William

88 11 1
                                    

Tymczasem gdzieś w Komnacie Smoka.

Wysoki, barczysty mężczyzna o złotych, kocich oczach, zasiadał na ogromnym tronie, budzącym zarazem lęk jak i podziw, stworzony był z kości tych których uznawał za wrogów lub potencjalne niebezpieczeństwo, w rzeczy samej, był on okrutny i bardzo wpływowy.
Czekał teraz na specjalnego gościa, który miał się niedługo zjawić.
Do ciemnej sali, oświetlonej jedynie na wpół wypalonymi świecami, pewnym krokiem wszedł młody chłopak, który najwyraźniej nie odczuwał potrzeby okazania jakiegokolwiek szacunku zasiadającemu na tronie mężczyźnie.
-Williamie-złotooki wstał
Chłopak tylko skinął głową, zacisnął mocniej dłoń na sztylecie, który chował za pasem i uśmiechnął się kpiąco.
-Rexus, mówił ci ktoś, że masz imię jak pies?-wypalił
Mężczyzna zacisnął pięści, jeszcze nikt nigdy nie ośmielił się go obrazić, podniósł rękę w zamiarze wymierzenia ciosu, jednak chłopak był szybszy.
-Czyżbyś przypadkiem zapomniał że nie masz nade mną żadnej władzy? Mój świat pod ciebie nie podlega i nigdy nie będzie.
Rexus uspokoił się trochę, nabrał głeboko powietrza i zamknął oczy.
-Widzisz Williamie, zaprosiłem cię w moje skromne progi...
-Skromne?-parsknął cicho, jednak pozwolił tamtemu kontynuować.
-...ponieważ mam bardzo...-przez chwilę próbował dobrać słowa-Nieznośną i całkiem nieświadomą niczego córkę.
-Gratulacje, ale jaki ja mam w tym interes? Bawisz się w dobrego ojca i chcesz ją wyswatać wbrew woli?-poruszył znacząco brwiam-Dzięki, ale mam lepsze zajęcia.
-Ty bezczelny...
-Mówią mi Will-zaśmiał się cicho-Chociaż z tym określeniem spotykam się równie często.
Rexus zrobił się cały czerwony na twarzy, zacisnął kły i warknął coś pod nosem, co wyraźnie rozbawiło jego gościa.
Mimo to kontynuował:
-Powierzyłem to zadanie Braciom M. jednak jeden z nich okazał się zbyt...nieodpowiedni, a drugi zbyt słaby, ujawnił się przed nią...niedość że się zakochał to jeszcze przybrał Anielską postać.
Will słuchał tego w milczeniu, ta dziewczyna musi być naprawdę wyjątkowa.
-Mam nadzieję że ty spiszesz się lepiej, Williamie.
-Jaką otrzymam nagrodę jeśli przyjmę twoją propozycję-powiedział beznamiętnie
-Cóż, moja córka zasiądzie na tronie...a ja obsypię cię złotem?
-Nie, mam lepszą propozycję, moja matka jest ciężko chora, a ja wiem że ty masz na to lek...daj mi go, a przyprowadzę ją do ciebie Rexusie.
Chłopak na wspomnienie o matce spowarzniał na chwilę, była dobrą kobietą, nie miał pojęcia czy uda mu się ją uratować, ale musiał spróbować, w innym wypadku nigdy sobie tego nie wybaczy.
-Zgoda, ruszaj zatem-te słowa rozbrzmiały w jego uszach echem.
Czyli tylko ta dziewczyna będzie w stanie mu pomóc.

Wieża w Mieście Cieni.

Wiatr rozwiewa moje włosy.
Nachylam się ku krawędzi i czuję zawroty głowy.
-Mephist-szepczę
Nie ma go.
Krzyk nie będzie najlepszym wyjściem, bo może zwabić zło w najczystrzej postaci, jednak nie mam wyboru.
-Mephist!-krzyczę-Zabierz mnie stąd, natychmiast!
Brak odpowiedzi
Czekam
Mijają kolejne minuty.
Dreszcz zimna wstrząsa moim ciałem.
-Mephist-szepczę opadając na kolana-Proszę wróć...
Nagle coś miga mi przed oczami.
W moim sercu zapala się iskierka nadziei.
Jednak kiedy powietrze rozdziera przeraźliwe skrzeczenie, zamieram w bezruchu.
Ogromne, zmutowane stworzenie z rzędem ostrych jak brzytwa zębów w miejscach gdzie powinny być oczy i paszcza.
Wyglądem przypomina trochę pterodaktyla.
Przerażająca istota nurkuje wprost na mnie.
Biorę głęboki oddech.
Stoję jak sparaliżowana.
Demon wyciąga ku mnie szpony i chybia o kilka centymetrów.
Zdecydowanie nie spodobał mu się ten błąd i zamierza to naprawić, zatapiając we mnie pazury.
O nie, tak łatwo się nie poddam.
Uchylam się przed atakiem i ciskam w istotę ognistymi kulami, prawie na oślep.
Trafiam.
Słyszę przeraźliwy wrzask.
Demon jednak nie ginie, a z jego klatki piersiowej(?) sączy się paskudna czarna maź.
Tylko go rozwścieczyłam
-O cholera-mamroczę i szykuję się do obrony
Czekam aż zaatakuję, jednak to nie następuje.
Spoglądam w ciemne niebo i widzę jak stwór toczy walkę z czymś o wiele większym od siebie.
No pięknie, śmierć się chyba uparła żebym była dziś jej gościem.
To już nie jest pech, to jakaś klątwa, która zamierza mnie powoli wykończyć, od tak, dla satysfakcji.
W pewnym momencie, któreś z nich zniża lot i zpycha mnie z wieży.
Spadam.
Krzyk zamiera mi w krtani.
Huk powietrza eksploduje mi w uszach.
Patrzę szeroko otwartymi oczami na oddalające się niebo.
Jestem szczęśliwa ze świadomością że za chwilę powiem mojej mamie 'cześć, tęskniłam, wiesz?'
Czekam na zdwojoną dawkę bólu.
Już poraz drugi tego wieczoru moje przewidywania się nie spełniają.
Spoglądam w dziwnie znajome, jasne oczy skrzydlatego stworzenia i nie wiem czy mam zacząć się wyrywać z jego szponów czy posłusznie dać się nieść, więc po prostu mdleję.

FeniksOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz