Rozdział trzydziesty

913 48 7
                                    

Zapomniałam jak to jest być szczęśliwą. Oczywiście przy Jay'u tak się czułam, ale to nigdy nie było, aż tak euforyczne uczucie. Zawsze gdzieś z tyłu głowy uśpiony był lęk... Lęk, który nie pozwalał mi całkowicie cieszyć się z życia... A teraz? Tak po prostu zniknął. Nic już mnie nie hamowało, nie zastanawiałam się co przyniesie jutro i w końcu mogłam zacząć żyć pełnią życia.

Byłam w tak dobrym nastroju, że w drodze powrotnej do domu, nie potrafiłam się opanować. Co rusz stawiałam Ducati na kole, albo jechałam z rękami rozpostartymi na boki. W końcu poczułam się tak naprawdę wolna... I chciałam, żeby cały świat się o tym dowiedział.

Dlatego stając na światłach pośrodku centrum Nowego Jorku zeskoczyłam z motocykla i wyszłam na środek jezdni. Koledzy uchylili wizjery i z rozbawieniem mi się przyglądali. Najpierw odtańczyłam głupi taniec zwycięstwa, a później wskazałam rękami na nich. Zaczęłam machać jak dyrygent w operze i to Ben jako pierwszy załapał o co mi chodzi. Przechodnie wyciągali telefony i nagrywali naszą grupkę.

Ben przy gazował gdy na niego wskazałam, a później reszta dołączyła do koncertu. Motocykle, którymi jeździliśmy nie należały do cichych, więc daliśmy całkiem niezły popis. Niestety światło zmieniło się na zielone i musiałam z powrotem wskoczyć na Ducati. Odjechaliśmy z piskiem opon machając do ludzi, którzy uśmiechali się do nas szeroko.

Po dotarciu do domu nie mogłam pohamować zapału. Całą ekipą zasiedliśmy w salonie, a Jay i Tim przynieśli nam po piwie. Każdy z nas był bardzo zadowolony z obrotu spraw. Nie tylko chodziło o moją wolność, ale i pomszczenie wypadku Melody. Wiedzieliśmy, że Marcos zrobi to najlepiej i nie obchodziło mnie nawet, czy mój były to przeżyje. Zbyt wiele zła wyrządził, żeby teraz mógł liczyć na współczucie...

Śmialiśmy się i rozmawialiśmy, ale zauważyłam, że Serena była jakaś przybita. Niby udawała, że nas słucha, ale miałam wrażenie, że myślami jest gdzieś daleko. Zeszłam z kolan Jay'a i usiadłam na fotelu obok dziewczyny.

- Wszystko okej? – zapytałam cicho, żeby tylko ona mogła mnie usłyszeć.

- Tak... - potaknęła głową. – Cieszę się razem z wami, ale nie mogę przestać myśleć o moim bracie...

- Myślisz o wypadku? – uśmiech zszedł z mojej twarzy, bo była naprawdę smutna.

- Nie, - brązowe tęczówki nie odrywały ode mnie wzroku. – zazdroszczę ci...

- Jak to? – nie rozumiałam o co jej chodzi.

- Miałaś okazję poznać mojego brata lepiej ode mnie... - uśmiechnęła się słabo. – Tylko nie myśl, że mam ci to za złe czy coś... Po prostu jak na nas patrzę, to robi mi się przykro.

- Rozumiem. – potaknęłam głową. – Za chwilę wrócę. – wstałam z miejsca i wyszłam na taras.

Usiadłam na fotelu ogrodowym i wyciągnęłam telefon. Wpadłam na pewien pomysł, który może był głupi, ale w tym momencie wydawał mi się właściwy. Zalogowałam się do dawnego konta na iCloud i odszukałam kontakt do starej koleżanki. Trochę się zestresowałam wybierając jej numer, ale czułam, że muszę to zrobić.

- Jeżeli chcesz wcisnąć mi jakiś szajs, to od razu się rozłącz. Zanim usłyszysz moją wiązankę... - zaśmiałam się słysząc jej głos. – Jakiś śmieszek dzwoni?

- Black Queen... - westchnęłam. – jak zwykle się nie patyczkujesz...

- Chyba słuch mnie zawodzi, bo wydaje mi się, że słyszę głos zdradzieckiej suki... - odpowiedziała poważnie. – Silly? – zapytała po krótkiej ciszy.

- Zdradziecka suka we własnej osobie... - przełknęłam gulę, która urosła w moim gardle.

- A niech mnie koń kopnie. – prychnęła. – Prędzej spodziewałabym się, że piekło zamarznie niż zadzwonisz... Poza tym, ty w ogóle żyjesz?

The Road To Survival | Zakończone |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz