Rozdział 47: Przyczyny

5 0 0
                                    


Argo otrząsnął się i ruszył dalej. Pogoda była zaiste nieprzyjemna. Szaro, buro i ponuro, jak zwykła mawiać świętej pamięci Lilli – pomyślał z goryczą. Swoją drogą, nie powinna umierać. Miał do niej żal, że tak łatwo dała się zabić. I to komu? Elizie. Chłopak nie wiedział, na kogo ma być zły.

A teraz, wyszedłszy z najdroższej oberży w Astrze, gdzie zatrzymał się ze stryjem, nie miał ochoty myśleć. Szwendał się ulicami całkowicie bez celu. Dotarł na pełny ludzi plac solny. Lubił towarzystwo, ale nie tłok. Szybko skręcił w jedną z bocznych uliczek po lewej stronie. Wciągnął w płuca nieznany dotąd zapach. Pachniało czasem. Mur, który nagle przed nim wyrósł, zdawał się być starszy niż całe miasto. Mała furta, mimo rozmiaru, rzucała się w oczy. Otoczona była wiankiem starożytnych run tworzących zaklęcia. W sumie litery owe różniły się bardzo od współczesnych, ale Argo studiował nieco historię i z trudem odcyfrował pierwsze zdanie. Dalej nie musiał czytać.

- Niech Płomień podpali stosy serc waszych – głosił napis na zewnętrznym kręgu. Był to typowy wers z Zawołania Solignis, często wykuwany na murach świątyń tej bogini.

Chłopak powoli pchnął lekką furtę. O dziwo nie była zamknięta. Dziwnie rozgrzana metalowa klamka wzbudzała nieprzyjemne uczucie. Argo poczuł się osaczony przez jakąś obcą moc. To magia ognia – pomyślał – głos ognistej bogini jest tutaj silny.

Wiedział, że Solignis ogrzewała ludzi ciepłem swojej miłości. Ale też potrafiła się gniewać. Zmienna jak ogień. Argo wszedł na dziedziniec. Okna świątyni, mimo złej pogody były uchylone. Posłyszał więc dudniący, przenikający umysł i wzbudzający serce do szybszego bicia dźwięk organ. Ten niedawno wynaleziony, wielki instrument rozpowszechnił się stosunkowo niedawno, ale dzięki wyjątkowemu brzmieniu był bardzo ceniony.

Chłopak nie zdziwił się tym zbytnio. Może organista miał próbę? Szybko jednak pojął swą omyłkę. Szczytowa ściana świątyni zaczynała pokrywać się cienką skorupą lodu. Od budynku tchnęło jeszcze mocniejszym chłodem, Argo zadrżał z zimna, mimo grubego kaftana z futrzanym kołnierzem. Nie deliberując długo ruszył ku bocznemu wejściu.

Świątynia pachniała kurzem, kadzidłem i pleśnią. W środku, w każdym dostępnym miejscu stały świece. Wosk na nich nie zasechł jeszcze, zdmuchnięte zostały jakby przed chwilą. Było prawie ciemno. Nie na tyle jednak, by nie dostrzegł błyszczącej tafli lodu, pokrywającej całe organy i tylną ścianę. Usłyszał cichą rozmowę. Gdyby mógł, strzygłby teraz uszami, niczym wilk. Ale wilkiem nie był i do zwierzęcego słuchu wiele mu brakowało. Mimo to, dosłyszał kilka słów, przez które skóra pokryła mu się gęsią skórką, a serce niemalże stanęło z wrażenia.

- ...Ktoś na pewno cię kocha.

- Nie wierzę w to.

Ten głos. Delikatny, wysoki i nieco rzewny. Dla Argo idealny. Znał go. Śnił po nocach słowo „kocham", wypowiedziane tym głosem. Lecz teraz był on zawzięty, całkowicie sprzecznie z charakterem jego właścicielki.

Pięknej Elizy Rienne.

Chciał rzucić się do niej i zaprzeczyć tym słowom, ucałować jej usta, przygarnąć do serca spragnionego miłości.

Nie mógł.

Poczuł na ramieniu dotyk gorącej dłoni. Za nim stała kobieta o płomiennie rudych włosach i oczach, których kolor nieomylnie przypominał czarne kłęby dymu. Mimo ciemności wokół nieznajomej roztaczała się świetlista poświata. Argo chciał krzyknąć, lecz poczuł, że nie może nic zrobić, ruszyć choćby palcem. Ujrzał jeszcze jedną przerażającą rzecz. Spojrzał na obraz na ołtarzu. Młody, jasnowłosy król siedział na tronie pogrążony w mroku, a złocista korona pozbawiona była blasku. Bogini nie było na malunku.

Tam, gdzie rosną róże ~ KorektaWhere stories live. Discover now