Powrót do przeszłości cz. I

137 15 2
                                    

Załamałam się. Osoba którą kochałam i zdawałoby się być dobra... wcale taka święta nie była. On także miał swoją ciemną stronę, o której istnieniu nigdy nie wiedziałam.

Usiadłam na trawniku podkulając kolana i chowając twarz w ramionach. Po chwili usłyszałam kroki. To Lee.

Jednak pomimo, że zbliżał się do mnie ja czułam, iż jest coraz dalej. Zaraz to nie on się oddalał to ja (a konkretnie moja świadomość, duch czy coś w tym stylu) odlatywał. Wznosiłam się coraz wyżej i wyżej... W końcu zobaczyłam Ziemie niczym ze stacji kosmicznej. Był jednak mały szkopuł nie miałam, żadnego skafandra, których chroniłby mnie przed promieniami słońca, nie czułam także abym traciła przytomność. Po prostu patrzyłam na piękny widok na błękitną planetę. Światła które paliły się tam gdzie była noc zaczęły się tak jakby kurczyć. Było ich coraz mniej aż w końcu zapanowała ciemność, jednak nie tylko w części gdzie panowała noc, całą Ziemią władała ciemność. Mój duch bez mojej zgody zaczął opadać z powrotem na powierzchnię.

Gdy moje nogi dotknęły ziemi poczułam ciężar ciała, którego dotychczas nie odczuwała, zachwiałam się, ale nie upadłam. Miejsce w którym się znalazłam było niedaleko morza które słyszałam, ale przez panujący mrok nie mogłam go dojrzeć. Ogólnie był naprawdę ciepło, a wręcz gorąco. Spojrzałam w górę. Niebo pokryte było ciemnymi chmurami. Rozejrzałam się dookoła nic nie widziała, więc musiałam nasłuchiwać. I to nie zadziałało wokół panowała cisza... kompletna (oczywiście pomijając szum wody). Wystraszyłam się, nie powiem. W nocy zawsze było cicho, ale to po prostu... przekraczało granice. Zawsze mogłam dosłyszeć koniki polne, szum drzew, albo cokolwiek, tu nic. Nie wiedząc co robić ruszyłam przed siebie.

Szłam po omacku co krok przewracając się na wystających kamieniach, korzeniach itp. Marsz zajął mi dłuższą chwilę, aż w końcu zobaczyłam delikatne światło. Światło, czyli ludzie. Ludzie, czyli przerwanie ciszy. Ruszyłam szybciej, co było błędem bo po raz setny zaliczyłam glebę. Podniosłam i ponownie ruszyłam tym razem ostrożniej.

W końcu dotarłam do źródła, a raczej miejsca z którego się wydostawało. Prowizoryczne drzwi zrobione z kawałków drewna i kory zabezpieczały wejście do jaskini. Uchyliłam je i weszłam do środka pomimo rażącego światła. Na wejściu zostałam gdzieś pociągnięta. Nie miałam pojęcia gdzie, mój wzrok nadal się nie przyzwyczaił.

Usłyszałam szepty, które z początku były dla mnie nie zrozumiałe. Lecz po chwili znała sens rozmów, choć nadal wydawały się dziwnie przytłumione. Kiedy moje oczy wreszcie przyzwyczaiły się do oświetlenia, zobaczyłam miejsce w którym byłam i do którego zostałam zawleczona. Jaskinia przypominała tą w której znalazłam skrzynie. W środku było kilka osób, każda z nich miał na twarzy wyraz zdziwienia.

-Kim ty jesteś? - zapytał mnie męski głos.

Obróciłam się bo tam było jego źródło.

-Ja... - zobaczyłam go, zupełnie przypominał Leo. Choć kilka rzeczy się nie zgadzało. Ten miał dłuższe skołtunione i brudnewłosy. Lee zawsze schludnie ubrany ten tutaj w łachmanach, jak z resztą wszyscy obecni. - Gdzie ja jestem?

Chłopak zmrużył oczy, przyglądając i badając mnie wzrokiem.

-Pierwszy zadałem pytanie.

-Kobiety mają pierwszeństwo.

-Co? To ty jesteś kobietą?

-A niby na co ci wyglądam, konia? - dopytałam

-Nie. Widzę, że jesteś człowiekiem, ale czyś kobieta czy mężczyzna... Tego należałoby dowieść

Zrobił krok w moją stronę, a ja nie miałam zamiaru się cofać, ale ni chciałam też by ten idiota coś sprawdzał.

-Wierz mi wiem jaką mam płeć. Więc co z moim pytaniem.

BalanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz