Rozdział dwudziesty siódmy

1.5K 67 5
                                    

Stresowałam się... Piątkowe zajęcia dosłownie przesiedziałam, nie skupiając się na tym, co mówili nauczyciele. Cholernie bałam się spotkania z Marcosem, a jeszcze bardziej tego, że plan Pegaza nie wypali i mężczyzna mi nie odpuści. Nie miałam innego pomysłu na uratowanie swojego tyłka, co tylko bardziej pogłębiało mój stan. Czułam się tak, jakby ktoś zapędził mnie do rogu, a ja nie miałam żadnej drogi ucieczki. Za dwa dni miałam dowiedzieć się, czy odzyskam utraconą wolność, to potrafiło namieszać w głowie...

Nie byłam sobą, ale mimo to musiałam jakoś funkcjonować. Razem z kuzynką i JJ od razu po zajęciach udałyśmy się do szpitala. Dziś wujek znów pozwolił Trinie na jazdę do szkoły motocyklem, a dzięki temu dziewczyna była w wyśmienitym humorze. Odwiedzałyśmy Mel bez ekipy, bo musiałyśmy się jeszcze spakować, a później pojechać do baru. Oni planowali zrobić to przed samym wyjazdem.

Dziewczyna bardzo ucieszyła się na nasz widok, a gdy zbierałyśmy się do wyjścia prawie się rozpłakała. Musiałam przypomnieć jej, że będzie odwiedzał ją Liam i dopiero wtedy się uspokoiła. Zapytałam go w szkole, czy mówił poważnie, a on potaknął mi z szerokim uśmiechem. Był kochany, bo wcale nie musiał tego robić... W końcu Mel i Jay to obce dla niego osoby, a on poświęcał swój czas tylko po to, by poprawić dziewczynie nastrój... Byłam mu cholernie wdzięczna i w duchu po raz kolejny podziękowałam za takich przyjaciół.

Po powrocie do domu zaczęłam pakować się do małej torby, którą zazwyczaj zabierałam na dłuższe wyjazdy motocyklem. Idealnie pasowała do miejsca pasażera Ducati i nigdy nie miałam problemów z jej mocowaniem. Kuzynka jak zwykle przeginała z ilością rzeczy, o czym poinformowała mnie, przychodząc do mojego pokoju. Narzekała, że nie da rady upchnąć wszystkiego tylko do dwóch toreb. Czasami nie miałam siły do tej dziewczyny...

- Bierz co chcesz z mojej garderoby. – westchnęłam ciężko. – Masz tam plecaki, torby, jak chcesz możesz sobie nawet wziąć jakiś kombinezon... Do Nowego Jorku będziemy jechać pięć godzin i nie wiadomo jaką pogodę zastaniemy na trasie...

- A ty bierzesz kombinezon? – uniosła zadziornie brew.

- Nie. – pokręciłam głową. – Ale ubieram bluzę motocyklową z ochraniaczami.

- To ja też taką chcę. – założyła ręce na piersiach.

- To sobie weź. – wskazałam ręką na garderobę. – Tylko nie czerwoną. – krzyknęłam, gdy ta wchodziła do pomieszczenia.

- Po powrocie musimy udać się na zakupy. – odpowiedziała równie głośno co ja. – Też chcę mieć takie rzeczy... - wyszła z czarną bluzą z napisem: Born To Die. – Mogę wziąć tę?

- Pewnie. – potaknęłam z uśmiechem i wróciłam do upychania rzeczy.

- Nikki, - kuzynka przystanęła w progu. – denerwujesz się? – zapytała poważnie.

- Cholernie. – przyznałam szczerze.

- Co zrobimy jak to nie wypali? No wiesz, ten plan Pegaza?

- Nie mam pojęcia T. – wzruszyłam ramionami. – Nic nie przychodzi mi do głowy...

- W takim razie będę trzymać kciuki, żeby wszystko poszło po naszej myśli. – uśmiechnęła się delikatnie.

- Dzięki. – odpowiedziałam tym samym.

Po spakowaniu rzeczy wzięłam się za siebie. Włosy zaplotłam w dwa warkocze, a na twarz nałożyłam minimalną ilość makijażu. Przez większość czasu będę w kasku, a po dłuższej jeździe i tak wszystko zostanie na kominiarce, więc nie było sensu przeginać z upiększaniem. W garderobie wsunęłam na tyłek obcisłe czarne jeansy, termoaktywną bluzkę z długim rękawem i ulubioną czerwoną bluzę z napisem: Ducati of Corse.

The Road To Survival | Zakończone |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz