Strefa

204 15 0
                                    

W zamyśleniu kreślę linie na papierze.
Gryzę ołówek.
Rzucam kolejną zwinięta kulką w ścianę.
Czekam.
Czekam na przeznaczenie.
Powiedziano mi że za godzinę zabierze mnie stąd nijaki McConary.
W głowie już mam plan ucieczki. Nie wiem kim jest.
Nie wiem jakie ma zamiary.
Nie wiem czy dożyje jutra.
S t o p
Nie wiem czy to on dożyje jutra.
Wiem że coś potrafię.
Wiem że będę potrafiła zaryzykować.
Wiem że nigdy nic już nie będzie normalne.
Drzwi uchylają się ze skrzypnięciem, a ja lekko drgam. -Panno Black-słyszę cichy głos-Proszę za mną.
Ruszam za mężczyzną, stawiając ciężkie kroki.
Mijamy dziesiątki twarzy, na które ja boję się spojrzeć.
Boję się w nich zobaczyć strach, obrzydzenie.
-Dokąd my...-milknę na widok czarnego mercedesa
McConary otwiera mi drzwi, a sam siada na miejscu kierowcy.
W środku już ktoś jest.
Chłopak.
Zamiera na mój widok.
A ja panikuje i myślę nad ucieczką.
Ktoś kaszle znacząco, a ja z płonącą twarzą uświadamiam sobie, że stoję z ręką na drzwiach i przyglądam się chłopakowi jak kosmicie.
-Przepraszam-bełkoczę i wsiadam.
To był mój błąd, prawda?
Ruszamy.
A McConary zaczyna mówić:
-Witam was, Astra, Monte, jak pewnie wiecie nazywam się Kornel.
-Dokąd nas pan zabiera?-warczę ostrym tonem, nie odrywając wzroku od szyby. Chcę zapamiętać jak najwięcej.
-Możecie nazywać to Strefą.
Zduszam chichot.
W sensie strefa 51?
Interesuje się nami wojsko?
Ciekawe.
-To nie strefa 51 panno Black-ucina, jakby czytał mi w myślach
-Nie? A już myślałem że chcecie nam pokazać ufoludki, szkoda, ty byś się dobrze czuł wśród swoich Karmel-drwi chłopak, przekręcając imię McConarego.
Ten odwraca się i posyła mu złowrogie spojrzenie.
Jedziemy jeszcze kilka godzin.
Kiedy jesteśmy na miejscu jest już dawno po północy.
Sierp księżyca spogląda na nas z góry.
Czuje się sennie.
Moje stopy suną po żwirze.
Idę obok Montiego, jest wysoki, czuję się przy nim jakbym miała pięć lat.
Drżę z zimna, obserwując jak jego sylwetka mnie wyprzedz, a pełne usta wyginają się w psychopatycznym uśmiechu.
Jego wzrok mnie przytłacza, nieśpiesznie oceniając każdą część mojego ciała.
Wargi zamierają w krzywym uśmiechu.
-Nie szczerz się tak, bo wybije ci te kły-mamroczę, walecznie podnosząc głowę
Jego aksamitny śmiech odbija się echem w mojej głowie, powodując dreszcze.
Pochodzi do mnie, a potem szepcze, zachaczając ustami o moje ucho.
Odsuwam się gwałtownie ale i tak słyszę groźbę w jego głosie
-Chciałabyś, ale dobrze ci radzę, nie zbliżaj się do mnie
-Dlaczego?-wyrywa mi się
Milczy przez chwilę.
-Bo cię nie lubię-stwierdza w końcu
Auć, zabolało.
Dupek.
Za kogo on się ma?
Patrzę wprost w jego zielone tęczówki.
Przystojna twarz obrała obojętną maskę.
Widzę kpinę która maluje się na jego twarzy.
Wiatr rozwiewa kosmyki czarnych włosów, ciskając mu nimi w twarz, a ja przez chwilę zapominam jak posługiwać się słowami.
Z mojej krtani płyną słowa i uświadamiam sobie że jestem zła.
-Mówisz? To się bardzo cieszę że żywimy do siebie takie same uczucia, palancie.
W jego oczach zapalają się niebezpieczne ogniki.
Cofam się o krok.
-Monte! Astra! Uspokójcie się! I ruszcie się wreszcie bo chcę wam pokazać wasze pokoje i przedstawić innym.
Chciałam zaprotestować, bo przecież jest około 3 nad ranem, ale Monte posyła mi mordercze spojrzenie.
Ignoruje go i ruszam za Kornelem.
Zatrzymuje się przed ogromnym budynkiem, który przypomina wyglądem zamek.
Zapiera mi dech w piersi.
-Witajcie w Strefie-odzywa się McConary-Tu będziecie uczyć się okiełznać swoją Esencję.
A potem znika za masywnymi, machoniowymi drzwiami, a ja ruszam za nim, wiedząc że to dopiero początek.
Początek czego?
'Twojego przeznaczenia, które niebawem się wypełni, strzeż się Astro Black, oni już po ciebie idą'
Zamieram.
Czy tylko ja to słyszałam?
Rozglądam się po obojętnych twarzach moich towarzyszy i czuję jak powoli wypełniam się lękiem.
Kogo powinnam uwzględnienić w testamencie?

FeniksOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz