Wracając do Alexandrii, miałam masę myśli w głowie. Clem trzymała mnie za rękę, podczas gdy Jane wraz z Chrisem oraz dziećmi szli powoli za nami. Jej zielone oczy zawierały teraz w sobie radość, nadzieję na lepsze jutro.Wiedziałam jednak ile przeszła. Nie domyślałam się jednak, że przeszła aż tyle. Mała dziewczynka, podróżująca po całym świecie, w celu odnalezienia nadziei. Jak wszyscy, którzy pozostali żywi.
Spojrzałam na Daryla, ale wiedziałam co o tym myśli. Był bardzo nieufny, ale dlaczego miałabym się mu dziwić? Kto znajduje, dwa lata po upadku świata, jedenastoletnią dziewczynkę która przetrwała tyle czasu praktycznie sama, widziała śmierć, przeżyła srogą zimę i odnalazła nową rodzinę, młodą rodzinę posiadającą trójkę dzieci w czasie apokalipsy. Podróżowali bez broni, chyba że Jane posiadała zaopatrzenie w ciemnozielonym plecaku który niósł teraz Chris. Spuściłam głowę, bijąc się z natłokiem myśli.
Clem rosła jak na drożdżach. Gdy spotkałam ją półtora roku temu, widziałam przestraszoną dziewczynkę, samotną, opuszczoną przez rodziców. Potem dowiedziałam się o śmierci Sandry, jej opiekunki oraz o tym jak dostała się pod opiekę Lee - czarnoskórego, dobrze zbudowanego mężczyzny, który był dla niej niczym ojciec. Przez ten czas zdążyła się zmienić, dorosnąć, a co ważniejsze widziała o wiele więcej niż my.
- Jak sobie radziłaś? - spytała mnie kiedy zbliżałyśmy się do obozu. Skierowałam swój wzrok na jedenastoletnią dziewczynkę z włosami związanymi w dwie kitki, zielonymi oczyma oraz uśmiechniętą twarzą mimo przebytego bólu.
- Musiałam. Po opuszczeniu farmy Greene'ów ruszyłam w kierunku Centrum Chorób Zakaźnych ale kiedy tam dotarłam..zastałam jedynie ruinę. Moja nadzieja upadła, a jedyne co mogłam zrobić to próbować przetrwać.
- Widziałam cię u Bill'a. Co tam robiłaś? - spytała patrząc na mnie uważnie. Zaśmiałam się. Zawsze kiedy dociekała czegoś, tak śmiesznie marszczyła nosek, jak mały królik. I ściągała brwi aby wyglądać groźnie. No, czasami jej się to udawało.
-Dostali mnie-wzruszyłam ramionami-Dołączyłam się do pewnej grupy, jednak oni nie przejmowali się utratą młodej dziewczyny. Sheil, Wyatt, Bonnie, Vince... byli gotowi zgodzić się oddać jedną osobę aby dojść do William'a Carvera. Miałam być ich poświęceniem za życie w bezpieczeństwie. Zrozumiałam to za późno, ale cóż...
-Wystawili cię tak...po prostu?
-Tak, Clem. Ale nie przejmuj się. Teraz obie jesteśmy w lepszym miejscu. Są tu mieszkania, ludzie, dajemy radę- poklepałam ją lekko po ramieniu próbując dodać otuchy.
-Ja..wyruszyliśmy z Kennym, Katjją, Duck'iem i Lee to Macon. To było rodzinne miasto Lee do którego chciał dotrzeć aby sprawdzić co z jego rodziną a rodzina Kenny'ego kierowała się tam gdzie mogli skorzystać z łodzi. Niestety pewne plany się skomplikowały, zginęło wielu ludzi, mimo że nie było to potrzebne..
-Wiem Clem-odparłam rzucając jej spojrzenie pełne smutku-Przeszłaś o wiele więcej niż my, dlatego zasługujesz na to aby odpocząć. Pomogę Ci w tym-złapałam ją za dłoń, ściskając delikatnie z siostrzaną miłością. Potrzebowała tego po tak długim czasie trwania w bólu oraz cierpieniu.
Zastanawiałam się podczas naszego powrotu ile potrafi znieść jedenastolatka. Clementine straciła rodziców oraz opiekunkę, została sama. Na jej drodze pojawił się Lee-obcy człowiek, chociaż wiele osób znało go ze sprawy zamordowania kochanka jego żony. Jego rodzice posiadali aptekę w Macon wraz z bratem. Wiem, ponieważ moja babcia mieszkała w Macon. Często tam przebywaliśmy, na wakacje oraz ferie zimowe.
-Dziękuję-w tym słowie znajdowało się więcej niż cokolwiek można by powiedzieć. Daryl złapał mnie za drugą rękę, ściskając z miłością. Nie miałam jednak odwagi pokazać po sobie jak bardzo ciśnie mnie gula w gardle przez którą napływały łzy do oczu. Wolałam się nie zastanawiać co do opowiedzenia ma Clem. Kiedy spoglądałam na jej towarzyszy, widziałam wygłodniałych ludzi z trójką zaadoptowanych dzieci. Zapewne nie byli ich rodzicami, ponieważ wygląd w zupełności na to nie wskazywał.
