Zbyt wiele pytań, zbyt mało odpowiedzi

301 31 2
                                    

   Poprzednie dni były dla mnie katorgą. Nie myślałam już o Clementine, o Jane, ani o Chrisie. Nie myślałam o niczym. Do Waszyngtonu daleka droga, a dni są coraz chłodniejsze. Staram się o tym nie myśleć codziennie, po prostu wyłączam myślenie, emocje, uczucia i idę. Wiem, że gdzieś tam czeka nas prawdopodobnie miejsce w którym w końcu odzyskam spokój. Ale póki co wędrujemy poprzez opustoszałe ulice, omijając włóczące się wszędzie zwłoki. 

Dzisiejszego poranka zbudził nas chłód. Obudziłam się cała zdrętwiała, oraz co nieco obolała. Obok swojego posłania dostrzegłam ognisko oraz nie śpiącego już zapewne kilka godzin Ricka. Chodził ze strzelbą przy piersi obserwując okolicę. Było bardzo cicho, słońce wyłaniało zza leśnego horyzontu. Wszyscy siedzieli przy ognisku ogrzewając zziębnięte ręce oraz wcinając jakieś owoce z puszki. Odwróciłam głowę na widok tulących się do siebie Glenna i Maggie. Ich maleńka Juliett była śliczna - właśnie wczoraj skończyła miesiąc. Myślę czasami jak bardzo brakuje mi Dixona, choć wiem że nie minęło długo odkąd odszedł. Odszedł? Nie, to chyba złe słowo. Jest tutaj cały czas, ale ja tego nie widzę. Czuje bicie mojego serca, pod którym rośnie nasionko. A z tego nasionka narodzi się nasze wspólne dziecko, moje i Daryla. Znajdziemy obóz, będziemy szczęśliwi i zbudujemy ŚWIAT od nowa. 

- Gdzie idziemy ? - spytałam Ricka kiedy znalazł się w moim pobliżu

- Aktualnie kierujemy się do Road 495. Dotrzemy do Rosilie Island i pokierujemy się na północ w kierunku road 295..

- Będziemy coraz bliżej Waszyngtonu, i podążając Angel Street na zachód dotrzemy do hotelu.. tam możemy przeczekać zimę.. - wtrąciła Maggie

- Nie dotrzemy tam - odpowiedziałam spokojnie - Nie przed zimą. Niedaleko stąd na Green Street znajduje się St.Mary School. Katolicka szkoła która była dość mocno strzeżona. I tak pewnie bezbożnicy wpuścili martwe zwłoki - powiedziałam to zdania wkładając w to całą ironię, na jaką w ogóle było mnie stać. Katolicka szkoła do której uczęszczałam była dużym budynkiem dość sporym, otoczonym wysokim murem z wielkim krzyżem na środku. Pamiętam ją jako niezbyt ciekawe miejsce - dużo dzieci, wiecznie modlitwa, rozmowy o Bogu.. kiedyś byłam gotowa wierzyć. Naprawdę, chciałam być głęboko wierzącą dziewczyną. Ale teraz wiara ze mnie uleciała. Zbyt wiele straciłam aby na nowo uwierzyć, że ktoś nade mną czuwa. Powoli zaczęło się ocieplać - słońce wzniosło się wyżej, było więc koło dziesiątej. Ruszyliśmy więc ulicą świętego Patryka na południe aby jak najszybciej dotrzeć do szkoły. Wkraczamy z leśnej drogi w miasteczkowe ulice, a dokładniej mijamy Liceum Historii Alexandrii. Deanna wzięła nazwę Strefy właśnie od Alexandrii. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad nazwą strefy szczerze mówiąc. Postanawiam z Maggie zwiedzić Liceum Historii. Opłat już nam nie narzucą a przynajmniej poznamy jakąś część historii. Próbuję znajdywać pozytywne emocje wśród tego całego chaosu. Grupa postanawia przyjąć nasz pomysł i wspólnie idziemy zwiedzić wyjątkowe miejsce. Mijamy wielki kościół utworzony z czerwonej cegły, wysoki z wielkimi drzwiami. Staję przed nimi wpatrując się w nietkniętą budowlę. Dookoła panuje martwa cisza, jedynie ptaki śpiewają jakby nic się nie stało. 

- Chodź - Maggie ciągnie mnie za rękę - Jest już po jedenastej, a im szybciej dotrzemy do szkoły tym bezpieczniejsi będziemy. Wszyscy.. - w odpowiedzi widzi moje zamyślone spojrzenie. Podążamy Duke Street aby dotrzeć szybciej do liceum. Kiedy stajemy przed budowlą wszyscy są zachwyceni. Przypatrują się zaciekawieni nietkniętej, podobnie jak kościół, budowli która jest dziełem żyjących niegdyś tutaj ludzi w hołdzie nauce. Ja jednak oddalam się w ciszy do kościoła. Może czas żeby tam zajrzeć? Nie wiem co chcę tym osiągnąć.. ale podążam tam. Tak naprawdę kościół jest piękny i jestem niezwykle ciekawa jakie zastanę wnętrze. Drzwi, o dziwo są otwarte. 

Walking Alone || Podążając samotnie ( Tom  I ) ZAKOŃCZONYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz