33. Once In A Lifetime

311 24 1
                                    

Brad

To, że wychodzę z jej pokoju, wcale nie oznacza, że kompletnie się od niego oddalam. Zamykam za sobą drzwi, ale tylko po to, by oprzeć się o nie plecami i powoli po nich zjechać. Czuję się jak gówno.
Słyszę jej płacz, pomiędzy moimi szlochami i serce mi się łamie, ale nie mogę wrócić. Ona mnie zdradziła. Złamała moje serce i to boli jak cholera, bo ją kocham.

Right now, my heart is beating the same 

Pewnie gdyby moja matka mnie teraz zobaczyła, to pewnie pocieszałaby mnie, że jak nie ta to inna. Problem w tym, że ta miłość jest inna. Z nią jest inaczej, lepiej. Ta miłość jest ciągle pod jakimś ostrzałem, ale my zwykliśmy unikać kul. Byliśmy kulo odporni.
Aż do dzisiaj.
Byliśmy zbyt pewni siebie i to nas zgubiło. Wymierzono w nas strzał, gdy najmniej się tego spodziewaliśmy i teraz ta rana jest głęboka.
Pytanie brzmi - jak bardzo głęboka? Co z nami teraz będzie?
- Brad, co ty... Co się dzieje? - Nagle, nie wiadomo skąd pojawia się przede mną Connor. Nie chcę by ktokolwiek widział mnie w takim stanie.
- A co miało się stać? - Pytam, ale mój ton głosu staje się coraz bardziej cichy, by nie pokazywać jak bardzo ta sytuacja mnie złamała - W-wszystko okej.
- To czemu siedzisz przed jej pokojem? Ty prawie nigdy z niego nie wychodzisz! - Dziwi się. Nie, nie mogę na niego spojrzeć. Nie mogę mu pokazać, że płaczę.
- J-ja już pójdę. - Powolnymi ruchami podnoszę swoje ciało z chłodnej ziemi, które teraz wydaje się takie ciężkie.
- Czy ty myślisz, że jestem głupi? - Connor staje przede mną, uniemożliwiając mi możliwość przejścia. - Mów co się stało.
To nie tak, że nie chcę mu powiedzieć. Chcę. Moje myśli wręcz krzyczą, by się mu zwierzyć, ale serce mnie zatrzymuje i prosi, by cierpieć w samotności.
- Z-zerwałem z Tori. - Wyznaję i próbuję iść dalej. Connor oczywiście chce mnie zatrzymać, ale ja szybko wracam do pokoju mojego i Tristana. Nie zapalam światła, wiedząc, że to mogłoby go obudzić i zaczęłyby się niepotrzebne pytania.
Zrzucam z siebie ubrania i kładę się na łóżku. Zakopuję się w pościeli, aż po sam czubek głowy. Nie chcę płakać, ale łzy same pojawiają się w moich oczach. Przypomina mi się, jak Tori zwykła uciszać je przez wkładanie ręki do ust. Robię dokładnie to samo, pozwalając uciec wszystkim moim emocjom.

* * *

Powoli otwieram oczy. Niewielkie światełko dopiero co wdziera się do pokoju. Przewracam się na drugą stronę łóżka i sięgam do moich spodni po telefon. Szósta rano, no bardzo długo spałem. Oj, żebym się przypadkiem nie wyspał.
Stękam niezadowolony i zamykam ponownie oczy w celu powrotu do snu. Lecz w dokładnie tej samej sekundzie widzę jej zapłakaną twarz, jak prosi mnie bym z nią został. To już doszczętnie złamało moje serce.
Dlaczego się taki urodziłem? Dlaczego nie mogłem się urodzić lepszy, bardziej przystojny, wystarczająco dobry? A tak to jest takie gówno, z którym każdy robi to, co chce. Jestem nikim. Zawsze byłem nikim i na zawsze zostanę nikim. Zawsze będzie już tak, że ja zranię kogoś i ktoś zrani mnie, bo w tym świecie nie ma sprawiedliwości. Albo jesteś kimś, albo jesteś na zawsze nikim. Przysiskm twarz do poduszki i spoglądam przez łzy na mojego przyjaciela. Dlaczego mój związek nie mógłby być taki beztroski? Dlaczego trzeba o niego ciągle walczyć przeciwko wszystkiemu? Chociaż teraz właściwie nie ma o co walczyć. Skończyło się. Mam swoją "swobodę i beztroskę". Nie wiedziałem tylko, że to tak się skończy. Że można aż tak można cierpieć. Gdzież jest tego limit? Czy przyjdzie dzień, w którym łzy zastąpi uśmiech? Dzień, kiedy nic nie poczuję, patrząc to imię? Nie, nie ma takiej możliwości. Ta miłość jest zbyt wielka, by tak po prostu przestać ją czuć. Ta miłość jest taka wielka, że aż boli.
Właśnie, ból... Czyż ognia nie zwalcza się ogniem? Idealnie.
Wychodzę spod ciepłej pościeli i upewniam się kilka razy, czy Tristan na pewno śpi. Z szafeczki, która stoi obok mojego łóżka, wyciągam kilka kartek, aż dokopuję się do starego case'a na telefon. Podnoszę go do góry, a spod niego wyciągam to, co teraz mi najbardziej potrzebne. Idę do łazienki. Zamykam się od środka i od razu siadam na brzegu wanny. 
Ściągam z nadgarstka kilka pierwszych bransoletek od fanów i przyglądam się starym bliznom. Nawet sam już nie pamiętam, kiedy i w jaki sposób się to zaczęło, ale wiem, że końca nie widać.
Przeciągam żyletką wokół starych ran na podobieństwo Boże.
Pewne rzeczy się nie zmieniają.
Patrzę na pierwszą ranę, z której krew miesza się z moimi łzami wstydu i zawodu. Chcę na tym zakończyć, ale mój ból rośnie z każdą sekundą. Muszę go uwolnić, a to jedyny sposób by to zrobić. Znowu to robię i znowu. Zatrzymuje mnie dopiero pukanie do drzwi.
- Kimkolwiek jesteś, natychmiast stamtąd wyjdź! - Dobiega mnie głos Tristana.

