Rozdział 46: Rozmowa w Świątyni

12 0 0
                                    

Elizabeth Rienne ruszyła w stronę świątyni. Towarzyszyli jej trzej mężczyźni, służący jej ojca. Samotna dziewczyna była narażona na wiele niebezpieczeństw, więc nikt nie puściłby jej samej. Po spotkaniu z bogiem Stagnum miała całkowity mętlik w głowie, a rodziców bała się zapytać o cokolwiek, więc udała się po poradę do zaufanego kapłana w świątyni Solignis.

Ulica wydawała się jakimś innym światem. Dziewczyna czuła się odcięta, zawieszona w próżni. Gwar głównego miejskiego placu wydawał się odległym snem. Jechała konno wzdłuż zaśnieconego chodnika oddzielającego szosę od rzędu wysokich kilkupiętrowych kamienic, które zamieszkiwała biedniejsza szlachta i bogatsze mieszczaństwo.

Eliza przymknęła oczy, denerwował ją ten gwar. Mimo, że temperatura ciągle spadała, życie w mieście toczyło się zwykłym biegiem. W każdym razie tutaj, w Dzielnicy Gwiazd, która była najbogatszą. Rynek pokryty kocimi łbami zalegał tłum, bo była środa, dzień targowy. Dziewczyna nie lubiła tych dni. Przez całe życie mieszkała w jednej z kamienic przy tym placu i w środy nie mogła tam wytrzymać. Ludzki gwar i tłumy nie pociągały jej. Nienawidziła przebywać wśród ludzi.

Świątynia znajdowała się na następnej ulicy, w cichym zaułku, dlatego Eliza lubiła tam przychodzić. W ten sposób zaprzyjaźniła się ze starym kapłanem, który pocieszał ją duchowo. Co prawda służył Solignis, bogini przeciwnego żywiołu niż moc dziewczyny, ale nie przeszkadzało jej to. Wydawało się, że poszczególne elementy się dopełniają. Wciąż poszukiwany piąty z nich, żywioł czystej magii, łączący również pozostałe, nadałby człowiekowi moc bóstwa. Eliza wzdrygnęła się na samą o tym myśl. To brzmi jak jakaś herezja. Gdyby coś takiego dostało się w ręce nieodpowiedniego maga, świat zmieniłby się w Tenebris, podziemne królestwo Fulgura, do którego trafiały dusze złych ludzi.

Eliza, zorientowawszy się, że zapatrzona jest w zaciek na ścianie, otrząsnęła się i zmieniła temat myśli na nieco lżejszy. Teraz zagościł w nich chłopak, którego niedawno poznała. Poznała to może niezbyt dobre słowo. Ona go ujrzała go, lecz on był zbyt zajęty by zobaczyć również ją. Rozmawiał oczywiście, jakżeby inaczej, z Lilli. Dlaczego ona może mieć mężczyzn w bród, a na dodatek żadnego nie wybiera? Lilli ma wszystkich, dla Elizy nie zostanie nikt. A młodzieniec ów, którego widok tak nią wstrząsnął, był naprawdę tego warty. Tylko raz, przelotnie zresztą, spojrzał dziewczynie w oczy, ale to wystarczyło, by zaburzyć jej niepewną równowagę. Spojrzenie tych tęczówek koloru zielonkawej stali, jak to nazbyt romantycznie określała, wzbudziło u niej typowe dla zauroczenia odruchy: motylki w brzuchu, szybsze bicie serca i brak oddechu. Nie miała jednak pojęcia, że nie będzie potrafiła zapomnieć o tym jednym przelotnym zerknięciu.

Chłopak miał czarne, krótko przycięte włosy, które musiały w dzieciństwie być ciemnozłote. Był wysoki, znacznie wyższy od Lilli, która, o zgrozo, lepiła się do niego jak mucha do miodu. Zdradziecka suka – pomyślała w pewnym momencie Eliza, ale po ułamku chwili przypomniała sobie, że jest coś tej dziewczynie winna.

Chociaż z drugiej strony powinna chyba powiedzieć o tym królowi. W końcu to jego ukochana... nie, przecież to bez sensu! – niemalże pacnęła się w czoło, aby takie głupie pomysły nie przychodziły jej więcej do głowy – przecież on myśli, że Lilli nie żyje! Jestem naprawdę rozkojarzona – stwierdziła w myślach z zaskoczeniem. – to na pewno przez tego chłopaka.

- Pani, jesteśmy na miejscu – odezwał się jeden z jej strażników pomagając zsiąść z konia. Eliza musiała ugryźć się w język, aby nie odpowiedzieć czegoś w stylu: „Przecież widzę, baranie". Po chwili uśmiechnęła się delikatnie, gdyż stwierdziła, że to odpowiedź w stylu Lilli.

Tam, gdzie rosną róże ~ KorektaWhere stories live. Discover now