Niebo zasnuło się chmurami. Zerwał się wiatr. Przynosił lodowate powietrze z północy. Królewicz wzdrygnął się z odrazą. Nienawidził takiej pogody. Zbierało się na deszcz, a on nie miał ochoty zmoknąć i jeszcze może się przeziębić. Tylko tego mu brakowało. Rana na piersi nie zagoiła się do tej pory. Ciągle czuł ból przy wdechu, a na dodatek wszystkie problemy spadły na niego. Zazwyczaj był optymistą, ale teraz okoliczności i nawet pogoda do tego nie skłaniały.
Wybrał się na poszukiwania swojej ukochanej poza miasto. Gdzie ona mogła pojechać? Co jej takiego zrobił? Nie miał jednak do niej żalu. Znał jej mentalność i wiedział, że prędzej czy później to się stanie. Ale dlaczego teraz? Akurat w tym czasie gdy jej najbardziej potrzebował. Wszystko zaczynało walić mu się na głowę: szlachta była coraz mniej posłuszna, król Arred przerażony, a na dodatek Lilli gdzieś wyparowała, zresztą tak samo jak jego była narzeczona Eliza. Jej ojciec już miał do Wrena pretensje, że to jego wina i następca tronu nie powinien łamać obietnic. Chodziło oczywiście o ukochaną Lilianę, która zgodnie ze zwyczajem była uznawana za wroga. Małżeństwa między mieszkańcami wschodu i zachodu nie zdarzały się w ogóle, gdyż od razu były skazane na porażkę. Królewicz, myśląc o tym przypomniał sobie pewien poemat o chłopcu i dziewczynie, którzy pokochali się mimo podziałów wśród ich rodzin. Ona chyba była szlachcianką z Westerii, a on chłopem z Serinu... a może odwrotnie? Tak dokładnie nie pamiętał. W każdym razie historia zakończyła się śmiercią obojga, gdyż żadne bez drugiego żyć nie mogło... chłopak poszedł na wojnę i zginął, a dziewczyna umarła z tęsknoty. To w żadnym wypadku nie poprawiało samopoczucia. Nie chciał skończyć tak jak oni.
Wybrał się na poszukiwania z małą grupką zaufanych ludzi dopiero kilka dni po zaginięciu ukochanej Lilli. Przez ten cały czas miał nadzieję, że dziewczyna wróci. Nie wiązał jej ucieczki z zniknięciem Elizy i to był jego błąd.
Wyruszyli z miasta o świcie piątego dnia, czyli dziesiątego października. Zbliżało się już południe, a Wren nie miał pojęcia gdzie szukać. W pewnym momencie doznał olśnienia ujrzawszy tabliczkę na rozstajach wskazującą południe. Drogowskaz do Ostatniego Bastionu Północy. Wtedy też skojarzył gdzie mogła ruszyć Eliza i że na pewno pojechały razem. Była narzeczona miała rodzinę w tym zamku. Natychmiast popędził konia, a zaufani tropiciele i rycerze ruszyli za nim bez słowa. Przejeżdżali wioski prawie nie dotykając ziemi. Wren gnał na samym przodzie z wiatrem w zawody. Nadzieja dodawała skrzydeł.
Po jakiejś godzinie szaleńczego biegu wyjechali na równinę na południowych obrzeżach stolicy. Królewicz od razu dostrzegł tuman kurzu wzbijający się na horyzoncie. Jeden z jego ludzi, młody złotowłosy chłopak, który przyjechał razem ze swoim ojcem tropicielem, krzyknął wskazując w tamtym kierunku.
- Jeźdźcy! Jest ich pięciu, może sześciu – wyjaśnił skupiając wzrok.
- Spójrzcie na jednego z nich! Tego z przodu – powiedział ciemnowłosy rycerz obok Wrena – Ma jasny warkocz. Wasza Wysokość, to przecież dziewka!
- I chyba nawet wiem jaka – królewicz mrużył oczy, ale i tak nie mógł rozróżnić poszczególnych postaci – Czy jest wśród nich druga kobieta? Czarnowłosa? Albo ktoś w kapturze?
- Nie widać nikogo takiego, panie. – stwierdził kolejny z rycerzy, z twarzą pełną blizn.
Wren ruszył na spotkanie wreszcie pewny, że dowie się czegokolwiek. To musiała być Eliza. Tylko skąd ona się tu do cholery wzięła? Na pewno wyruszyła razem z Lilli, bo sama bałaby się. To prawda, nie dogadywały się zbyt dobrze, miały ku temu powody, ale widział jak ostatnio rozmawiały ze sobą jakby nic się nie stało. Musi dowiedzieć się co to wszystko znaczy.
Przyspieszył bieg konia i już wkrótce zaczął widzieć wyraźniej nadjeżdżających ludzi. Jeden z nich to rzeczywiście jego była narzeczona, ale reszta była jeszcze bardziej zaskakująca. Przybyli zapewne wprost z Ostatniego Bastionu Północy. Nosili niebieskie mundury.
