się gwałtownie — to był Antek. Przesunął ręką po mojej talii, jakby to było coś normalnego. Zdrętwiałam z szoku, a zaraz potem odepchnęłam go z całej siły.

— Nie dotykaj mnie! — wybuchłam, czerwieniejąc ze złości. Antek tylko uśmiechnął się krzywo, jakby to była gra, w której on wygrywał.

— Spokojnie, nie ma potrzeby się denerwować — rzucił lekko, jakby to, co zrobił, było niczym.

Nie mogłam znieść więcej. Słowa ojca, obecność Antka, planowanie mojego życia bez mojego udziału — to wszystko było za dużo.

— Mam dość! — powiedziałam cicho, ale stanowczo. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z tego domu, nie oglądając się za siebie. Poczułam się wolna, choć na moment, opuszczając to miejsce. Wiedziałam, że nie mogę tego dłużej znieść. Ojciec mógł sobie planować, co chciał, ale ja nie byłam gotowa poddać się tej farsie.

I let the world burn Fartek Where stories live. Discover now