Rozdział 13

33 3 0
                                    




Pałacowy ogród w Astrze, stolicy Westerii, jest jedynym niestrzeżonym miejscem, które odwiedza rodzina królewska. Co prawda, otoczony trzymetrowym murem, lecz strażnicy tam nie zaglądają. Ogrodzenie owo jest kamienne i porośnięte bluszczem.

Na tle ciemnozielonych liści pnącza odcina się ciemny kształt. W cieniu budynków nie można dostrzec cóż to jest. Lecz ta plama nagle się porusza i zwinnie przenosi na szczyt muru. Dopiero tam widać, że to człowiek odziany w antracytową pelerynę z kapturem i wysokie jeździeckie buty. Gdy słońce oświetla jego twarz, można od biedy dojrzeć zielone oczy skryte nieco za zasłoną zmierzwionych, czarnych włosów.

Postać szybko zeskakuje na drugą stronę ogrodzenia i z nieco zbyt głośnym pacnięciem wpada wprost w kolczaste krzaki irgi. Przeklina pod nosem, podnosi się z ziemi, po czym otrzepuje obitą trochę część ciała, tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę.

Lilli, bo ona to jest, rusza w kierunku widocznej nieopodal altany oplecionej wciąż kwitnącymi różami. Jej kroki są bezszelestne, nikt nie może jej usłyszeć ani zobaczyć. Zakurzone ścieżki ogrodu uciekają jej spod stóp, gdy widzi osobę siedzącą pośród tych kwiatów.

Następca tronu jest zajęty, więc nie widzi ostrożnie podchodzącej do niego Lilli. Czyta coś, a później przepisuje na kartkę. Gdy dziewczyna jest już tak blisko, że może pogłaskać jego aksamitnych blond włosów, chrząka pragnąc zwrócić na siebie uwagę. W końcu przyszła tutaj dla niego. Królewicz mamrocze tylko coś niewyraźnie i odprawia ją gestem dłoni, jakby spodziewał się czyjejś obecności.

- Wybacz E... – zaczyna Wren, lecz urywa, gdy odwraca się do niej i widzi z kim ma do czynienia.

- Witaj, jaśnie oświecona, pełna majestatu, wasza wysokość – drwi Lilli, składając pełen bezczelności ukłon, po czym wybucha śmiechem, widząc nic nie rozumiejącą minę swego rozmówcy. – obiecałeś mi coś, nie pamiętasz? A że jakoś chyba nie kwapiłeś się do spełnienia owego zobowiązania, sama po to przyszłam.

- Lilli? – pyta Wren jeszcze nie do końca pewny tego, co widzi. Gdy już wierzy w jej obecność, gwałtownie wstaje i porywa ją w ramiona. Składa na jej ustach powitalny pocałunek, a ona się nie opiera. Zresztą sama nie wie czemu. Każdy jego dotyk jest kojącą zmysły symfonią uczuć, zapachów i barw. Czemu akurat teraz musiałam wpaść w gówno, jakim jest miłość?, pyta w myślach zażenowana swoją słabością.

- Dusisz mnie – stwierdza po chwili spędzonej w jego ramionach, która wcale nie okazuje się nieprzyjemna. Gdy Wren ją puszcza, Lilli siada na krześle i kontynuuje to, co przerwały jej wylewne powitania.

- Dobra, mniejsza z obietnicami, ratujmy świat – stwierdza wciąż nieco żartobliwie, po chwili jednak poważnieje – przepowiednia naprawdę zaczyna się spełniać – mówi, widząc niedowierzającą minę swego rozmówcy.

- Czego się dowiedziałaś? – pyta Wren.

- Że masz młodszego brata – kpi Lilli – poza tym jeszcze sprecyzowano mi moje pochodzenie. Jestem ludzkim szczenięciem, w dodatku dziewiętnastoletnim, rozumiesz? – dziewczyna unosi brew w swoim zwykłym geście – a ja nawet nie mam szesnastu lat. Nie wiem jak elfy liczą czas, ale to chyba jest zbyt duża różnica, aby można było to przeoczyć.

- Zaraz, chwila, jeszcze raz – królewicz unosi dłonie w obronnym geście przed natłokiem informacji – po kolei opowiedz mi co się stało.

- W Ypla czekał na mnie Pan Elf, wspaniały i jakże miły rozmówca. Opowiedział mi jak to on bardzo lubi ludzi i kiedy wylezie ze swej nory ową sympatią się dzielić. Stwierdził również, że to ja jestem wybranką, która będzie godzić skłócone narody. Błędne informacje. Nie mnie szukał. Ale jeśli tak bardzo chce mieć wrednego wroga, to proszę bardzo – Lilli mówi szybko, nieco nieskładnie i ironicznie. Im dłużej gada, tym wyżej wędrują brwi Wrena, a pod koniec sięgają niemalże chmur.

Tam, gdzie rosną róże ~ KorektaWhere stories live. Discover now