Rozdział 31: Braterska pomoc

19 1 0
                                    

Gdy wrócił do stolicy czekały na niego oczywiście tysiące spraw. Zignorował to jednak i od razu zamknął się w komnacie. Kilka minut po nim do miasta wjechał jego oddział oraz Eliza i jej ojciec. Plotki rozniosły się szybko i już po chwili usłyszał pukanie kilkunastu pięści do drzwi. Zamknął się na klucz, nie chciał wysłuchiwać tych wszystkich kłamstw, nieszczerych przeprosin i fałszywych smutnych twarzy. Słuchając tego stukotu zacisnął bezsilnie pięści i zagryzł wargę aby tylko się nie rozpłakać. Ściany były cienkie i każdy mógłby usłyszeć co tylko by chciał. Po nadgarstku spłynęła cieniutka strużka krwi z rozcięcia od miecza stryja Lilli. Rany nie zagoiły się jeszcze. Wilgoć dotarła do zaciśniętej dłoni.

Królewicz usiadł z bezsilnym westchnieniem opierając plecy o łóżko. Oparł dłonie na kolanach i opuścił głowę na pierś. Przymknął oczy i starał się zapomnieć o świecie. Nie było jeszcze ciemno, ale w pokoju panował ponury półmrok. Zapalone świece dawały więcej dymu niż światła, były jakby przyćmione.

Wren chodził po pokoju próbując nie myśleć. Czuł się tak samotnie. On jeden w mieście pełnym fałszywych przyjaciół i otwartych wrogów, tak to postrzegał. Szczersze mówiąc wolał tych drugich.

Nagle jego wzrok padł na wazon stojący na komodzie. Były w nim czarne róże zakupione przez Lilli. Jego serce znowu ścisnęło się z żalu, ale nie na długo. Szybko przemieniło się to w bezbrzeżne zdumienie. Kwiaty stały tu od kilku dni, prawie całkiem bez wody i mógłby przysiąc, że jeszcze trzy dni temu były zwiędłe i prawie wysuszone. Teraz natomiast płatki rozchyliły się, a łodyżki były wyprostowane. Czarne róże zmartwychwstały w pustym wazonie. Chłopak zbliżył jeden kwiat do twarzy i wciągnął w nozdrza ten piękny zapach. Lilli tak pachniała. On ją ciągle kochał i był pewien, że nigdy już nie pokocha nikogo innego. Jego serce nie miało szans, aby znowu złączyć się w całość z kimkolwiek.

W pewnym momencie usłyszał na korytarzu jakiś hałas. Wszystkie pukania do drzwi już dawno ustały, ale królewicz był pewny, że ktoś waruje u wejścia. Nagle do komnaty ktoś z hukiem wparował. Wren nie dosłyszał wcześniejszego przekręcenia klucza w zamku. Jakaś osoba musiała dorobić kopię, a on wyjął swój z drzwi kiedy wchodził i pospiesznie rzucił go na łóżko. Teraz zrozumiał błąd, który popełnił.

Wdrzwiach stał Albrecht, jego młodszy brat. Jego pewna siebie mina i zawadiackie spojrzenie nie dawało królewiczowi powodów do dobrych przeczuć. Tylko w dzieciństwie jakoś się dogadywali, ale po śmierci królowej kontakt się urwał. Byli zupełnym przeciwieństwem siebie. Wren spokojny, opanowany i raczej cichy oraz oczytany. Natomiast młodszy królewicz buntowniczy, wesoły i zawsze pełen pomysłów na nowe szaleństwa. W tym momencie starszy brat stał przy stole wąchając jakiegoś badyla, Wren był pewien, że brat postrzega go w ten sposób.

- Czy mógłbyś opuścić w to pomieszczenie w trybie natychmiastowym? - spytał przesyconym goryczą głosem. - zgubiłeś się?

- Nie mógłbym - uśmiechnął się chłopiec - widzę, że sobie z czymś nie radzisz, przyszedłem pomóc.

- A słyszałeś kiedyś słowo prywatność? Zostaw mnie samego. Nie potrzebuję cię w tej chwili. - Wren wypluwał każde zdanie z takim żalem i złością, że jego brat nawet trochę stracił rezon.

- Ale... - zająknął się Albrecht - każdy potrzebuje kogoś, komu może się zwierzyć. A wyobraź sobie, że nie wyglądasz na człowieka, który widziałby cokolwiek dobrego w życiu.

- Siadaj - uciął starszy kierując się w stronę obszernego łoża. Odstawił kwiat na swoje miejsce i usiadł na haftowanej złotą nicią poszwie. Kiedy dołączył do niego brat, pochylił się i, jakby zobaczył coś straszliwie smutnego na obitej kolorową tkaniną przeciwległej ścianie, zakrył twarz dłonią. Zamknął błękitnoszare oczy, ale spod powiek nie wypłynęła ani jedna łza. Czasem po prostu już ich nie starcza.

- Więc co chciałeś takiego pocieszającego mi powiedzieć? - spytał z rezygnacją.

- Może najpierw opowiedziałbyś mi o co w tym wszystkim chodzi? - z uśmiechem zaczął Albrecht.

- Muszę? - Wren nie miał najmniejszej ochoty zdradzać wszystkich swoich uczuć i lęków młodszemu bratu, który nie był chyba odpowiednią do tego osobą. Był zbyt niedojrzały pochopny i gniewny. Czasem jednak okazał komuś serce, ta myśl kazała starszemu królewiczowi odezwać się z całkowitą szczerością. - Widziałeś kiedyś może Lilli? To znaczy Lilianę Schwarzinger? Młoda dziewczyna o długich czarnych włosach i niesamowitych zielonych oczach.

- Ona? - chłopak uniósł brwi wielce zdziwiony i trochę chyba zły - ta wredna dziewucha? Nie znam jej osobiście, ale już po jej publicznym zachowywaniu się wnioskuję, że nie jest właściwą kobietą dla kogokolwiek - mówił całkowicie pewnie dopóki nie ujrzał miny brata - nie mów, że coś cię z nią łączyło?! Złamała ci serce?! Zabiję s...

- Ktoś cię już wyręczył - przerwał królewicz zimnym i pustym głosem - i nigdy więcej nie waż się tak o niej mówić! Zrozumiałeś? - jego oczy rzucały teraz gromy.

- Spokojnie, Wren, przemoc do niczego nie prowadzi - rzekł młodszy brat widząc, że tamten zamierza się na niego pięścią. Albrecht uśmiechnął się zjadliwie. - znajdziesz sobie inną - powiedział po krótkiej przerwie - kto dba o królewskie kochanki? Tą twoją głupiutką Elizę i tak zbałamucisz jakimś słodkim kłamstewkiem, a na boku będziesz miał jakąś ładniejszą. - kontynuował zapatrzywszy się w „daleką i świetlaną przyszłość". - ta Lilli miała taki niewyparzony język, że i tak nie nadawałaby się do niczego. Honor dziwki jej nie pozwalał, co? Wiesz w ogóle kim ona była?

Ns+


Tam, gdzie rosną róże ~ KorektaWhere stories live. Discover now