W końcu ukazała się przed nami brama Alexandrii. Zapukałam rytmicznie cztery razy. Standardowe powitanie jak w moim przypadku:strażnicy, poruszenie, ekscytacja. Ja jednak nie umiałam być podekscytowana, mając w pamięci Katherinę, jej historie oraz dodatkowo historię Clementine. Bałam się pomyśleć ile dzieci straciło życie w..tym co teraz się dzieje. Rzuciłam szybko spojrzenie na Daryla, który z miną wyrażającą niezręczność tulił do siebie Perrie. Uśmiechnęłam się ale to był jedyny gest na jaki było mnie stać. Wszystko inne zostało znów splamione bólem. Po cichu wymknęłam się nad rzekę. Byłam bez broni, z małym zdjęciem rodziny Katheriny które było w kuchni. Usiadłam nad rzeką, położyłam torbę obok, zamoczyłam stopy w wodzie i wlepiłam wzrok w zdjęcie. Łzy napłynęły mi do oczu. Dopiero teraz odczułam ponowny brak Mamy, Holly, Tommy'ego, Savyer'a... Nie było ich a ja tak bardzo teraz potrzebowałam tego aby wrócili. Położyłam się gwałtownie na zielonej trawie, sprawiając że moje ciało zadrżało od zgromadzonego tam bólu.
Boże, ile jeszcze ludzi zginie? Jak długo mamy bawić się w apokalipsę? Nie wszyscy zasłużyli na taką karę, niektórzy żyli dobrze. Więc dlaczego pozwalasz na śmierć dzieci, rodzin, ludzi którzy żyli dobrze? Ile jeszcze trzeba uciekać przed martwymi, abyś mógł uratować ten pieprzony świat przed zagładą? A może o to chodzi? A może nie istniejesz? Może to wszystko... w dupie mam te przemyślenia. Z jakiej racji ja mam myśleć nad tym co się dzieje, skoro nie będę miała na to wpływu? Pierdolę takie życie.
Zamknęłam oczy... i po prostu zaczęłam płakać. Na początku cicho, ale potem coraz głośniej... Chciałam się utopić w tych łzach.
Usłyszałam jak ktoś przyszedł. Nie otwarłam oczu, nie podniosłam się z ziemi. Przyglądałam się niebu tak samo niebieskiemu jak wtedy, słońcu które świeciło nad moją głową, oraz ptakom które leciały nie wiadomo gdzie, nie wiadomo jak długo. Natura została jakby taka sama, ale ludzie wykorzystali apokalipsę. Uznali, że granice moralności które kiedyś trzymały wszystko razem, nagle zostały zerwane a każdy ma prawo rządzić tym który jest słabszy, lub potrzebuje pomocy. Zapewne Clementine miała nie raz styczność z kimś tego pokroju. Tak wiele spraw nabrało teraz nowego znaczenia, a śmierć stała się nagle wybawieniem. Ci którzy nie zginęli od strzału w głowę, nawet po śmierci, byli żywi. Myślałam w tej chwili o Darylu, o tych wszystkich parach które odeszły na swoich własnych warunkach. W głębi serca miałam nadzieję, że nigdy nie rozstaniemy się. Mimo wszystko, kiedy przyjdzie co do czego, odejdziemy razem jak inni. Otarłam mokre od łez oczy, wzięłam głęboki oddech...i wszystko szlag trafił. Znowu zaczęłam płakać, chowając głowę w kolanach, dusząc się swoim szlochem. Nagle poczułam jak ktoś mnie przytula, chowając moją głowę w swoich ramionach.
- Ćśś..Cichutko. Będzie dobrze. Jesteś dzielna. Nie płacz już. Będzie dobrze. Masz mnie, nikt cię nie skrzywdzi - usłyszałam. Od razu wiedziałam, że tylko on może usłyszeć mój płacz, mimo entuzjastycznych krzyków na cześć nowych, żywych ludzi. Pragnęłam schować się w jego ramionach przed szwendaczami, przed ludziami którzy zapomnieli o swoim człowieczeństwie, przed tym wszystkim co się teraz działo. Ale mogłam jedynie płakać, jednocześnie pokazując mu jak słaba jestem.
![](https://img.wattpad.com/cover/46264348-288-k220166.jpg)
CZYTASZ
Walking Alone || Podążając samotnie ( Tom I ) ZAKOŃCZONY
Terror20-letnia Emma jest jedną z ocalałych podczas apokalipsy Zombie. Od czasu wybuchu epidemii jest sama, widziała śmierć swoich najbliższych i jako jedyna przemierzyła tysiące kilometrów, by dotrzeć do zniszczonego Światowego Centrum Zdrowia, i zrozumi...