Rozdział 48: Walka z Żywiołem

8 0 0
                                    

Zapach morskiego wiatru. Delikatna bryza ochlapująca spieczoną słońcem twarz. Ciepła woda u stóp. Lilli odetchnęła z rozkoszą. Zmierzch zapadł jakieś pół godziny temu, gdy jeszcze wznosiła się ponad morzem. Cicha Droga – to złe określenie. Była tego pewna. Słyszała wiele dźwięków – szum fal, trzepot skrzydeł, wrzaski mew. Zbyt wiele, aby można było to nazwać ciszą. Lecz był to hałas tak rozkoszny, miły i swojski, że nie miała za złe smokowi braku rozmowy podczas podniebnej podróży.

Byli na wyspie. Czy raczej górze wśród oceanu. Zachodzące słońce nie pozostawiło po sobie już śladu, jednak lazurowa woda lśniła swym własnym blaskiem. Wyspa była stosunkowo niewielka. Gdyby iść dookoła nie zajęłoby to więcej niż kilka godzin. Gdyby oczywiście dało się ją obejść. Wybrzeże w wielu miejscach było stromym klifem. Ze szczytu owej góry znajdującej się pośrodku unosiła się strużka dymu.

Gdy Lilli zorientowała się, że stoi na najprawdopodobniej jedynym fragmencie wybrzeża nadającym się do lądowania, usłyszała głos smoka.

- A teraz stanie się to, co od zawsze jest ci przeznaczone – i ruszył ku tajemniczej górze.

Dziewczyna skinęła głową i pozwoliła Ventusowi iść. Na wyspie rosło wiele roślin, znajdowało się tam tyle gatunków, których nazw Lilli nie znała, oprócz tego ujrzała tysiące kolorowych kwiatów. Lecz drzew nie było. Szczyt górujący nad nimi wyglądał majestatycznie. To właśnie tam zmierzali. U jego podnóży smok nagle zerwał się do lotu i wzniósł ku górze. Długo mu zajęło nim znalazł się ponad wierzchołkiem. Wtedy ostro skręcił i spikował głową w dół, prosto w nie tak ciemną, jak to się wcześniej Lilli wydawało, czeluść rozwierającą się w czubku góry. Co to mogło być?

Ze środka bił blask i gorąco. Stamtąd także wydobywał się dym. Coś tam się paliło. Lilli zaciągnęła się powietrzem i natychmiast rozkaszlała. Właśnie wlecieli w kłąb czarnego, duszącego dymu. To nie było to, o czym marzyła. Na szczęście z północy zawiał chłodny wiatr i na chwilę odpędził śmierdzące chmury. Wtedy ujrzała dokąd lecą. W czeluści, jeszcze daleko pod nimi, znajdowały się masy rozgrzanej do czerwoności skały, roztopionego bazaltu. To lawa – bezwiednie pomyślała Lilli, nawet nie zastanawiając skąd przyszło jej do głowy to nieznane słowo.

Im niżej zlatywali, tym temperatura bardziej rosła. Po chwili dziewczyna pociła się już i ledwo mogła oddychać. Gdy spojrzała w górę, ujrzała już tylko maleńkie kółeczko gwieździstego nieba. Zacisnęła zęby, bo gorące powietrze owiało jej twarz i zabrało oddech. „Co ja tu w ogóle robię? – pomyślała z konsternacją – chyba zwariowałam".

Smok jeszcze ciaśniej złożył skrzydła, a Lilli skuliła się na swoim siedzisku na jego grzbiecie. Teraz poczuła, że robią coś jeszcze bardziej szalonego. Ponieważ smok ani myślał zwalniać. Powierzchnia lawy zbliżała się w zatrważającym tempie. Tak szybko również wzrastała temperatura. Dziewczyna już od dawna czuła pieczenie w skórze. W chwili gdy ogień był kilkanaście metrów pod nią dziwne uczucie się nasiliło. Całe jej ciało płonęło. Twarzy nie owiewał żaden, nawet najlżejszy wietrzyk. Płonęła. Ból, ogień, dym.

Gdy myślała, że już nie da rady, nagle wszystko zniknęło. Całe to piekło zastąpiła czarna nicość. Brak oddechu i chłód próżni. Pustka tak dojmująca, że Lilli wyczuwała ją każdą cząstką swojego ciała. Kurczowo trzymała się szpikulca na grzbiecie smoka, mimo tego, że go nie czuła. Nie czuła nic. Zaciśnięte powieki i zęby. Wdzierający się w płuca niebyt.

A zaraz później oślepiająca jasność. Szarozielonkawe wrzosowisko pełne szeptów i cieni. Czerniejąca na horyzoncie wstęga lasu. Słońce skryte za chmurami. Wilgoć i mgła. Lilli powoli zsunęła się ze smoka, który nie wydawał się zaskoczony sytuacją. Ciemnoszare sylwetki poruszały się dookoła nich w tajemniczym, makabrycznym tańcu. Były coraz bliżej, szepty robiły się coraz głośniejsze. Zmaterializowane cienie wyciągały szpony w jej kierunku, już muskały jej policzki. Jeden błyskawicznym ruchem potwornej dłoni zadrapnął delikatną skórę na szyi dziewczyny. Strużka krwi ściekła za dekolt sukienki. Nawet nie zauważyła, kiedy smok zniknął.

Tam, gdzie rosną róże ~ KorektaWhere stories live. Discover now