Gdy się do siebie zbliżyli, Wren odezwał się pierwszy, nie mógł wytrzymać, mimo że to oni powinni przedstawić się jako pierwsi.
- Witaj, Elizo – powiedział głosem tak spokojnym jak niespokojne było jego serce. Musiał pokazać swoją godność przyszłego króla.
- Witaj, Wren– kobieta wyraźnie unikała jego wzroku, spuszczała oczy. Jak zwykle czegoś się bała, coś miała na sumieniu.
- Gdzie jest Lilli? – królewicz podjechał bliżej i uniósł jej brodę, aby spojrzeć w oczy. Zaszkliły się od łez. Usta zaczęły jej drżeć. – gdzie ona jest? – nacisnął na nią mocniej – powiedz to wreszcie!
- Ja... - zająknęła się szlachcianka. Nie miała jednak możliwości skończyć.
- Odsuń się od mojej córki młody człowieku. – Wren usłyszał głos za plecami Elizy. Był troszkę zdziwiony, ale nie dał tego po sobie poznać. Lata treningu zrobiły swoje. Zachował kamienną twarz.
Powoli przesunął się tak, aby widzieć twarz swojego rozmówcy. Ujrzał postawnego mężczyznę w średnim wieku. Rękę trzymał na biodrze, w rycerskiej postawie. Na chłopaka spoglądała para błękitnych oczu, dokładnie takich samych jak Elizy. Człowiek ten ubrany był po szlachecku i miał szablę u boku. W jego stroju dominował niebieski, tak jak w mundurach jego żołnierzy.
- Chyba nie masz waszmość pojęcia z kim rozmawiasz – wycedził Wren przez zęby, niezbyt dobrze nastawiony do szlachcica. Ich siły były wyrównane, ale królewicz nie chciał wszczynać bójki. Potrzebny przecież był pokój. – jestem twoim królem, więc trochę szacunku.
- O ile dobrze wiem to aktualnie nie mamy króla. – mężczyzna uśmiechnął się, wyraźnie rozbawiony. – ty zapewne jesteś Wrenist, starszy królewicz. Nie miej mi za złe mojej reakcji, Wasza Wysokość, ale kilka dni temu moja zaginiona córka odnalazła się i jestem troszkę przewrażliwiony na jej punkcie. Podobno jesteś z nią zaręczony. Nie miałem zamiaru uchybić twojemu majestatowi. – szlachcic ciągle nie tracił dobrego humoru. Widać było, że jest szczęśliwy. Następca tronu nie mógł się doszukać ani za grosz w tej sytuacji czegoś śmiesznego. Był w raczej ponurym nastroju.
- Tak – odpowiedział całkowicie bez sensu. – a więc co twoja córka wie o Lilli? Niech się nie wykręca, ponieważ jestem pewien, że wyjechały na południe razem.
- Kim w ogóle jest ta Lilli? – ojciec zapytanej uniósł brwi w pytającym geście. – córka opowiadała mi coś tam o swojej podróży, ale o tej dziewczynie nie chciała widocznie mówić.
- To... - królewicz wciągnął gwałtownie powietrze. – ona... jest moją...
- Ukochaną – dokończyła za niego Eliza – narzeczoną. Obiektem uwielbienia. Kimś lepszym ode mnie. Rozumiem twój wybór i cię nie potępiam. Nie mam o to żalu. Wszystkim wiadomo, że takich małżeństw nie zawiera się z miłości. Ale... - jej głos nagle zadrgał, załamał się – ja nie zasługuję na litość... za to co zrobiłam... powinnam umrzeć – spuściła wzrok, a po policzku potoczyła jej się łza. – zamiast niej...
Wren wypuścił powietrze z głośnym świstem. W piersi poczuł ból stokroć większy niż kiedykolwiek. Serce przestało mu bić. To nie mogła być prawda, Eliza musiała kłamać. W głowie zrobił mu się taki mętlik, a ręce poczęły drżeć. Zacisnął szczęki, aż mięśnie na jego policzku zadrgały. Nie miał możliwości żeby się rozpłakać. Jako król musiał być twardy. Nie mógł obchodzić żałoby, ponieważ oficjalnie nic go z Lilli nie łączyło. To było straszne. Nie miał osoby, z którą mógłby o tym porozmawiać, wyżalić się. Ale najgorsza była świadomość, że jej już nie ma, nigdy nie porozmawia z nią, nigdy więcej nie poczuje jej zapachu, jej smaku. Poczuł się pusty w środku. Stracił swój sens życia.
Odwrócił się i powoli odjechał. Po chwili upewniwszy się, że nikt za nim nie podąża, popędził konia do galopu i później cwału. Wiatr osuszał łzy na policzkach następcy tronu.
�X��7�֓
YOU ARE READING
Tam, gdzie rosną róże ~ Korekta
FantasiaBajkowa historia umieszczona w zupełnie NIEbajkowym świecie. Tu ludzie mają realne problemy, krwawe wojny, rasizm i dyskryminację. Witamy w królestwach północy, państwach o utartych szlakach i wytyczonych zasadach. I w takiej właśnie sytuacji świat...