Wyrok i zakon

82 13 1
                                    

Wyszłam przed budynek szkoły, biorąc głęboki wdech. "Nareszcie z dala od tego idioty" - pomyślałam. Niestety moje szczęście nie trwało długo, ponieważ u mojego boku pojawiła się przyczyna mojego nieszczęścia.

-Gdzie ci tak spieszno?

-Hmm... Sama nie wiem chyba to kwestia pewnego osobnika z odmóżdżeniem, co za tym idzie debila, który nic nie rozumie. Dochodzi do tego też sprawa innego osobnika, który nie posiada tego typu upośledzenia i który czeka już na mnie. Tak więc ja spadam, a tobie radze znaleźć sobie inną ofiarę tym razem bardziej chętną.

Odeszłam szybkim krokiem, aby znaleźć się jak najdalej tego dupka.
Po jakichś 45 minutach marszu znalazłam się pod szpitalem. W środku zostałam obdarzona miłym uśmiechem ze strony recepcjonistki. W odpowiedzi skinęłam tylko głową i skierowałam się do sali Lee. Na korytarzu spotkałam jego ojca, który także na mój widok się uśmiechnął.

-Dzień dobry - przywitałam się.

-Dzień dobry. Moja żona zaraz wyjdzie.

-Poczekam.

Siedzieliśmy w ciszy do momentu aż kobieta wyszła. Na mój widok uśmiechnęła się smutno i odeszła wraz z mężem nie zamieniając ze mną ani słowa. Nie powiem, że nie zaskoczyło mnie to troszkę. Wczoraj jeszcze mnie przytulała, a dziś... A z resztą.

Weszłam do pokoju Lee. Chłopak jak zwykle leżał na łóżku. Zamknęłam za sobą drzwi, robiąc tym samym trochę hałasu. Chłopak spojrzał w moja stronę i uśmiechnął się tak samo jak jego matka - smutno.

-Cześć kochanie.

-Lee co się dzieje?

-Nic.

-Leo, przecież widzę nie okłamuj mnie. Nawet jeśli miałaby być to prawda która zaboli. Ja muszę wiedzieć, Lee.

-Przepraszam... ale nie wiem jak mam ci to powiedzieć.

Podeszłam do niego i chwyciłam za rękę.

-Prosto z mostu, tak jakbyś zrywał plaster.

-Ja umieram...

-Wiem, skarbie.

-Tak, ale to... będzie wkrótce - zacisnęłam mocniej dłoń.

-Czyli ile?

-2-3 miesiące.

Wciągnęłam powietrze. Nie, nie, nie... To nie może być tak szybko, ja muszę coś zrobić. To ja jestem Strażnikiem tylko ja mogę mu pomóc. To jest moja pierwsza i ostatnia miłość, nie mogę go stracić. To ostatnia osoba która mnie kocha i ja ją. Nie myśląc wiele wpiłam się w jego usta, musiałam przestać wszystko analizować, a tylko on jest mi w stanie pomóc. Chłopak szybko odwzajemnił pocałunek, pogłębiając go. Trwaliśmy tak do chwili, aż zabrakło nam tchu.

-Dziękuję.

-Za co?

-Za to że mnie rozumiesz.

-A ja dziękuję, że otworzyłaś się akurat przede mną.

-A ja dziękuję za to że byłeś taki upierdliwy i nie poddałeś się. Walczyłeś o to abym się znów nie zamknęłam na innych.

-A nie ma sprawy - mrugnął do mnie.

-Ha ha ha. A ty jak zwykle skromny.

-I tak mnie kochasz.

-Niestety...

-Dobra, dobra. A teraz opowiadaj co tam się w szkole działo.

-Eh... Szkoda mówić.

BalanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz