[Z perspektywy Remusa Lupina - prawdopodobnie jedynego normalnego przyszywanego ojca z domu Gryffindor - czyli mnie. ]
Właśnie skończyłem prysznic, w końcu trzeba było zmyć z siebie upokorzenie jakie zafundowały nam nasze szkolne piękności. Nie ma co mówić, wszystkie hogwardzkie kobietki były dla mnie piękne. Czy to chudzina z kościstym nosem pokrytym piegami, czy okrągła brunetka z wiecznym uśmiechem- każda z nich mnie pociągała i każde spojrzenie przyprawiało mnie o motylki w brzuchu. Może to dlatego, że wiedziałem, że nigdy nie będzie mi dane żadnej z nich nawet potrzymać za rękę.Przebrałem się szybko w czystą szatę, bo za chwilę miał się odbyć apel w Wielkiej Sali dla wszystkich uczniów klas szóstych. James, Syriusz i Peter już dawno poszli licząc, że na sali znajdą się jakieś przekąski, skoro opuściliśmy obiad i kolację bojąc się kolejnego publicznego upokorzenia.
Wyszedłem z dormitorium i natknąłem się na rudowłosą Lily Evans. Przez chwilę chciałem uciec, albo chociaż ukryć się, by mnie nie zauważyła, ale było już za późno. Nasze spojrzenia skrzyżowały się, a Lily, o dziwo, uśmiechnęła się radośnie i rzuciła mi się w objęcia. Wycałowała mnie w oba policzki i spojrzała z uroczym uśmiechem prosto w moje oczy.- Remusku, kochanyyyyyy! Spadłeś mi prosto z nieba! Masz może kawałek czekoladki?
No nie powiem, zdziwiłem się. Jednak kobiety nie ogarniesz. Huragan emocji i zmiennych humorów, jak tu takiej nie kochać? Wyjąłem z kieszeni szaty granatowe zawiniątko i podałem przyjaciółce. Ona prawie je rozszarpała próbując otworzyć i od razu wpakowała sobie kilka kostek tego pokarmu bogów do ust. Usmarowała się cała, a ja zaśmiałem się głupawo. Złapała mnie pod rękę, drugą pociągnęła Wendy, która sała obok zaczytana, i ruszyliśmy w stronę Wielkiej Sali.W drodze wymieniłem kilka zdań z Wendy. Wydała mi się bardzo inteligentna i sympatyczna, jak to możliwe, że przez ponad pięć lat wspólnej nauki w jednej szkole nie znalazłem chwili, by z nią porozmawiać? To prawda, przez te wakacje bardzo dużo schudła, ale przecież nie jestem na tyle płytki, żeby kiedykolwiek oceniać ludzi z powodu wagi. Chyba...
Weszliśmy do Wielkiej Sali, od razu zauważyłem trójkę moich przyjaciół, którzy siedzieli na samym końcu stołu Gryfonów, jak najbliżej stołu nauczycielskiego. Wtf? Co im odbiło? Usiadłem obok nich i dokładnie w tym momencie dyrektor Dumbledore klasnął w ręce.- Moi drodzy szóstoklasiści! - zaczął przemowę staruszek uśmiechając się ciepło. - Z takiej racji, że wy w tym roku nie zdajecie żadnych istotnych egzaminów mam dla was wspaniałą propozycję! Jeśli któreś z was jest nędznym mazgajem, może opuścić tę salę! - zrobił stosowną pauzę, a gdy nikt w sali nawet nie ruszył palcem kontynuuował. - Wczoraj w Londynie spłonął czarodziejski sierociniec. Odbudowanie go jest dość łatwe, ale muszą zostać poczynione pewne kroki, by go ulepszyć i dostosować dla maluchów. Hogwart zgodził się przyjąć dwudziestkę małych czarodziejów pod swoją opiekę. I teraz zwracam się do was, szóstoklasiści! Jest was czterdziestka, więc proszę byście przez tydzień zajmowali się tymi maluchami. Waszą nagrodą będą punkty, ORAZ podczas pobytu dzieci w zamku będziecie zwolnieni ze wszystkich prac domowych.
Na sali zapanowało poruszenie. Dziewczyny były podekscytowane możliwością zajęcia się dziećmi, a chłopcy brakiem prac domowych. Dyrektor uśmiechnął się triumfalnie jakby to była reakcja na jaką liczył.
Profesor McGonagall zabrała głos:
- Wspólnie z innymi opiekunami domów podzieliliśmy was w pary tak, żeby chociaż jedno było obowiązkowe... Lista wisi tam na ścianie.
Ręka rudowłosej Evans wystrzeliła w górę.
- Pani Profesor! A pary mogą być jednopłciowe?
- Panno Evans. - burknęła oburzona profesor McGonagall. - Chyba sobie nie wyobrażasz jaką traumę miałoby potem dziecko, którym zajmowali by się tylko panowie Black i Potter!
