Wake me up

276 27 2
                                    

Roz. 15

- To nie jest zabawne - żachnęłam się otwierając jakieś drzwi, które były tak naprawdę kolejnymi, które otworzyłam, ale bez żadnego rezultatu.

Przeszukałam jego cały dom i dziwnie się z tym czuję. W końcu to nie ja tu mieszkam, ale przynajmniej miałam czas by się zastanowić nad wczorajszym dniem i aż mi wstyd.

Mieszkanie nie było przesadnie duże, ale słowo 'malutkie' mogłoby obrazić zalety tego oszklonego apartamentu, składającego się z jednego piętra. Można powiedzieć, że jest wręcz idealny jeżeli chodzi o rozmiar. Oczywiście w każdym z pomieszczeń panuje świetlista i przyjemna atmosfera. Meble i ściany są jasne , kuchnia przestronna, a salon elegancko i współcześnie urządzony.

Westchnęłam idąc do salonu gdy nagle mnie oświeciło. Stanęłam jak wryta w ziemię. Boże. Co się ze mną dzieje..? Nie myślę. Absolutnie.
Przecież jeszcze nie byłam w łazience! Jakim cudem wyleciało mi to z głowy? Muszę w końcu się otrząsnąć.
Zrobiłam obrót o sto osiemdziesiąt stopni i ruszyłam szybkim krokiem w stronę ostatnich machoniowych drzwi.

Podeszłam do nich cicho i chwyciłam delikatnie za klamkę, powoli na nią naciskając. Momentalnie wstrzymałam oddech, stojąc w bezruchu.
Co jeżeli stoi tam nagi? Albo się kąpie? Bierze prysznic lub właśnie się rozbiera?
Wycofałam dłoń z impetem jak poparzona i zaczęłam wpatrywać się w obite brązem drewno.
Przęłknęłam ślinę.
Nagle znieruchomiałam gdy drzwi uchyliły się do tyłu. Zamrugałam.
Stał tam i patrzył na mnie wyzywająco w samym białym ręczniku, przepasanym wokół bioder. Wzięłam głęboki oddech skanując go od góry na dół.
Tak. Było to niewłaściwe. Zdecydowanie trzy razy 'nie' dla mojego zachowania.
Za to.. trzy razy 'tak' dla niego.

- Jakiś problem, Carter? - warknął z podstępnym uśmieszkiem.

Zacisnęłam zęby karcąc się w duchu za swoją nierozwagę. Pokręciłam głową speszona po czym od razu tego pożałowałam.
Przecież miałam zapytać o swoje rzeczy?! Jezu! Ogarnij się! Co się z tobą dzieje Isabelle?!

- Świetnie - burknął omijając mnie szerokim łukiem.

Nie gryzę, kretynie. Wzięłam głęboki oddech. Teraz albo nigdy.

- Gdzie moje rzeczy? - spytałem na jednym oddechu, stojąc do niego tyłem.

Miałam zaciśnięte dłonie w pięści.

- A po co ci? - zapytał i mogłam sobie tylko wyobrazić ten jego kpiący uśmiech - Mój t-shirt kusząco na tobie leży.. - poczułam jego oddech na moim policzku.

Podskoczylam nieświadoma jego tak bliskiej obecności. Zaśmiał się.

- Jon! - skarciłam go, obracając sie do niego twarzą i robiąc krok w tył.

To tak dla bezpieczeństwa. Zachowania dystansu no i może też dlatego, że widok jego umięśnionego torsu, powodował u mnie dziwne palpitacje, a bliskość w takim stanie nie jest wskazana.

Uniósł ręce ku górze w geście obronnym.

- Są w salonie na czarnym, skórzanym fotelu po prawej - uniósł brwi do góry prowokująco - Zanim cię odwiozę to minie trochę czasu. Co robimy?

Wybałuszyłam oczy. Że co takiego? Nie, ja nie mam żadnego czasu.

- Chyba nie umiesz odmieniać czasowników w liczbie pojedynczej - fuknęłam - Mówi się 'robię'.

Wywrócił oczami po czym odwrócił się do mnie tyłem i ruszył w kierunku kuchni, ktora była połączona z salonem.

- W takim razie nie dajesz mi wyboru. - uśmiechnął się do mnie łobuzersko zza czarno-marmurowego aneksu kuchennego. - Pogramy sobie w fife na konsoli.

Belle (wolno pisane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz