Nowy rozdział po latach. Na razie słabiutko, muszę znów wejść w rytm. :)
[Rozdział z perspektywy R.L. - mnie]
Środowy wieczór spędziłem pisząc wypracowanie na zajęcia z zaklęć. James i Syriusz próbowali przekupić mnie wagonem czekolady, bym napisał trzy wersje, dzięki czemu dwie przypadłyby im. Phi, dobrze wiedzą, że po pierwsze: nie śmiałbym potem spojrzeć profesorowi w oczy, po drugie: moje wypracowanie jest na tyle idealne, że nie potrafiłbym napisać kolejnego choć w połowie oddającego jego cudowność(wielokrotnie to powtarzam), a po trzecie: ostatnio staram ograniczyć się w spożywaniu wyżej wymienionego wspaniałego specyfiku.
Spytacie: dlaczego? Odpowiem! Otóż skrupulatnie liczę kalorie i zawartość składników odżywczych w każdym posiłku, a Lily uświadomiła mnie, że nie ma to zbyt wiele sensu gdy pochłaniam trzy, niewliczone w bilans kaloryczny, czekolady dziennie.
Powiecie: Remusie! Trzy czekolady? Masz tak kościsty tyłek, że nie możesz siedzieć po turecku na podłodze! Wyjaśnię: Widocznie podczas comiesięcznej przemiany spalam tyle kalorii, że dodatkowe kilogramy omijają mnie. A może mam w żołądku tajemnicze stworzenie, które zjada to co zjadam ja? (Gdyby tak było i dowiedziałbym się co to jest i nie było by to zbyt szkodliwe TO mógłbym zbić fortunę)
Na wprost mnie siedziała Lily. Miała ubrudzony czymś nos i podbródek, nerwowo gryzła gumkę ołówka trzymanego w ręce. Od czasu do czasu mamrotała coś pod nosem. Ciepłe światło ognia w kominku padało na jej twarz nadając jej pięknej cerze romantyczny odcień. Tak bardzo starałem się nie widzieć w niej obiektu westchnień. Kochałem Jamesa bardziej niż samego siebie i nigdy, przenigdy nie pozwoliłbym by ktokolwiek dowiedział się co czuję do rudowłosej dziewczyny.
- Remusie, kurczeblade, idziesz na imprezę Bożonarodzeniową do Slughorna? Wypadałoby coś przynieść prawda? W zeszłym roku było taaak miło.
Mhm, słodka Lily. Traktuje Ślimaka jak własnego dziadka, tyle że dziadka tak starego, że należy obchodzić się z nim jak z małym dzieckiem. Jego impreza i 'taaak miło'? Dobre sobie. Te przyjęcia są nudne i do bólu snobistyczne. Lily oczywiście taka nie jest, ale wmawia sobie wspaniałość tych przyjęć przez swoją przedziwną więź z nauczycielem. Kiedyś natknąłem się na nich na korytarzu. Zawzięcie dyskutowali o imprezie charytatywnej organizowanej przez magazyn 'Twój Kociołek'. Pomyślicie: "Remusie, ty kujonie. Pewnie też czytasz to pisemko." Powiem tylko tyle! Ten magazyn ma tyle wspólnego ze specjalistyczną wiedzą magiczną, co Syriusz z cnotliwością. Mają tam dział z dowcipami i plotkami. Raz dorwałem jeden z wyświechtanych pisemek Lilki i odkryłem, że zaznacza w nim na kolorowo niektóre żarty. Czy ona potem chodzi do profesora na herbatę i razem się z nich śmieją?
- Wtedy upiekłam profesorowi, wraz ze skrzatami, ciasteczka. W kształcie kociołków! I PLAM! PLAM JAKBY ROZLAŁ SIĘ ELIKSIR! Był zachwycony. W tym roku nie mam czasu. Ej! Może aloes w doniczce? Nie jestem pewna czy zna jego lecznicze zastosowanie, bo to mugolska roślina...
Przerwała monolog i spojrzała się ze skrzywioną miną w punkt tuż nad moją głową.
- Co się głupio szczerzysz Potter? Bawi cię coś?
- Nie, Lily. Cieszę się, że Cię widzę. Cały dzień myślałem o twoim uśmiechu.
Lily zbaraniała: jej usta przybrały kształt podkówki, a oczy wytrzeszczyły się w uroczym wyrazie. Po chwili widocznie skarciła się w duchu i przybrała obojętny wyraz twarzy ignorując słowa Jamesa.
Ach tak, więc Wielka Księga Dżentelmeńskiego Podrywu chyba już w całości została przez Rogasia przeczytana. Muszę przyznać, że tekst niezły. Chociaż cokolwiek byłoby lepsze niż 'Evans, umówisz się ze mną?' którym traktował Lily przez ostatnie kilka lat.
CZYTASZ
Koniec psot! - czyli Huncwoci rozrabiają
Fiksi PenggemarTasiemiec. :3 Luźna interpretacja tego, co działo się podczas szkolnych lat Lily Evans i Huncwotów.