Biegłam tunelem. Musiałam się gdzieś szybko ukryć. Usłyszałam za sobą piski i trzask łamanych kości.
Zmusiłam się, aby nie spojrzeć za siebie i biec szybciej. Moje bose stopy były pokaleczone od ostrych kamieni, na które niechcąco stąpałam. Jednak musiałam biec dalej, aby przeżyć.
Oni chcą nas wszystkich wybić. Co do jednego. „Szybciej, szybciej" myślałam.
Po policzkach spływały mi łzy. Bałam się, jak nigdy dotąd. Często nas atakowali, lecz nigdy nie było tak ogromnych strat.
Krzyki zostawiłam daleko za sobą. Kiedy wszystko ucichło, dopiero wtedy miałam odwagę trochę zwolnić i oglądnąć się. Nastała grobowa cisza. Czyżby...? O nie! Spojrzałam na kryształy wyrastające ze ściany.
Moją uwagę przykuł najjaśniejszy, fioletowo błękitny kamień. Ten należał do mnie. Reszta jakby stała się szara i ciemna. Czyli wszyscy... umarli? Zostali zamordowani?
Wydałam z siebie jęk rozpaczy. Osunęłam się na kolana i ukryłam twarz w dłoniach.
„Grisial, musisz się ukryć na powierzchni. Tutaj nie jesteś już bezpieczna. Człowiek o imieniu France się tobą zaopiekuje" usłyszałam głos w głowie. To był mój kryształ. Pierwszy raz od wielu lat do mnie przemówił.
- Ale co będzie z tobą? Jesteś związana ze mną. Muszę być blisko ciebie – usłyszałam śmiech.„I będę. Stwórz ze mnie bransoletkę. W taki sposób zawsze będę przy tobie". To nie był głupi pomysł.
Wstałam i wytarłam łzy. Podniosłam z ziemi kamień i uderzyłam nim o kryształ. Odpadło parę, niewielkich kawałków. Złapałam je i spojrzałam na nie. Uśmiechnęłam się delikatnie.
Nad kamyczkami wykonałam parę gestów, a wokół kryształków zaczęły się wić dziwne pnącza, tworząc śliczną bransoletkę. Zawinęłam ją wokół nadgarstka. Kamień na ścianie zaczął powoli gasnąć, ale biżuteria dalej lśniła. Wskazałam sklepienie jaskini. Zaczęłam powoli znikać, a wszystko wokół mnie zatopiło się w jasnym blasku. Światło było tak intensywne, że musiałam zakryć oczy dłonią.
Czułam jakbym była spalana żywcem. Ból był prawie nie do zniesienia. Jednak nie krzyczałam. Nie płakałam. Po chwili mogłam otworzyć oczy, a kiedy to zrobiłam, cały ból minął.
Zobaczyłam drzewa i potok. Znajdowałam się w lesie. Słońce delikatnie oświetlało wszystko wokół. Upadłam na kolana i zaczęłam delikatnie pieścić trawę dłońmi.
Nigdy dotąd nie byłam na powieszchni. Całe swoje życie byłam w jaskiniach, próbując przetrwać. No i przeżyłam... jako jedyna. Do oczu napłynęły mi łzy. Poczułam miłe ciepło na nadgarstku, jakby kryształ chciał mnie pocieszyć.
Uśmiechnęłam się i wstałam. Ruszyłam przed siebie.
Wiele słyszałam o tym świecie... oraz o mieszkańcach - potwory.
Przystanęłam przy potoku i przejrzałam się w krystalicznie czystej wodzie. Skóra delikatnie fioletowa, długie, jasno błękitne włosy i oczywiście śliczne, lśniące oczy. Miałam na sobie krótką bluzkę na ramiączkach, odsłaniającą część brzucha i również krótkie spodenki.Nabrałam trochę wody w dłonie i obmyłam twarz z kurzu. Później włożyłam stopy do chłodnego potoku. W kryształowym błękicie, można było zobaczyć czerwone strużki krwi, a ja poczułam błogie mrowienie.
