Rozdział IX

1.8K 172 5
                                    

Ułożyliśmy się wygodnie na sofie. Aqua objął mnie ramieniem, a ja położyłam głowę na jego barku.

Film trwał około dwie godziny. Kiedy się skończył, zaczęło mi burczeć w brzuchu.

- Chodź. Musimy zrobić coś na obiad. Jestem naprawdę głodna.

Chłopak przytaknął zgadzając się ze mną. Poszliśmy do kuchni i zaczęliśmy wymieniać się pomysłami co by zrobić.

- Może kotlet schabowy, ziemniaki i jakaś surówka? -dałam pomysł, a on tylko pokręcił głową marszcząc brwi.

- Nie sądzę. Może jakieś bardziej jarskie danie.

Zamyśliłam się nad tymi słowami i zaczęłam lustrować wzrokiem wszystko wokół.

- No to... naleśniki? - uśmiechnęliśmy się do siebie, a Aqua przytaknął. - Okej, to ty zrób ciasto, a ja jakiś ser.

- Dobrze szefowo.

Wystawił mi język, a ja zaśmiałam się. Mimo że był straszy ode mnie o trzy lata, czułam się przy nim bardzo dobrze. Był dla mnie jak kolejny brat... .

Po półgodzinie stosik naleśników leżał na stole, a obok słodki serek. Wymieniliśmy dumne spojrzenia.

Usiedliśmy i zaczęliśmy zajadać. Czułam się tak, jakbym nie jadła od co najmniej dwóch dni. Co się ze mną dzieje? Najpierw ta senność, a teraz głód. Ej, bo zaraz zapadnę tutaj w hibernacje.

Szybko zjedliśmy i zaczęliśmy sprzątać. Znowu usiedliśmy na sofie, ale ja poczułam, że nie mogę pozostać w jednym miejscu. Wstałam i zaczęłam chodzić po całym pokoju. Czułam się tak, jakbym miała ADHD. Energia jaka gromadziła się we mnie, była nie do zniesienia. Myślałam że zaraz mnie rozerwie.

Nagle poczułam nieodpartą chęć wyżycia się na czymś. Pierwszą rzeczą jaka wpadła mi w oczy była sofa, a na niej Aqua. Zacisnęłam dłonie w pięści.

- Girisial? Wszystko w porządku?

Przestałam nad sobą panować. Wszystko widziałam jakby przez mgłę. Zmusiłam się do wybiegnięcia z domu. Słyszałam za sobą kroki, ale z każdą chwilą stawały się coraz bardziej odległe.

W końcu znalazłam się nad wodospadem. Huk, jaki się rozległ zagłuszył wszystkie inne dźwięki. Nagle zaczęła we mnie narastać złość. Niczym nie była spowodowana. Po prostu pojawiła się we mnie bez ostrzeżenia. Z krzykiem uderzyłam pięścią w drzewo. O dziwo nic nie poczułam. Usłyszałam tylko trzask drewna.

Ponawiałam te ciosy, dopóki drzewo nie złamało się wpół i upadło na ziemię. Spojrzałam na własne ręce. Były pokryte krwią... moją. Bezsilnie opadłam na ziemię. Przynajmniej deszcz przestał padać, a słońce ponownie pojawiło się na niebie i zaczęło mocno świecić.

Usiadłam przy upadłym konarze i podciągnęłam kolana pod brodę. Nogi oplotłam rękami, a głowę oparłam o mokre drewno. Poczułam jak wściekłość i energia powoli ze mnie upływa. Co się ze mną stało? Co to było? Ponownie spojrzałam na dłonie. Szkarłatna ciecz spływała po moich palcach. O dziwo nie licząc licznych ran na kostkach, nic mi nie było.

Doczołgałam się do wody i obmyłam ręce. Poczułam pieczenie, jednak nie przeszkadzało mi to uczucie.

Po chwili wstałam i spojrzałam na kolejne drzewo. Podeszłam do niego wyobrażając sobie, że to jest mój przeciwnik. Zrobiłam to, co pokazywał mi pan Roberts. Pięści na wysokości nosa. Zaczęłam ćwiczyć różne kopnięcia i ciosy rękami. Energia upływała ze mnie razem z potem.

Po parunastu minutach zaczęłam odczuwać ból w nogach i dłoniach. Zmęczona oparłam głowę o drzewo.

- Zgrywasz twardego, tak? - odezwałam się do konara. Uśmiechnęłam się zadziornie i odsunęłam się na pewną odległość. Wykonałam pewien ruch rękami i uderzyłam w ziemię. Kryształ, który wyrósł z ziemi uderzył w drzewo, a ono roztrzaskało się na milion drzazg. Wyprostowałam się zadowolona.

Szkoła żywiołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz