Rozdział 14

39 3 0
                                    



Las jest mroczny i nieprzyjazny. Mimo to Lilli wciąż podąża w głąb ciemności. Po dwóch dniach drogi przez łąki i pola Westerii pradawna puszcza na terenie spornym przyjmuje ją z otwartymi ramionami.

Nagle w powietrzu czuć zapach ziół. Ostry, przenikliwy, kojarzący się z lekarstwami o ohydnym smaku. Lilli słyszy kroki, ciche i delikatne, lecz dla jej wyczulonego słuchu doskonale wykrywalne.

Dziewczyna odwraca się i widzi starca. Wysokiego, z długą szarawobrązową brodą i w brudnobeżowej szacie, łatanej w wielu miejscach. Jego czarne jak węgle oczy świdrują ją przenikliwym spojrzeniem.

- Witaj, Zgubiona – mówi dziad z czcią i kłania jej się.

- Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? – daje radę wykrztusić świeżo ogłoszona Zgubiona, cokolwiek by to miało znaczyć.

- Moja pani, jestem strażnikiem owego lasu – wskazuje dłonią dookoła – a także wysłannikiem Puszczy Liberatus. Mam pokierować cię, o najwyższa, do końca twej drogi.

- Nie wiem o co ci chodzi i nie chcę tego wiedzieć, ale moja droga się dopiero zaczęła. Do końca mi jeszcze daleko – stwierdza Lilli czując się już co najmniej dziwnie w towarzystwie tego człowieka.

- Twój dar musi być kontrolowany – naciska starzec – wyzwól się, aby poprowadzić nas do zwycięstwa. Pozostaw wszelkie ludzkie więzy, przywary i wady za sobą. Bądź niezależna. Jedynym ograniczeniem jest twoje ciało. I uczucia. Nie możesz nikogo kochać, z nikim się związać, to zaprzepaszcza twoje dążenie do celu. Twoim celem jest zwycięstwo nad śmiercią, ponieważ ty nią jesteś. A przeznaczeniem twoim cierpienie.

Lilli wzdryga się na słowa pustelnika. Pragnie uciec od niego, od jego stwierdzeń, przekonań. Czym jest Puszcza Liberatus? Kim on jest? Szaleńcem, dziewczyna jest tego pewna. Kto wygaduje takie rzeczy? Lilli już chce mu odpyskować co sądzi o ludziach takich, jak on, i wtedy orientuje się, że stoi sama pośród lasu.

Lasu, który nie ma już w sobie ani trochę mroku.

Zostaje tylko zmierzch, delikatne promienie słońca skrywającego się za horyzontem, drzewa i śpiew spóźnionych ptaków. Kontury dziewczyny i jej konia rozmywają się w mdłym świetle przenikającym przez gałęzie świerków.

* * *

W Astrze, stolicy Westerii od kilku dni wrze. Przygotowania do wielkiego zjazdu trwają, a mieszkańcy miasta nie mają pojęcia, czego się spodziewać. Nikt nie dopuszcza mieszczan do tego typu rozmów, nawet ogół szlachty nie bierze w nich udziału. Tylko wybrani, starszyzna obu krajów. Czemu akurat teraz odbywają się takie obrady? Status pokoju wisi na włosku, oba państwa aż wrą od plotek na temat starć na granicach. Ten zjazd ma albo pogodzić skłócone narody, albo doprowadzić do otwartego konfliktu. Pośredni stan nie ma sensu i osłabia oba kraje.

Handlarze ustawiają na ulicach stragany, przekupki wrzeszczą, plotkary, o dziwo, nie plotkują o nowym mężu sąsiadki, tylko o polityce, a dzieci, raczej szczęśliwe niż czyste, korzystają z ostatniego w tym roku niezamarzniętego błota. Ulica jest ruchliwa, zatłoczona i brudna, mimo wczesnej pory.

Następca tronu Westerii spogląda przez niedomytą szybę na ludzi w tym mieście. Patrzy i myśli. W dniu rozpoczęcia obrad czuje się nieswojo. Poprzysiągł sobie, że opowie zgromadzonym na zjeździe ludziom o tym, co zobaczyła i czego dowiedziała się Lilli. Powie to, ponieważ ją kocha. Drugorzędnym powodem jest przetrwanie świata. Wren czuje się jak zakochany egoista.

Tam, gdzie rosną róże ~ KorektaWhere stories live. Discover now