Co wśród lasów pogranicza robiła samotna, lecz uzbrojona dziewczyna? Kim tak naprawdę była? Podała nazwisko Schwarzinger – najsłynniejszego i najpotężniejszego rodu w Serinie. Ma typowy śpiewny akcent wskazujący na pochodzenie z północnego wschodu. Podróżuje sama. Ta sprawa ma w sobie coś nieprzyjemnego. Wren wie zbyt mało o sąsiednim kraju, aby cokolwiek stwierdzić. Dziewczyna o imieniu Lilli jest zagadką.
Lecz ona nie chce wracać do tego, co przeżyła. Urodzona jako ostatnie, nie do końca chciane dziecko jednego z najpotężniejszych rodów, nigdy nie była wolna. Jeszcze przed narodzinami została przeznaczona na żonę dla, również nienarodzonego, pierworodnego syna pana na zamku Lust. Wielokrotne sprzeciwy nie dawały skutku. Pożądany efekt osiągnęła dopiero, gdy w wieku sześciu lat niemalże na śmierć wystraszyła swojego narzeczonego. Przebrała się wówczas za ducha i z mieczem ganiała go po pustym skrzydle zamku. Wtedy to siedmioletni dziedzic stwierdził, że dziewczynka go przeraża i nie chce z nią zostawać sam na sam. Jego rodzice słyszeli opinie o najmłodszej córce Schwarzingerów i przyjęli propozycję syna. Lilli chodziła dumna jak paw, ponieważ dopięła swego. Rodzice jednak nie poddawali się. Wiadomo było, że jest bystrą, lecz niepokorną dziewczyną, co było w tamtych czasach niepożądanym połączeniem. Wielu kandydatów na męża zmykało przed nią w podskokach, gdy ujrzeli jej diabelne spojrzenie. Mimo, że byli czasem dziesięć lat starsi. Ona tylko uśmiechała się wtedy słodko i odpowiadała rodzicom: Nie byli mnie warci. Wszędzie, gdzie mieszkała, latał za nią tłum chłopców. Była hersztem młodzieżowych band w każdym miejscu zamieszkania. A często je zmieniała.
Urodziła się w zamku Schwarzrosen, rodowym gnieździe swych rodziców. Była wysyłana na wychowanie do stryja, bardziej na południe lub do różnych ciotek od strony matki, zamieszkujących w stolicy oraz górskim zamku Uher. Wielu młodych mężczyzn zachwycało się urodą dziewczynki. Od najwcześniejszych lat była zgrabna i zręczna. Poruszała się z wdziękiem, którego nie odbierały jej nawet podarte ubrania i pozdzierane kolana. Czarne włosy i śniadą cerę odziedziczyła po ojcu, podobnie jak siłę charakteru. Do matki w ogóle niepodobna, jakby nie jej dziecko. A oczy małej Lilli zawsze lśniły szmaragdowym blaskiem i nie zgasiła ich nawet długa i ciężka nauka savoir–vivre.
W wieku lat dwunastu niepokorna latorośl umiała już strzelać z łuku, rzucać nożami i walczyć mieczem, w czym dopomagał jej starszy brat. Nauki również pobierała u zamkowego fechmistrza. Lecz nie tylko o walkę jej chodziło. Chciała również być wykształcona i dlatego uprosiła ojca, aby wynajął nauczyciela. Po kilku miesiącach umiała więcej od swego mentora, a nie był on jakimś ostatnim idiotą, więc nie była to mała wiedza.
Zaraz po swoich czternastych urodzinach zawrzał w niej gniew. Zebrała potrzebne rzeczy, zwędziła jedzenie z kuchni i pogalopowała w siną dal na swoich ulubionym wierzchowcu. I ślad po niej zaginął. Podróżowała po całym terytorium dwóch krajów, niejednokrotnie ocierając się o włos od śmierci. Wtedy powstały legendy. Lecz nikt jej nie widział. Nikt o niej nie słyszał. Tak się zazwyczaj umawiali.
