Rozdział 15

36 3 0
                                    

Księżyc kryje się za puchatymi, ciemnoszarymi chmurami, przez co noc jest ciemna. Zaczyna kropić lekki deszcz, który moczy brudny płaszcz jeźdźca zmierzającego w stronę zamku. Koń nerwowo parska, najwidoczniej buntując się przeciwko takiej pogodzie. Zimny wiatr znad rzeki przynosi zapach mokradeł.

Warownia pogrążona jest w mroku, ciszę przerywa od czasu do czasu tylko niezbyt żywa rozmowa leniwych strażników na murze. Czarny kontur wieży odcina się ostro na tle szarzejącego na wschodzie nieba. Zamek jest prawie wymarły, niewielu żołnierzy pozostało pilnować dobytku, reszta wyjechała ze swym panem na obrady.

Samotny jeździec pospiesznie przybliża się do zawartej bramy i zszedłszy z konia trzykrotnie w nią uderza. Zaspany żołnierz rzuca od niechcenia:

- Od zmroku do świtu brama zamknięta – gdy widzi brak reakcji, dodaje – po prostu spieprzaj, przybłędo.

- Nie wpuścimy cię, niezależnie jak mocno będziesz pukać – wtrąca drugi strażnik, zwabiony hałasem wystawiając głowę na drugą stronę muru.

- Jeśli mnie nie wpuścicie – grozi człowiek na zewnątrz – cała ta brama razem z waszymi szanownymi zadkami wyleci w powietrze z hukiem, który usłyszą w stolicy! Nie mam zamiaru ani czasu czekać do rana!

- To zmień zamiary – rechocze trzeci strażnik dołączając do kompanów. Mają niezłą uciechę za każdym razem, gdy ktoś usiłuje wejść po zmroku.

- Ciekawym, jak wasza łaskawość zamierza wysadzić wrota – interesuje się ten pierwszy, z przekąsem tytułując przybysza.

Na oczach przerażonych żołnierzy czubek pobliskiego drzewa płonie, po czym z głośnym hukiem wybucha i leci wprost w niebo w rozjarzonej chmurze iskier.

- A teraz brama – nakazuje przybysz.

Już po chwili jest w warowni, gdzie czuje się jak w domu. Ściąga kaptur, a strażnicy rozpoznawszy swojego pułkownika i bratanicę ich pracodawcy w jednej osobie, zaczynają się kłaniać, płaszczyć i przepraszać za nieodpowiednie zachowanie.

Lilli obrzuca ich tylko nieco pogardliwym spojrzeniem i informuje, że ktoś powinien zająć się jej koniem. Któryś z żołnierzy woła pachołka, który w mig spełnia polecenie.

Dziewczyna natomiast, mimo zaproszeń do spoczynku, rusza prędkim krokiem w kierunku lochów. Ma zadanie. Znaleźć smoka. No a najpierw musi pozwiedzać nieco podziemi.

Lochy zamku Missisiwia są mokre, oślizgłe i nieprzyjemne. Po ścianach ściekają kropelki wilgoci, a w pozapadanych miejscach podłoża tworzą się kałuże. Długi, prosty korytarz nie rozdziela się, lecz co kilka metrów widać kraty prowadzące do cel. Lilli wzdryga się, gdy słyszy szepty i pomrukiwania stałych lokatorów. Dziewczyna wie, że jej stryj do humanitarnych nie należy i nie dba o więźniów. Ciekawe kiedy ostatnio dostali coś do jedzenia albo ile lat temu widzieli słońce – myśli z odrazą i ani razu nie zagląda w głąb ciasnych pomieszczeń.

Szybko przechodzi wzdłuż i wszerz cały korytarz i nie znajduje żadnych drzwi czy schodów do głębszych podziemi. Czuje się oszukana. Przecież coś musi tu być! Już chce wyć z bezsilności, gdy olśniewa ją pewna wspaniała myśl. Lilli przypomina sobie, że warownia ma jeszcze drugą, osobną podziemną część. Piwnice. Zawsze trzymano tam różne szpargały, alkohole i latem również jedzenie. Teraz pojęła dlaczego nie łączą się z lochami. Nikt nie chciał, gdy zachodził po flaszkę wina, oglądać i co gorsza wąchać więźniów.

Szybko wbiega po schodach i bezbłędnie znajduje przejście do piwnic. Wpada tam pędem i zapaliwszy magiczne światło zaczyna szukać. Nie jest to łatwe zadanie. Przeróżne rupiecie poustawiane jak na złość pod ścianami wyjątkowo utrudniają poszukiwania sekretnych drzwi do kryjówki smoka. Lilli przerzuca połamane grabie, stopy od czasu do czasu grzęzną jej w dziurawych wiadrach, dziewczyna uważa, aby nie pokaleczyć się zardzewiałymi mieczami. Kto, do ciężkiej cholery, to wszystko tu zgromadził?! Nie można było wyrzucić tego szmelcu? – myśli Lilli sfrustrowana kopnięciem odganiając pełzającego wokół jej nóg szczura.

Tam, gdzie rosną róże ~ KorektaWhere stories live. Discover now