And you are by my side

O nie, tylko nie on, nie teraz!
- Z-zaraz wyjdę! - Mówię cicho, mentalnie potykając się przez chęć ukrycia tego, co tutaj robiłem. Podchodzę do kranu i obmywam nadgarstek, który jest pełen różnej długości czerwonych linii mojego kolejnego upadku.
Jestem taki słaby.
Z szafki pod umywalką wyjmuję kilka plastrów i przyklejam je na nowe rany. Ani te na skórze, ani te w sercu prędko się nie zagoją.
Boże, jakie moje powieki są ciężkie.
Z powrotem zakładam moje bransoletki i upewniam się, że ręka wygląda tak samo.
Moja klatka piersiowa się zaciska.
Wolnym krokiem podchodzę do drzwi i otwieram je.
Nie czuję się zbyt dobrze.
- Oo, moje kochanie! Dobrze się czujesz? - Włącza mu się instynkt starszego brata - Czy ty płaczesz? Ej, Brad?
- Zabierz mnie do naszego pokoju. - Proszę go. Mój obraz staje się coraz bardziej niewyraźny.
- Ale czemu...
- Tris, zrób to. - Błagam, czując jak moje nogi stają się jak z waty
- Okej, ale Brad! Bradley! Ej, nie leć na mnie! Kochanie!

* * *

Powoli odzyskuję świadomość. Czuję jak leżę w swoim łóżku i, że ktoś trzyma moją rękę. Poruszam swoją, by zobaczyć, czy to przypadkiem nie złudzenie. Ale wtedy czuję jak ów osoba mocniej ściska moją i od razu rozpoznaję ten uścisk. Kocham Tristana, jest moim najlepszym przyjacielem, ale mu chyba coś zrobię za przyciągnięcie jej tutaj.
- Brad? - Szepcze.

Out loud someone's calling my name
It sounds like you

Jej głos jest teraz inny. Bardziej chropowaty; pewnie nie przestawała płakać, gdy odszedłem od drzwi. Skoro go kocha, to czemu płacze za mną?
- Skarbie proszę, martwimy się o Ciebie. - Dostrzegam desperację w jej głosie. Co ona tutaj jeszcze robi? Przecież jej nie zależy.
- Boże, co ja zrobiłam. - Wyrzuca sobie i czuję jak kładzie swoją głowę obok mojej dłoni.
Gdyby to były inne okoliczności, to radowałbym się tym, że jest tutaj ze mną i troszczy się o mnie. Ale teraz? Robi to pewnie z litości. Leniwie uchylam powieki. Pierwsze co widzę, to jej czarne włosy, rozwalone na białej pościeli, tworząc swego rodzaju kontrast. Nie mogę się powstrzymać i szybko wysuwam rękę z jej uścisku by ją pogłaskać. Prawie to robię, ale w ostatniej chwili ona odwraca się do mnie.
Jej piękne, brązowe oczy są teraz całe przekrwione i całe oczodoły są zaczerwienione.
- O-obudziłeś się. - Tsa, niestety.
- Jak widać. - Poprawiam się na łóżku - Co ty tutaj robisz?
- Tristan zawołał mnie, gdy zemdlałeś. Nie obwiniaj go, pewnie wciąż myśli, że jesteśmy razem. - Spuszcza wzrok na ziemię
- Trzeba wyprowadzić go z błędu. - Stwierdzam i próbuję wstać, lecz kręci mi się w głowie.
- Leż i nigdzie się nie ruszaj. - Kładzie mi dłoń na ramieniu i pociąga z powrotem na łóżko
- Dlaczego to robisz? - Pytam ją a ona odpowiada niemym "co?" - Dlaczego tutaj jesteś?
- Nadal mi na tobie zależy. - Informuje mnie
- Ale to jego kochasz. - Fukam, wywracając oczami
- Nie tak jak Ciebie. - Mówi cicho.
- Co? - Nie wierzę
- Muszę iść. - Wstaje, zostawiając mnie kompletnie rozbitego emocjonalnie. Co to miało znaczyć?
- Hej, nie! Zaczekaj! - Proszę ją. Nie może mnie zostawić bez odpowiedzi!
Ale ona nadal idzie. Staje dopiero przy drzwiach. Odwraca się do mnie i mogę dostrzec słoną wodę, zbierającą się w jej oczach.
- Pamiętasz, jak staliśmy w tamtym pokoju? - Kiwam twierdząco głową. - Chciałam Ci coś powiedzieć. Wiesz co? - Cichnie na chwilę, lustrując mnie wzrokiem. - Kocham Cię.
I przysięgam, że wraz z tymi słowami moje serce na nowo skleja się na nowo, ale po chwili otrzymuje kolejny pocisk w swoją stronę:
- Ale już na to za późno. Spóźniłam się. - Delikatny uśmiech z jej twarzy znika, by wstąpił na nią smutny wyraz sprzed chwili. Ostatni raz spogląda na mnie i wychodzi.
Patrzę się tępo w miejsce, w którym przed chwilą stała. Kocha mnie.
Tylko dlaczego to mnie teraz boli zamiast radować?

Once in a lifetime
You were mine

Heartbroken (Bradley Simspon fanfiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz