Koszamry #2 i jeden idiota

99 12 2
                                    

Sala została pomalowana na biało z seledynowymi wstawkami. Lee leżał na łóżku. Obok nie był już podpięty do kroplówki z chemią. Nie wiem czy nie usłyszał jak wchodziłam, czy po prostu był zbyt zmęczony aby jakkolwiek się odezwać.

-Lee? - zawołałam go cicho, upewniając się czy czasem nie zasnął.

-Tak - odezwał się zmęczonym głosem.

Podbiegłam do niego i delikatnie przytuliłam. Po pewnym czasie przyłożyłam swoje czoło do jego, patrząc sobie prosto w oczy.

-Kocham cię i nie wiem jak mogłeś pomyśleć, że zostawię cię samym z całym tym gównem.

-Ja nie chciałem, abyś widziała mnie w takim stanie, nie chciałem żebyś cierpiała z mojego powodu.

-A nie pomyślałeś przypadkiem, że odsuwając mnie od siebie, krzywdzisz jeszcze mocniej? I to nie tylko mnie, ale również siebie. Ja rozumiem, że chcesz mnie przed tym chronić, ale o to właśnie chodzi w miłość. Cierpimy bo kochamy. Bez bólu, nie ma prawdziwej miłości. To powinna być nasza decyzja. Rozumiem chemia trochę namiesza ci w głowie, możesz być gorszy niż baba w ciąży, ale nie podejmuj decyzji które dotyczą nas, sam. Rozumiesz? Nawet nie wiesz jak boli sam świadomość, że nie chciałeś abym była przy tobie w tym czasie.

W odpowiedzi pocałował mnie, choć uczucie było takie samo, wyczuwałam tam lekki posmak lekarstw którymi był faszerowany. Mimo to, podobało mi się jak diabli. Uwielbiałam miękkość jego ust i to jak przyspieszało mu tętno (tak samo jak mi). Chłopak przyciągnął mnie jeszcze bliżej przez co położyłam się na nim. Nasze ciała jak zawsze idealnie do siebie pasowały. Chłopak wsunął dłoń pod moją koszulkę i zaczął rysować nieznane nikomu wzory kierując się coraz wyżej i wyżej... aż w końcu przerwało nam chrząknięcie jakiejś osoby. Oderwałam się od chłopaka, na co jęknął z niezadowolenia. W drzwiach sali stała ta sama tleniona blondynka, co kiedyś.

-Muszę wam przeszkodzić w waszych igraszkach, ale godziny odwiedzin się skończyły, a poza tym to szpital a nie burdel.

Mój chłopak cały się spiął.

-Przykro mi, ale ja na takie miejsce mówię sypialnia, a sądząc co tu ostatnio wyczyniałaś mogłaś się zapomnieć - dziewczyna posłała mi nienawistne spojrzenie, natomiast ja odwróciłam głowę do Lee. - Na razie kochanie muszę już iść.

-Dobrze - przybliżył moją twarz tak abym tylko ja mogła usłyszeć słowa które wyszeptał - Mam nadzieję że jeszcze kiedyś to dokończymy.

-Masz moje słowo.

Pocałowałam go przeciągle na pożegnanie. Wstałam i skierowałam się do wyjścia. Po drodze usłyszałam ciche prychnięcie, jednak nie obdarzyłam dziewczynę nawet zbędnym spojrzeniem.

-Do zobaczenia jutro kotek. Kocham cię. - krzyknęłam przy drzwiach, obracając się w stronę chłopaka.

-Mam nadzieję. Ja też cię kocham.

Wyszłam z sali z wielkim uśmiechem na twarzy. Pokazałam tej suce gdzie jej miejsce i najprawdopodobniej rozpoczęłam wielką wojnę. No ale cóż, zdarza się.

Przez cały ten dzisiejszy dzień, obfitujący w emocje musiałam odreagować, dlatego też postanowiłam pobiegać. Wybrałam dłużą drogę do domu, dzięki czemu poukładałam sobie w głowie. Jedno było pewne muszę pomóc mojemu chłopakowi, wyrwać się z objęć śmierci. On nie mógł umrzeć tak szybko, ma całe życie przed sobą i jeśli jest to nam dane, to przed nami. W trakcie tego maratonu, bo inaczej nie dało się go nazwać - 5 kilometrów, to nie przelewki, wymyśliłam, że rozwiązanie może znajdować się w księdze.

BalanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz