Przemiana.

120 11 0
                                    

Czas to dziwne zjawisko.
Sam w sobie jest nieskończony.
Samolubny.
Zmienia świat według swoich zachcianek.
Jest cierpliwy, ma czas.
Ale i jakże egoistyczny.
Oddaje nam niewielki kawałek siebie.
Mamy wydzieloną cząstkę, która każe nam żyć.
Jest iskierką w ogniu, który nas trawi.
Czasem myślę że jest zły.
Mylę się.
Jest mądry, uczy nas jak żyć.
Jednak często nam go brakuje, bo Czas jest nierozważny, zbyt zamyślony żeby nie popełniać błędów.
Dziś potrzebuję go więcej.
Dużo więcej.
Obserwuję jak Mephist wstaje.
Widzę przerażoną minę Molly.
Uniesioną brew Joe'go.
Ironię wymalowaną na twarzy Montiego.
Kate, która zaciska pięści.
-Zasady?-pyta Mephist uśmiechając się szeroko, przerażająco-Te same które mówią że jesteś dupkiem?
-Nie pozwalaj sobie-warczy-Ona należy do mnie, od chwili kiedy pierwszy raz zaczerpnęła tchu.
Tego jest już za wiele.
Podnoszę się.
Zwracam uwagę wszystkich w sali.
Nie obchodzi mnie to.
Czuję jak przez moje żyły przepływa żywy ogień.
Staje pomiędzy nimi, a na zaciśniętych pięściach pojawia się ogień.
-Nie jestem niczyją własnością, a już z pewnością nie twoją!-sprzeciwiam się
Śmieje się szyderczo, a ja mam ochotę płakać
-Jesteś, tylko o tym nie wiesz...kiedy skończy się to całe gówno będziesz mi buty czyścić.
Patrzę mu prosto w oczy.
Oczy przepełnione pogardą.
Gdzie się podział chłopak który tamtej nocy pokazywał mi ognistego ptaka?
Gdzie zniknęła dobroć?
-Jesteś bezczelny-mówię przez zęby
Uśmiecha się jeszcze szerzej.
Błyska kłami.
-A może już dziś wezmę to co mi się należy? Myślę że byłaby niezła zabawa gdybyś...
Milknie, robiąc unik.
Znowu unoszę dłoń i szykuje kolejną kulę.
Ktoś łapie mnie za nadgarstek.
Szarpie się.
-Astra, spokojnie-słyszę szept Mephista-Cholera, uspokój się.
Monte zaczyna się śmiać.
-Widzę braciszku, że tym razem bierzesz się za gorące laski, muszę cię rozczarować, ale As jest już moja. Prawda skarbie?
-Nienawidzę cię, rozumiesz?! Nienawidzę! Jak możesz być tak...-nagle mój głos zamienia się w skrzeczenie.
Każde kolejne słowo wypowiadam w nieznanym sobie języku.
Czuję jak pękają mi kości.
Jak całe moje ciało spowija ogień.
Świat nagle wydaje się większy.
Pełen możliwości.
Zmysły mi się wyostrzają.
Płonę żywym ogniem, jednak to już nie jestem ja.
To nie jest moje ciało.
A więc dlaczego czuję się bardziej sobą niż kiedykolwiek w życiu.
Wreszcie czuje że żyje.
To tak, jakby odebrano mi część mnie i dopiero teraz ją odzyskałam.
Kim jestem?
W głębi duszy znałam odpowiedź, ale bałam się że okaże się prawdą.
Wciąż wmawaiałam sobie, że to tylko jakaś insyniuacja.
Że to się nie dzieje naprawdę.
Jednak to było bardziej prawdziwe niż cokolwiek innego na tym chorym świecie.
To było niczym tlen.
Unosze się w powietrzu, dzięki sile swoich skrzydeł.
Patrzę prosto w oczy Montiego i czuje satysfakcję, jednak tylko przez krótką chwilę, bo jego mina z przerażonej zmienia się w zafascynowaną.
Przechodzą mnie deszcze i...wracam do swojej pierwotnej postaci.
Kulę się na zimnej podłodze.
Lodowate łzy płyną mi po policzkach.
Drżę.
Brakuje mi sił żeby się poruszyć.
Tracę przytomność.
Odpływam, ale uprzednio słyszę karcący głos, prawdopodobnie McConarego.
-Monte, co ci strzeliło do głowy głupi szczeniaku?! Jeszcze trochę i powiedziałbyś jej, o jej ojcu.
Ona nie może wiedzieć...rozumiesz? Nie może.
Mephist, nie stój tak, zabierz ją do skrzydła szpitalnego...A wy wszyscy...

FeniksOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz