Rozdział 40: Depcząc Swoją Dumę

13 1 0
                                    

Zamarła na chwilę z szeroko otwartymi oczyma, mimo że nie powinna być zaskoczona, ponieważ przecież Sheila powiedziała jej o swoim rodzicu. Lilli skurczyła się w sobie, bała się swojej rodziny. Wiedziała, że należą do jednego z najbardziej konserwatywnych rodów i nie pochwalają jej zachowania. Co prawda na południu wszystko działo się zupełnie inaczej, ale stare przyzwyczajenia mogły pozostać. Lilli obawiała się braku akceptacji i odrzucenia. Była samotniczką, lecz spojrzenia pełne zgorszenia i nienawiści na każdym kroku to już za dużo.

- Więc tak... – zaczęła niespokojnie, nieco zachrypniętym głosem. – jestem Czarna Róża i przybywam z północy, co wszyscy zapewne wiecie. Nie mam złych zamiarów. Znalazłam się tu, aby prosić o pomoc. – jej słowa brzmiały w ciszy niczym szum strumyka, wszystko zastygło zasłuchane w jej głos. Drzewa zbliżyły gałęzie, ptaki podfrunęły bliżej, nawet zbłąkana sarna wystawiła płową głowę zza białego pnia brzozy.

Gdy Lilli przerwała na chwilę, aby zaczerpnąć oddech, którego dziwnym sposobem już jej zabrakło, ludzie z południa przerwali błogi spokój okrzykami i niedosłyszalnymi w zgiełku słowami. Dziewczyna zagryzła wargę, aby nie krzyknąć i ich nie uspokoić. Zamiast tego tylko rozpaliła delikatny mały płomyczek tuż nad prawą dłonią i powoli zaczęła go powiększać. Ogień w kolorze przypominał krew, był bardziej czerwony niż zwyczajny płomień. Tętniąca w jej żyłach magia skupiła się w przedramieniu i z głośnym hukiem eksplodowała w feerii barw i błyskawicach, momentalnie uciszając wszystkich znajdujących się dookoła.

Przymknęła oczy czując narastający w ręce ból promieniujący w stronę ramienia i barku. Coś było nie tak. Czuła to. Ten ból nie był czymś naturalnym, jej magia zaczęła być nim blokowana. Lilli spróbowała jeszcze raz zapalić płomień, lecz przerwał jej momentalny atak dławiącego, mdlącego cierpienia.

- Nasz świat – rozpoczęła ponownie, od czystej karty, wymazując to co powiedziała wcześniej – jest zagrożony, nadchodzi przepowiedziana w proroctwach zagłada. Na północy już trwa wojna. Jeśli nam nie pomożecie, dojdzie również tutaj i spustoszy te ziemie, zabije nas wszystkich. Musimy zebrać się w jedną, jak najpotężniejszą armię, która będzie zdolna pokonać wspieranego magią wroga. – zamilkła na chwilę czekając na reakcję. Całkowicie bezskutecznie. Nikt nawet nie poruszył się. Kilkadziesiąt par oczu wpatrywało się w nią z nadzieją na dalsze wyjaśnienia. Więc wyjaśniła.

Cała opowieść nawet jej wydawała się nieprawdopodobna i zmyślona, tak że sama ledwo w to wierzyła. Tutaj w tej słonecznej, pełnej radości natury krainie śniegi północy były czymś całkowicie niewyobrażalnym, a elf i jego upiory historyjką, anegdotką zaledwie. Podczas całego wyjaśniania kilkakrotnie zabrakło jej oddechu i musiała przerywać, więc czuła się winna widząc te wszystkie zaciekawione twarze i błyszczące z podniecenia oczy.

Skończywszy historię, schyliła się i przymknęła powieki. Robiła tak zawsze, aby krew spłynęła do głowy i przeszła tymczasowa słabość, ale tym razem nie poskutkowało. Wciąż cały świat kręcił się wkoło, a w uszach szumiało. Wszystko powoli zaczynało odpływać we mgłę. Nie mogła na to pozwolić. Ale była również zbyt dumna, aby prosić o pomoc. Zagryzła zęby i wyrzekła cichym, lecz słyszalnym dla najbliżej stojących głosem:

- Czy ktoś mi pomoże? – nawet pokorna prośba w jej ustach brzmiała zbyt arogancko i butnie – proszę...

Zachwiała się na nogach i byłaby upadła, lecz znów poczuła za plecami ciepło jakby ognia i oparła się o czyjąś pierś. Silne ramiona uniosły ją z powrotem do pionu i pozostały w pobliżu gotowe do dalszego wsparcia. Ale Lilli nie miała zamiaru być ratowaną przez tego człowieka. Odwróciła się tylko i posłała Ognistemu Ptakowi pełne nienawiści spojrzenie.

W wiosce nie było już tak nienaturalnie cicho. Większość mieszkańców powróciło do chat, a starszyzna udała się na naradę. Część ludzi jednak pozostała na placu stanowiącym najpewniej centrum wioski. Byli to ci najbardziej ciekawscy – głównie małe dzieci, które nie były dostatecznie pilnowane przez matki, lub po prostu kobiety nie przykładały do tego uwagi. Teraz obstąpiły dziwną w ich mniemaniu dziewczynę i zaczęły oglądać ją centymetr po centymetrze, tak by nie przegapić żadnej anomalii. Wkrótce też zaczęły się pytania.

- Czemu masz w oczach trawę?

- Kto cię zranił?

- Boisz się słońca?

- Czemu ubierasz się jak wojownik?

I tym podobne dyrdymały i gadki – szmatki. Dzieciarnia była nieco zbyt natarczywa, a ich pytania nieco niezręczne, więc Lilli, ukazując jedną ze swoich wad, dumnie wyprostowała się i dała całemu towarzystwu do zrozumienia, że i tak zrobiła już im łaskę samym swoim istnieniem.

DE




Tam, gdzie rosną róże ~ KorektaWhere stories live. Discover now