Po chwili wstałam i ruszyłam między drzewami, w górę rzeczki. Weszłam na wysokie wzgórze i zobaczyłam widok zapierający dech w piersiach. Pare kilometrów przede mną znajdowało się wielkie miasto. W cetrum wznosiły się wieżowce. Niewiele drogi przede mną. Tylko jak mnie tam przyjmą? Czy zabiją mnie, jak moich przodków? Dotknęłam ręką głowy i zjechałam na dół aż do biodra. Po chwili na moich ramionach pojawił się długi płaszcz do ziemi. Zakryłam głowę kapturem i ruszyłam niespiesznym krokiem w stronę budynków.
Kiedy dotarłam do oświetlonych uliczek, było już dawno po zmroku. Szłam powoli chodnikiem jak zjawa. Ludzie, którzy mnie napotkali, omijali mnie szerokim łukiem.
Dotarłam do jakiejś ślepej uliczki. W jej kontach leżało wiele pudełek. Usiadłam pod ścianą i zakryłam się kartonami, aby nikt nie mógł mnie dostrzec. Owinęłam się szczelnie płaszczem i zasnęłam.
Obudziły mnie promienie słoneczne, a na twarzy poczułam czyjść oddech. Otworzyłam oczy i aż podskoczyłam. Zobaczyłam jakiegoś mężczyznę, który mógł mieć z 50 lat. Miał delikatne zakola i lekko przypruszone siwizną włosy.
- Kim jesteś? - spojrzałam na mężczyznę podejrzliwie.
- Nazywam się France Roberts. Powinnaś o mnie słyszeć.Nagle przypomniałam sobie o radach kryształu.
- Tak - powiedziałam niepewnie. - Zaopiekujesz się mną? - spytałam naiwnie.
Uśmiechnął się do mnie i podał mi dłoń, którą ujęłam. Przez chwilę tylko staliśmy wpatrzeni w siebie, ale później wszystko zaczęło rozpływać się w białym blasku. Znowu to samo. Teleportacja. Tylko gdzie?
Stanęliśmy w jakimś gabinecie. France usiadł za biurkiem i zaczął przeglądać papiery.
- Grisial Violy. Jedyny Krysztalnik jaki istnieje. Czy może jest was więcej? - spytał mężczyzna wbijając we mnie wzrok i uniósł brew.
- Teraz... jedyna. Zaatakowali nas Dalianie i wybili wszystkich... nie licząc mnie. Jako jedyna przeżyłam.Pan Roberts przytaknął i zamyślił się. Było widać że się zmartwił.
Wstał i podał mi dłoń.
- Witam cię Grisial - nowa uczennico Szkoły Pięciu Stron. Jestem dyrektorem. Masz zaszczyt być pierwszym Krysztalniekiem w historii tej uczelni.
Nie podałam mu dłoni. Wpatrywałam się tylko w jeden punkt, trawiąc to, co usłyszałam. Jaką uczennicą? Jakiej szkoły? Pięciu Stron?
- Później ci wszystko wytłumaczę. Teraz idź coś zjeść pewnie jesteś głodna.
Kiedy miałam już wyjść, pan Roberts zatrzymał mnie.
- A i na twoim miejscu, nie zdejmowałbym kaptura.
Przytaknęłam i posłał do mnie uśmiech, a ja wyszłam.
--------------------------------------------------------
Hej, to moja pierwsza książka na wattpadzie, więc proszę o wyrozumiałość ;)
![](https://img.wattpad.com/cover/45293087-288-k763990.jpg)
CZYTASZ
Szkoła żywiołów
FantasyOstatni mag kryształu imieniem Grisial trafia do Szkoły Pięciu Stron. Poznaje tam parę osób... niekoniecznie z którymi chciałaby się zaprzyjaźnić. Po kilku dniach pobytu w Akademii, okazuje się że Grisial nie jest tam bezpieczna. Dyrektor zabiera ją...