Z zamyślenia wyrywa ją głos Wrena:
- Chodźmy już spać, jutro pracowity dzień – mówi układając się na posłaniu.
- Co masz na myśli – Lilli unosi jedną brew – ja dalej podążam swoją ... – urywa nagle przypomniawszy sobie złożoną obietnicę – no tak, mam ci pomóc... – wzdycha teatralnie – więc co zamierzasz?
- Oni łatwo nie odpuszczą – stwierdza młodzieniec – wciąż muszę uciekać. Najlepiej na zachód, byle dalej od Zamku Missisiwii.
- Mnie też pasuje, rozstaniemy się za granicą – odpowiada dziewczyna i kładzie się wśród koców. Mości sobie legowisko i układa głowę na siodle – przed równonocą muszę być w Terirze – mruczy już przez sen.
Znów śni. Widzi krew. Czerwień idealnie odbijająca od bieli śniegu. W tle wysokie góry. Dookoła jej dłoni ogień. Ludzie krzyczą, umierają. Dookoła trupy, Lilli rozpoznaje twarze. Nie wszystkie. Ojciec. Wysoki, ciemnoskóry młodzieniec. Jasnowłosy chłopak. Mężczyzna o włosach jak ogień. Wszystko wiruje w tańcu śmierci. Lilli widzi ją, czarnego ponurego żniwiarza. Postać trzyma kosę, krąży wokół wyjąc i zabierając dusze. Sunie powoli do dziewczyny i gdy znajduje się już kilka centymetrów od jej twarzy, ściąga czarną maskę. Na Lilli spoglądają jej własne oczy. Lecz twarz jest inna. Spalona. Połowa skóry zwęgliła się, odpada płatami. W niektórych miejscach zieją straszliwe, krwawe rany. Śmierć szczerzy się przerażająco do Lilli jej własnym, bezczelnym uśmiechem. Dziewczyna krzyczy i budzi się.
Lecz senność nie pozwala pozostać obudzonym. Już po chwili znów zapada w straszliwe w swym znaczeniu koszmary.
Widzi siebie, przed ołtarzem. Obok stoi mężczyzna, lecz Lilli nie widzi jego twarzy. Czuje tylko zapach. Pan młody pachnie miętą i rumiankiem. Chwyta ją za rękę. Jego dłoń jest miękka. Dziewczyna czuje ogień pożądania. Obraz zmienia się. Lilli unosi się w powietrzu nad pałacowym ogrodem w Astrze. W ogrodzie stoi kobieta ubrana w piękną suknię koloru fiołków. W jej stronę biegnie mały jasnowłosy chłopiec. Śmieje się. Nagle zza zakrętu wypadają żołnierze, biorą dziecko ze sobą. Kobieta krzyczy. Lilli nagle orientuje się, że to jej własny krzyk. Ulatuje wysoko, wyżej. Jest ptakiem. Widzi wieżę, przez okno wygląda młodzieniec z koroną na głowie. W oknach są kraty. Dziewczyna chce się zatrzymać, lecz nie może. Leci dalej, na północny wschód. Przez wieś galopują jeźdźcy. Ośmiu mężczyzn na bojowych koniach i uzbrojonych po zęby. Ludzie krzyczą. Zgubieni! W wiosce płonie ogień. Lilli spada wprost do niego. Czuje ból, niewyobrażalny. Płomienie liżą jej ciało, dookoła stoi tłum, szydzi z niej. Słyszy gwizdy, przekleństwa, wyzwiska. Wszystko zapełnia się cierpieniem. Lilli krzyczy.
YOU ARE READING
Tam, gdzie rosną róże ~ Korekta
FantasyBajkowa historia umieszczona w zupełnie NIEbajkowym świecie. Tu ludzie mają realne problemy, krwawe wojny, rasizm i dyskryminację. Witamy w królestwach północy, państwach o utartych szlakach i wytyczonych zasadach. I w takiej właśnie sytuacji świat...