Lily zrobiła posępną minę i pokiwała głową.Przez kolejne kilka minut dyrektor i pani profesor podawali informacje dotyczące planu dnia dzieciorków, ale mało kto słuchał, bo wszyscy próbowali wypatrzeć swoje imię na odległej liście. Gdy skończyli paplać wszyscy ruszyli do listy. Trudno się było przepchać. Mała, szczuplutka Wendy przeczołgała się na czworaka, a gdy Syriusz to zobaczył złapał ją i podniósł łaskocząc. Ta zaczęła piszczeć, śmiać się, krzyczeć, wyrywać - wszystko na raz. Ale i tak nie przebiło to Lily Evans, która użyła na liście zaklęcia lupy, a gdy doczytała z kim jest w parze zaklnęła tak głośno i soczyście, że w sali zapanowała głucha cisza:
- KU*WA MAĆ! SERIO?!
Przez kilka chwil w sali było słychać tylko zdenerwowany, przyśpieszony oddech Evansówny, a gdy zebrała się w sobie odwróciła się do stołu nauczycielskiego i zaczęła głośny monolog:
- SERIO, pani profesor? Tak mnie pani kara za moją perfekcyjną pracę prefekta, idealne oceny i wzorowe zachowanie? SERIO? SERIO, POTTER, SERIO? JAMES ZAROZUMIAŁY POTTER? Śmierdziel, który od pierwszej klasy uprzykrza mi życie?! SERIO? DLACZEGO? DLACZEGO?!
Nigdy nie widziałem tak przerażonej McGonagall jak żyję... Lily po chwili chyba się opamiętała, zrobiła niezręczną, słodką minkę i wybiegła z pomieszczenia. Po sali przeszedł pomruk cichego chichotu, a ja dojrzałem, że Slughorn wyciąga rękę z kilkoma monetami w stronę profesora od zielarstwa. Ciekawe o co się założyli... No, mniejsza. Przyjrzałem się liście.
Peeters Katarina i Lupin Remus
Williams Wendy i Syriusz Black.
Katarina Peeters. Nowa, śliczniutka Bułgarka, która niestety nie grzeszy kulturą czy grzecznym zachowaniem. No tak, to było oczywiste, że ją dostanie taki kochany, ułożony prefekt jak ja. Tak poza tym, to Frank Longbottom, nasz kolega z dormitorium, będzie w parze z Alice Carter(on potrafi tylko o niej gadać, ale udaje, że jej nie widzi, bo podobno wtedy ona zwraca większą uwagę na niego, a to śmieszek), a Peter został dołączony do jakiejś puchonki. Akurat tak się składa, że u nas na roku jest tylko czwórka dziewczyn, tam aż sześć. Dziewczyna nie wyglądała na zbyt zadowoloną...
Rozejrzałem się za Bułgarką, by do niej podejść i odezwać się po raz pierwszy w tym roku szkolnym, no ale nigdzie jej nie było. Wzruszyłem ramionami i stwiedziłem, że jestem tak głodny, że zjadłym jednorożca z kopytami(przez co zostałbym pewnie przeklęty, ale co mi tam, nie? Moim przekleństwem pewnie byłoby zamienienie mnie w wilkołaka... oh wait, ja już jestem wilkołakiem.) Udałem się więc w kierunku kuchni, by połaskotać gruszkę(bez skojarzeń...?) i zjeść wielki, pachnący bochenek chleba i popić go moją ukochaną, zieloną herbatką.Dotarłem na miejsce, wdarłem się z burczącym brzuchem do pomieszczenia i od razu obskoczyły mnie miliony małych skrzatów domowych.
- Pan Lupin, sir!
Piszczący głosik działa kojąco na mój wychudzony brzuszek. Poprosiłem skrzatkę o dzbanek herbaty i jakieś pyszne kanapeczki, a wtedy zobaczyłem ją. Siedziała w kącie zajadając się ciastami, muffinkami i innymi słodkościami. Jedną ręką mieszała jakąś substancję w kociołku. Gdy ona mnie dojrzała zamarła z jedną ręką skierowaną stronę ust. Uśmiechnęła się promiennie odsłaniając rządek ubrudzonych czekoladą zębów. Lily Evans wyglądała w tym momencie wprost przeuroczo. Uklęknąłem przy niej i pytającą miną.- Mufę ofreagować Femus.
- Co?
Przeżuła i przełknęła to co miała w buzi.- Muszę odreagować! Będę musiała spędzić calutki tydzień bardzo blisko tego patałacha...
Pokiwałem głową ze zrozumieniem.
- A co tu ważysz?
- A, to jest eliksir na szybki metabolizm. Uwielbiam słodycze, ale nie mogę pozwolić na kupno większych ciuchów, skoro całą kasę wydaję na słodkości!
***Dziękuję za gwiazdki i komentarze, kochane jesteście! <3
CZYTASZ
Koniec psot! - czyli Huncwoci rozrabiają
FanfictionTasiemiec. :3 Luźna interpretacja tego, co działo się podczas szkolnych lat Lily Evans i Huncwotów.